piątek, 31 października 2014

od Romeo - C.D Juliette (event)

Owszem, tajemniczy uśmiech nie sygnalizował nic dobrego, choć czego się spodziewać po demonie? Takim tylko grzechy w głowie, jakoś musieli sobie zasłużyć na niezbyt pochlebną reputację. Szybko znaleźli się poza salą balową. Powitał ich podmuch zimnego powietrza, przemykający brązowymi, bogato zdobionymi korytarzami. Instynktownie wypuścił większą ilość powietrza z płuc niż podczas normalnego oddychania, jednak para sygnalizująca, że w pobliżu jest duch nie pojawiła się. Mimo to, zachował czujność, ponieważ ani mu ani jego instynktowi się tu niezbyt podobało.
Złota tabliczka informowała, o możliwości zwiedzania do woli całej rezydencji, ponieważ do tego była przeznaczona. Z poukrywanych głośników leciała muzyka, jaką się używa w horrorach, gdy zaraz ma się coś stać. Z czystej ciekawości, otworzył pierwsze lepsze drzwi... a tam ściana. Podszedł do niej i zapukał. Najprawdziwsza, goła cegła i to dosyć gruba. Uniósł brew i spojrzał na Juliette.
- Znalezienie tu pokoju może być trudne - zażartował.

(Juliette?)

od Juliette - C.D Romeo (event)

Patrzyłam w jego oczy nie mogąc oderwać od niech wzroku. Błękitne, głębokie... zatonęłam w nich na chwile, nie myśląc o otaczającej mnie rzeczywistości.Jak cudownie mieć go obok.
Uśmiechnęłam się złośliwie- to był znak, że wróciłam.
-Wiesz- moja ręka powędrowała na tył jego głowy bawiąc się kosmykami jego włosów. -Dosyć słabo tańczę, mogła bym trwać z tobą tutaj całą noc, ale jak już mówiłam słabo tańczę, nie chcę podeptać ci butów,wiem ile dla ciebie znaczą- zaśmiałam się
-Skoro to nasze święto, skorzystajmy z tego. Zwiedźmy ten "straszny dom".
-Kto wie co nam jeszcze wpadnie do głowy- zasugerowałam z uśmieszkiem, rozwiązując jego muszkę.
(klik)
Później uniosłam delikatnie jego maskę, tak aby widzieć jego całą twarz. Po czym zachłannie pochłonęłam jego wargi, z ogromną namiętnością.
-Zabawmy się więc- uśmiechnęłam się, a ten uśmiech może źle się skończyć, chociaż nie wiem, czy to ja nie powinnam bać się jego uśmiechu, sygnalizującego, że coś rodzi mu się w głowie.

(Sorrka, że krótkie.)

od Alec'a - C.D Katheriny/Vivienne (event)

Buntownicza natura i oburzenie zaciągnięciem na tą dziwną zabawę nie pozwoliło mu się zgodzić na słowa Katherine, choć niewątpliwie miała rację. Uparty jak osioł, to za mało powiedziane. Nie przyznał jej więc racji, tylko uśmiechnął się. W tej samej chwili, nadszedł koniec piosenki. Oderwał się od kociaka.
- Przyniosę nam coś do picia - stwierdził, szybko namierzając wzrokiem najbliższego kelnera, nie kręcili się już bowiem pomiędzy tańczącymi w obawie, że któryś potrąciłby ich a drogi alkohol oraz szampan znalazłyby się na idealnie wypolerowanej podłodze. Szybko by dotarł do jednego z nich, gdyby jakaś nieuważna przedstawicielka płci pięknej nie zderzyła się z Alec'em ramieniem. Zatrzymał się gwałtownie.
- Przepraszam - bąknęła, dokładnie w tej samej chwili gdy instynktowanie sam chciał powiedzieć to samo. Spuścił powietrze z płuc, a kąciki ust podniosły się wysoko w tym uroczym uśmiechu, którym dysponuje.
- Ależ nie ma za co.
- Co tu robisz?- spytała, gwałtownie się odwracając. Idealna pamięć do twarzy tym razem go zawiodła, gdyż nie rozpoznawał jej. Wina maski? Nie, to nie to. Uniósł brew wysoko, przyglądając się jej.
- To co wszyscy? Dziwi mnie to pytanie, ponieważ Cię nie znam - odpowiedział wolno, nadal zastanawiając się, co tu się właściwie dzieje. Ukryta kamera... nie. Raczej brat bliźniak. Olśnienie! Parsknął śmiechem.
- Co...
- Obawiam się, że nabrałaś się na męską wersję "nie wierzcie bliźniaczką" - wytłumaczył, nie kryjąc rozbawienia sytuacją. Nie był przyzwyczajony do mylenia go z bratem, zazwyczaj bowiem działo się odwrotnie. To Alec był tym znanym, przebojowym braciszkiem, podczas gdy Ben trzymał się na uboczu, będąc cichym, nocnym obserwatorem.

( Vivienne? )

od Angela - C.D Beatrize (event)

Spojrzał na nią z delikatnym uśmiechem na twarzy. Wyrwać się i powiedzieć, że daje sobie radę? Chociaż w sumie to jedno znaczne z tym, że dobrze. Usłyszał w jej głosie nutkę nadziei. To było dość........miłe. Tak on się zmienia. Każdy się zmienia. Ale kiedy ją spotkał to od razu pokazał swoją inną stronę charakteru. Czego nigdy wcześniej nie robił. Mało osób go znało. Takim jakim jest.
-Dobrze. Nawet bardzo dobrze, bo Cię tu znalazłem -odpowiedział
Na dziewczyny policzkach pojawiły się delikatne rumieńce. Angelo przyjrzał się jej uważnie i jeszcze szerzej uśmiechnął. Zakręcił nią , na parkiecie , a dziewczyna po raz pierwszy się zaśmiała.
-Widzę, że dobrze się bawisz-podsumował, gdy znów wpadła w jego ramiona.
-Nawet bardzo......Pierwszy raz-odpowiedziała niepewnie.
Spojrzał na nią , trochę  zdziwiony jej odpowiedzią. Przystanął na chwilę, a dziewczyna zdawała się być zaskoczona faktem iż się zatrzymał.
-Nigdy się nie bawiłaś?-zapytał
-Rzadko kiedy. Ale nigdy nie tak dobrze jak z tobą. Ty jako pierwszy się mną zainteresowałeś. -wyjaśniła- Ale to chyba z powodu mojej rasy. Prawda?-dodała przybita
-Oczywiście , że nie-zaprzeczył szybko i pewnie.- Zaciekawiłaś mnie, to wszystko. Nie było to związane z twoją rasą.
Dziewczyna spojrzała na niego z delikatnym zachwytem. Spojrzał jej w oczy, ale zaraz się otrząsnął i podrapał niezręcznie po szyi.
-To skoro tak rzadko się bawiłaś. Trzeba to nadrobić -podkreślił i szybko się uśmiechnął
Zaczął się trochę szybszy taniec. Więc Angelo znów zaczął z nią tańczyć. Narzucił dość szybkie tempo. Dziewczyna nie protestowała, ale w pewnej chwili się potknęła. W ostatniej chwili Angelo zdążył ją złapać. Podniósł ją delikatnie, nadal trzymając. Wpatrywał się w jej oczy, a ona delikatnie spuściła głowę.
-Dziękuję -odetchnęła  z uglą
-Było mówić, jak narzuciłem szybkie tempo-zaśmiał się. -Nie ma za co.

(Beatrize?)

od Katheriny - C.D Alec'a (event)

Tańczyła  z Alec'em , czując jak wszystkie zmartwienia odchodzą w niepamięć. Liczył się fakt, że tutaj są. Nie muszą uciekać. Mają chwilę przerwy...........odpoczynku. Tego co chociaż na chwilę , zawsze pragnęła. Teraz mogła to dostać chociaż na chwilę. Uśmiechnęła się w stronę ukochanego, ciągle myśląc jak będzie wyglądać ich przyszłość. Zapatrzyła się w jeden punkt. A konkretniej za jego ramię. Dopiero po chwili zrozumiała , że wbiła wzrok w Romea. Był z inną dziewczyną. Może i trochę sprawiło jej to ból, ale jednak też nie. Zapomniał o niej? Lub poukładał życie? Tak? To dobrze. Właśnie tego chciała. By nie cierpiał. By zapomniał..........na zawsze.Odwróciła jednak szybko wzrok. Zaraz zaczął się taniec przytulany. Alec przyciągnął delikatnie do siebie Kath, a ona oparła bokiem głowę na jego ramieniu.
-Dobrze się czujesz?-usłyszała jego zatroskany głos
-Z tobą, zawsze -uśmiechnęła się do niego
Odwzajemnił jej uśmiech, a Katherina delikatnie podniosła głowę i pocałowała go w usta. Krótko i delikatnie. Nie chcieli tutaj robić różnych........hm niestosownych rzeczy. Alec szybko zakręcił  nią na parkiecie, a ona ze śmiechem po chwili wróciła w jego ramiona.
-Czuję się taka wolna-odpowiedziała zadowolona-Szkoda tylko, że na jedną noc.
-Więc, cieszmy się tą nocą -wymruczał jej do ucha i pocałował w policzek
Katherina skinęła głową i tańczyli jeszcze , przez dobre parę minut. W końcu ściągnęła go z parkietu i wzięła od kelnera dwa kieliszki szampana. Podała jeden Alec'owi.
-Przyznaj, to był dobry pomysł-poprosiła z uśmieszkiem

(Alec?)

od Romeo - C.D Juliette (event)

Kto jak kto, ale Romeo i jego plecy przekonały się o braku niewinności Juliette, choć wyglądała nie groźnie.
Objął ją od tyłu, lekko opierając głowę o jej ramię, jednocześnie starając się nie myśleć o Katherinie, która kilka metrów od nich tańczyła z Alecem. Nie dał się ponieść emocją i po prostu starał się zapomnieć. Po cóż rozdrapywać stare rany? Złożył niewinny pocałunek na jej szyi, Po chwili odwrócił ją w swoją stronę i uraczył swym charakterystycznym uśmieszkiem, nadal obejmując w talii.
- Poza tym, Halloween to nasze święto - wytłumaczył i skradł kolejny, krótki pocałunek z ust. - Pięknie wyglądasz - wymruczał. Komplementy? Jego specjalność. - Zatańczysz, czy wolisz pozwiedzać te mury? - zapytał, unosząc brew.

(Juliette?)

od Beatrize - C.D Angela (event)

Powoli przyzwyczajała się do interesowaniem jej osobą. Zawsze tego pragnęła. Uwagi kogoś innego, nawet jeśli to oznaczało jedną myśl na rok. Ta jedna, malutka myśl marzyła się jej bardziej, niż wszelkie bogactwa.
Bez wahania zgodziła się na taniec, zanim zdążyła pomyśleć i co za tym idzie - zrezygnować. Oczywiście okazało się bardzo przyjemnie. Nie potknęła się, nie przewróciła, nie nadepnęła, nie spełniając czarnych scenariuszy jakie snuł jej umysł. Kąciki ust delikatnie uniosły się. Policzki były lekko zaczerwienione, przez rumieniec. Czemu się rumieniła? Sama nie umiała stwierdzić. Schlebiał jej i jednocześnie schlebiał
Patrzyła się w jego klatkę piersiową, jak zawsze unikając oczu. 
- Teraz bardzo dobrze - odpowiedziała. Uniosła na niego wzrok, jednocześnie musząc zadrzeć trochę głowę. - A ty? - zapytała, nie umiejąc ukryć nutki nadziei.

(Angelo?)

od Alec'a - C.D Katheriny (event)

Kąciki ust uniosły się jeszcze wyżej, w tryumfalnym uśmiechu. Odsunął się i podał jej rękę, jednocześnie zapraszając do tańca.
- Panno Katherino, zechcesz ze mną zatańczyć? - spytał oficjalnie, jak zawsze się wygłupiając. Raz kozie śmierć, jak to się mówi, bowiem tańczyć nauczył się w sumie niedawno. Mimo to, wychodziło mu to bardzo dobrze, głównie dzięki świetnej pamięci i umiejętności szybkiego uczenia co umożliwiały mu mutacje, ale ciiiii.... przynajmniej dziś, kiedy każdy może być kimś innym niech nie będzie transgenicznym eksperymentem. Tylko dziś może zachować pozory normalności i być tacy jak inni. Bez żadnych dziwactw. Nawet usunął tatuaż, choć zapewne za dwie doby znów się pojawi. Naiwny, głupiutki Alec. Choć... odpoczynek się przyda od ciągłego bycia nadczłowiekiem... lub podczłowiekiem. Zależy od punktu widzenia i kogoś, kto tą opinie wygłasza.

(Katherina?)

czwartek, 30 października 2014

od Vivienne - C.D Bena (event)

Przekroczyła próg sali z wahaniem. Cały ten przepych ozdób, ludzie w wyśmienitych humorach, gamy najpiękniejszych barw i najpiękniejszych par, sunących lekko po lśniącym parkiecie... wszystko to wydawało się jej jakieś kiczowate. Zupełnie tu nie pasowała. Miała ochotę zdjąć tę głupią maskę, rzucić ją na tą idealną, wypolerowaną podłogę i zatańczyć na niej dougie. W końcu przebranie było jej do niczego nie potrzebne; nawet bez niego i tak nikt by nie poznał Lotki, bo żyła głównie nocą i mało kto wiedział, że w ogóle istnieje.
Lucy już okręciła sobie wokół palca jakiegoś naiwniaka (Lu jest wieczną singielką, która lubi przygody), a Vivienne ruszyła dziarsko przez salę do najbliższego punktu zaczepienia, czyli stołu. Innym wyjściem była ściana, ale gdyby tam stała ktoś mógłby ją bez przeszkód poprosić do tańca, a tak zawsze mogła udawać, że jest zajęta jedzeniem. Jednak w drodze coś innego przyciągnęło jej uwagę; stojące na półce w równym rzędzie figurki trzynastu nadnaturalnych ras. Nie były one jakoś specjalnie wyróżnione, chociażby podświetlone; po prostu tkwiły na swoim miejscu nie zwracając niczyjej uwagi. Znalazła się wśród nich i Amazonka, oczywiście idealna, lekko umięśniona brunetka. Vivienne wzięła ją do ręki, przyglądając się jej. Następnie przeniosła wzrok na zwykłych ludzi, wchodzących do sali. Kim była?...
Odłożyła figurkę na miejsce z popsutym humorem, chociaż warto zastanowić się czy można popsuć coś, co od dawna już było popsute.
Odwróciła się i zderzyła ramieniem z pozornie nieznajomym.
- Przepraszam - bąknęła tylko, nawet nie patrząc na mężczyznę.
- Ależ nie ma za co. - Ten głos był dla niej dobrze znany. Obróciła się gwałtownie.
- Co tu robisz? - rzuciła niezbyt mądrze.

<Ben? Denne, ale nie mam dziś głowy do opowiadań, wybacz :/>

od Juliette - C.D Romeo (event)

Muzyka grała głośno, mieszając się z gwarem rozmów. Po między tłumem można było wychwycić kelnerów częstujących ludzi alkoholem i przekąskami. Wpatrywałam się w każdego z uwagą, patrzyłam na ludzi którzy chcieli by być tacy jak my, co ja bym dała aby być taka jak oni. Owszem głupotą było by zrezygnować z tak wysokiej pozycji, nieśmiertelność, rozwinięte zmysły i te inne bajery, ale wady jak to wady jakoś bardziej je dostrzegam.
Znajdowałam się w środku tego całego "eldorado". Czułam się tak bezpiecznie, każdy był w maskach, mógł nadać sobie nowe imię. Posiadałam wewnątrz głupią nadzieje, że jeżeli mam maskę nikt mnie nie rozpozna.Rozpuszczone, lekko pofalowane włosy,czerwone jakby we krwi wymoczone usta,te tajemnicze oczy i sukienka, sukienka była biała. Biały oznacza niewinność. W wielu oczach Juliette właśnie taka jest, mylne spojrzenie na jej osobę.
(klik)
Mimo to, że jest wampirem który bez pytania pozbawia kogoś krwi, porusza się z gracją. Jest wampirem pełnym sprzeczności.
Po chwili jakby cały ten hałas zamarł. Słyszałam tylko jego oddech na mojej szyi, a później ten specyficzny głos. Zagryzłam wargi z uśmiechem.
-Witaj. Nie pomyślałabym, że obchodzisz takie święta.
-Obchodzę każde na którym można za darmo napić się alkoholu i zabawić.-zaśmiał się.
Poczułam jak jego chłodne dłonie obejmują mnie w talii, a jego podbródek opiera się o moje ramie.

(?)

od Katheriny - C.D Alec'a

Katherina w pewnej chwili zaczęła podzielać nauki Alec'a i w końcu udało jej się wyjść spod siatki. Wyprostowała się tuż obok niego i spojrzała mu w oczy.
-Dziękuje za pomoc, ale jednak postaram się dawać samej rade -odpowiedziała dość obojętnie
Odwróciła się od niego i pobiegła dalej do przodu , przeskakując wysokie ściany , wspomagając się od czasu do czasu linami. Przynajmniej tam gdzie one były. Usłyszała wszystko z tamtej, poprzedniej rozmowy. Czuła w tedy krew, ale nie mogła pobiec w tamtą stronę. Kiedy Alec został wezwany do lasu. Zastanawiała się co się tam działo. A zwłaszcza po rozmowach oddziału. I jeszcze sam fakt, gdy uciekła ...........jego oczy. Obejrzała się za siebie, sprawdzając uważnie, gdzie jest jej ukochany. Był dwie przeszkody za nią. Coś w tej samej chwili ją zakuło. Coraz bardziej bolały ją niektóre rzeczy związane z Alec'em. Co on w ogóle z nią zrobił? Zrobiła się taka słaba i miękka, jeśli chodzi o niego i Hunter. Odetchnęła głęboko i pobiegła dalej. Nie odwracała się tym razem za siebie i starała się , wszystkie przeszkody pokonywać jak najlepiej. Uważnie zastanawiała się nad swoimi podejrzeniami, jednak poniekąd było to dla niej też trudne. A co jeśli Alec , włączy swój tryb łowcy przy dziecku?! Zaraz przed jej oczami, pojawił się najgorszy scenariusz i przez swoją nieuwagę , zleciała z przeszkody, prosto na beton. Jęknęła , czując ból. Jednak szybko musiała się podnieść by nie dostało jej się. Pobiegła dalej i starała się z tego otrząsnąć. Biegła , nawet się nie odwracając za siebie. Starała się o tym nie myśleć. Martwiła się o Alec'a! Ale on nic nie chciał jej mówić. Skoro nie chciał, nie chciała ona naciskać by potem się kłócili. W tej chwili będzie myśleć i trzymać się od niego z daleka. Chce to wszystko sobie poukładać. Skończyła po pewnym czasie wszystkie przeszkody. Co z tego, że była cała w błocie. Przeżyje to. Odwróciła się i odetchnęła głęboko widząc za sobą jeszcze parę innych osób. Ustawiła się przy reszcie w szeregu, którzy czekali na innych, którzy mieli skończyć. Stała i czekała, ale szczerze mówiąc chciała już iść pod prysznic i do pokoju. W końcu zauważyła Alec'a , który stanął tuż obok niej. Spojrzała na niego , ale zaraz odwróciła wzrok i wpatrywała się uważnie w jeden punkt. Bardziej za ich dowódcę , ale też czasami patrzyła na tor, nie mogąc się doczekać, pójścia stąd. W tej chwili miała tylko ochotę zaszyć się w ciemnym miejscu . Przemyśleć wszystko i dać szansę wyjaśnienia, jeśli tylko będzie tego chciał. Przerażało ją poniekąd to, że jeśli straci nad sobą kontrolę może im zrobić krzywdę. Co innego ona, ale Hunter! Starała się uspokoić. Przymknęła oczy, odganiając od siebie te dziwne i okropne myśli. Otworzyła zaraz je i raczej nie można było wyczytać jakie ma emocje. Jej twarz była bez wyrazu, a oczy były wpatrzone w tor.

(Alec?)

od Angela (event)

Bal był wspaniały. Wiele gości, którzy byli ludźmi,a wśród nich inne potwory. Był ubrany w czarny garnitur , biała koszula pod spodem oraz maska (klik). Zadowolenie spowodowało , że na jego twarzy pojawił się uśmiech. Poszedł powoli w głąb sali  rozejrzał się uważnie , szukając jednej wyznaczonej osoby. Wyczuł ją kawałek od siebie. Ruszył dalej , aż dotarł do pewnego stolika. Siedziała przy nim i popijała szampana. Dosiadł się szybko do niej, a dziewczyna zerknęła na niego zdziwiona.
-Kłaniam się Beatrize-uśmiechnął się rozbawiony, ledwie powstrzymywał się od śmiechu.
-Angelo-odpowiedziała i uśmiechnęła się delikatnie
Podniósł się szybko z miejsca i wyciągnął w niej stronę rękę. Dziewczyna odstawiła szampana i podała mu rękę wstając.
-Zatańczysz?-zapytał
-Z przyjemnością -odparła zadowolona
Pociągnął ją delikatnie za sobą i poszli w głąb parkietu. Zaczęła grać wolna muzyka , a on zaczął z nią tańczyć. Położył powoli dłonie na jej biodrach. Dziewczyna trochę się spięła, ale jednak zaraz ona położyła ręce na jego szyi. Tańczyli przez dłuższy czas , nie odzywając się w ogóle.
- Wiedziałem, że Cię tutaj znajdę -odpowiedział szczęśliwy
-Na prawdę?-uśmiechnęła się
-Tak, stęskniłem się trochę. Nie widzieliśmy się dość długo-podsumował-Jak się czujesz?

(Beatrize?)

od Katheriny - C.D Alec'a (event)

Bal był dość szykowny. Połowa ludzi była w dłuższych sukniach, jednak to chyba najbardziej Katherina się wyróżniała. Jej sukienka ciągnęła się do połowy ud. Na ramiączkach, cała czarna oraz dopasowana. Całość była obszyta , również czarną koronką. Jak zwykle podkręcone włosy, jednak tym razem upięte w dość specyficzną fryzurę i oczywiście maska (klik.)(Fryzura podobna na zdjęciu , jednak kręcone włosy XD)
Przystanęła wreszcie przy Alec'u i spojrzała na niego.
-Jak mnie na to namówiłaś?-zapytał rozbawiony
Dziewczyna przyjrzała się swojemu ukochanemu i uśmiechnęła się chytrze. Przystanęła przed nim i wzięła do ust , truskawkę ,która była oblana gorzką czekoladą. Przechyliła delikatnie głowę ,patrząc mu w oczy.
-Talent. Nie miałam przecież z tobą żadnych problemów. Dobrze o tym wiesz. -dodała zadowolona
Odwróciła się i przejrzała uważnie salę. Po tym odwiedzeniu, tajemniczego gospodarza, była dość......hm ciekawa. Spojrzała jeszcze raz na balkon uniesiony  wysoko i odtworzyła w głowie szczegółowo to wszystko, co mówił i tak dalej.
-Coś tu jest nie tak-mruknęła i skrzyżowała ręce.
Alec podszedł do niej od tyłu i położył ręce na jej ramionach. Dziewczyna spojrzała na niego przez ramię zaciekawiony.
-Wyciągnęłaś mnie na bal maskowy. Nie chcę tak stać. Chcę odpocząć. Nie możesz się bawić? -zapytał z uśmiechem-Przecież raczej nic się nie stanie.
Katherina chciała podkreślić jego drugie ostatnie słowo. Uniosła kąciki ust, jednak zaraz odetchnęła głęboko.Odwróciła się do niego przodem i uśmiechnęła się zadowolona.
-W porządku-skinęła głową. - To co idziemy potańczyć?

(Alec?)

Od Alec'a (event)

Rezydencja wznosiła się w górę, mając na oko cztery piętra. Prowadziły do niej wielkie, drewniane drzwi otworzone na rozcież, z których płynęła muzyka dostosowana do okoliczności. Z jednej strony balowa, z drugiej tajemnicza i wzbudzająca lekki niepokój. Mężczyzna stanął przed wejściem. Ciemne blond włosy były rozczochrane, w artystycznym nieładzie, co pasowało do czarnej, prostej maski (klik). Pociągnął łyka z piersiówki, którą zaraz schował w kieszeni, po wewnętrznej stronie marynarki. Koło niego stanęła Katherina. Odwrócił głowę w jej stronę i uśmiechnął się, po czym podał jej rękę jak to się robi na balach*. Odwzajemniła uśmiech i ruszyli razem do środka, równie zachwycającego. Złoty żyrandol oświecał wielką salę, na której kłębili się ludzie oraz nie-ludzie. Całe pomieszczenie było z drewna. Na podeście stała orkiestra, grająca. Alec poprawił smoking, nadal niezbyt będąc do niego przekonanym.
- Jak mnie na to namówiłaś? - spytał Katheriny, rozbawiony całą tą sytuacją z balem. Wykręcić się już nie miał jak.


(Katherina?)

* - Nie wiem jak to inaczej nazwać XD

środa, 29 października 2014

od MG (event)

Cztery piętra. Dwieście pokoi do których prowadzą zawiłe korytarze z licznymi ślepymi uliczkami.
Sala balowa wypełniła się po brzegi. Pięknie udekorowana, zgodnie z tradycją Halloween. Nie były to jednak sztuczne pająki, szczury czy nietoperze, dyń również mało. Gęsta mgła otaczała lud, nie pozwalając dojrzeć podłogi. Rezydencja była otwarta dla wszystkich, ciekawscy jak i pary szukające chwili samotności mogły ją zwiedzać do woli, odkrywając tajemnice, otwierając liczne drzwi donikąd, błądząc po labiryncie przerażających pokoi igrających z ludzką psychiką, zastanawiając się co jest jawą a co snem. Ukryte przejścia, schody donikąd, okno w podłodze, pokoje luster, organy grające samoistnie, klatka schodowa dla krasnoludków i wiele, wiele innych. Na razie jednak wszyscy byli w sali balowej, zgodnie z planem. Na balkon wznoszący się wysoko ponad głowy balowiczów wyszedł wysoki, szczupły mężczyzna. Miał on na sobie śnieżnobiały garnitur i maskę w tym samym kolorze. Roztaczało się od niego zimno. Chłodne opanowanie i maniery? Być może.
- Witajcie moi drodzy! - zaczął wolno. Zapadła grobowa cisza, podczas której by można było usłyszeć upadającą szpilkę. - Halloween to noc niezwykła, mam nadzieje, że bal również taki będzie - Gdy to mówił, w jego oku pojawił się złowrogi błysk. Knuł niezwykłą niespodziankę dla gości - Częstujcie się i bawcie do samego rana!
Pstryknął. Orkiestra zaczęła grać. Tajemniczy organizator odszedł. Nikt go już nie widział wśród gości.

od Romeo (event)

/Jakiś czas po wydarzeniach z postów Juliette/Romeo. Wiem, wiem, post bardzo krótki ale w evencie takie mają być./

Nie wykazał się oryginalnością. Galowy smoking jak u wszystkich innych, choć oczywiście on wyglądał w nim o niebo lepiej, przykuwając wzrok kobiet. Zdobiona maska idealnie pasowała do eleganckiego stroju. Poprawił muszkę i ruszył na podbój balu. Samotnie przecież nie spędzi tej nocy, to by było głupotą. Dziś zabawa jest najważniejsza, wiec pora się rozruszać. Przebiegły uśmiech przemknął przez jego twarz, rozglądając się po towarzystwie. Jednocześnie wziął z tacy szklankę z alkoholem, by zaraz wypić łyk. Błękitne oczy wyszukiwały okazji, aż natrafiły na Juliette, jak podejrzewał. Tym razem charakterystyczny, kuszący uśmiech został na stałe.
- Witaj - powiedział, stając tuż za nią, będąc już w stu procentach pewien, że to właśnie ona.

 (Juliette?)

od Bena - C.D Vivienne (event)

Dłonie kurczowo zaciskały się na kierownicy. Pewnie były już białe, jednak trudno to stwierdzić, ponieważ były zakryte przez czarne, skórzane rękawiczki. Ludzie wchodzili do paszczy lwa, poubierani w bajkowe kreacje. Suknie które ciągną się po ziemi i te krótkie, do ud pań. Smokingi jak u kelnerów i te jak u książąt. Maski z piórami, koronkami, uszami w wszystkich kolorach tęczy. Przeważała czerń i biel, była również i krwista czerwień, błękit niczym niezachmurzone niebo, zieleń mchu, kolorowe pastele. Czas stać się częścią tego przedstawienia. Z zamyślenia wyrwał go głośny dźwięk, tuż koło ucha. To Max zapukała w szybę. Wyszedł z wozu, poprawiając swe ubranie. Grunt to czuć się dobrze, prawda? Jeśli tak, to Ben nie miał gruntu pod nogami.
- Idziesz? - spytała uśmiechnięta. Pokiwał ponuro głową i ruszył do środka podpierać ściany. Tak jak pomyślał tak i zrobił. Oparł się, skrzyżował ręce na piersi i po prostu obserwował ludzi zaciekawiony ich zachowaniami i tą dziwną maskaradą. Taniec? Toż to zwykłe marnowanie energii by trochę poobracać się i pokołysać.
Przez drzwi weszła kobieta, która od razu zainteresowała Bena. Nie, nie był to przejaw natury romantycznej acz zwykłe rozpoznanie "znajomej". Vivienne czy też Lotka wkroczyła do sali balowej w długiej, czarnej sukni i masce na twarzy. Uniósł kącik ust, obserwując ją. Sama nawet nie zwróciła na niego uwagi. Być może to przez maskę, zakrywającą połowę twarzy, w tym charakterystyczne policzki czy piegi. Teraz jedynie zielone niczym młode liście oczy zdradzały tożsamość. Nie ruszył się z miejsca, już słysząc w głowie "znów się widzimy" wypowiedziane kąśliwym głosem.


(Vivienne?)

od Vivienne - C.D Bena (event)

Przyglądała mu się z głęboką satysfakcją. To było właśnie to, co chciała dziś mieć na sobie.
Długi, czarny, elegancki płaszcz.
Uśmiechnęła się szeroko. Czemu Bal Maskowy ma być kolorowy? Może ktoś woli ponurą wersję? Wspomniała w myślach swój jeden, jedyny Bal i chwyciła się wspomnienia o dziewczynie "przy kości", wyciśniętej w różowy kostium, z blond loczkami, na których wesoło podskakiwały kokardki.
Definicja Balu.
Prychnęła i zdmuchnęła kosmyk włosów z czoła, pochylając się nad materiałem. Dzwonek do drzwi rozbrzmiał tak nagle, że drgnęła i strąciła stojącą nieopodal filiżankę. Dźwięk tłuczonego szkła obudził drzemiącego Grota, który rozskrzeczał się na dobre. Vivienne w pośpiechu pobiegła otworzyć drzwi, po drodze omal nie zabijając się o syf na podłodze.
- Lotka! - na próg wstąpiła wysoka jak dąb brunetka, z idealnie prostymi włosami i takimi samymi perłowo białymi, równymi zębami. Koloru jej oczy nie dało się stwierdzić, ponieważ codziennie były inne; kto jak kto, ale Lucy była specjalistką od soczewek. Przyjaciółka po gorącym wyściskaniu Vivienne, weszła do środka i zaniemówiła. - Nawet mi nie mów, kiedy ostatnio sprzątałaś - zagroziła, spoglądając na nią spod byka. Lotka więc milczała posłusznie, lawirując sprawnie między stertami ubrań na podłodze, jej harmider był jej ładem. Nagle Lucy przeniosła wzrok na żerdź Grota i zatkała usta ręką z oburzeniem. - Nadal hodujesz tu te wstrętne bydle? - widocznie nie zapomniała jeszcze jakie piekło zgotował jej sokół parę miesięcy temu. Vivienne uśmiechnęła się na samo wspomnienie tego pamiętnego wydarzenia.
Lucy, jak to ona miała w zwyczaju gadała i gadała, a milczenie w jej towarzystwie stawało się nieosiągalnym marzeniem. Lotka czasem lubiła te jej wrodzone gadulstwo, zapełniało pustkę.
Kiedy Vivienne założyła płaszcz, gotowa do wyjścia, przyjaciółka zaprotestowała głośno, kręcąc gwałtownie głową.
- Przepraszam bardzo, ale tak to ja się z tobą nigdzie nie pokażę! Zdejmuj tę szmatę, albo sama ją z ciebie zedrę! - zagroziła. Ona nie przebierała ani w słowach, ani w czynach i mimo wielu protestów Vivienne, była nieugięta.
***
- Teraz dopiero wyglądam jak... - Lotka patrząc na siebie ponuro w lustrze nawet nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów dla wyrażenia swojej dezaprobaty. Lucy natomiast stała za nią i wpatrywała się w jej, a może swoje odbicie z prawdziwym zachwytem. Długa, czarna (jedyna zaleta kreacji) suknia, w górze zapinana jak na gorset, bez ramiączek, co zdaniem Lotki było już prawie bezwstydne, w dole była swobodna i lekko uniesiona. - Jeszcze tylko ten wiejski warkocz... - jednym ruchem ręki przyjaciółka rozplątała jej dzienną fryzurę, sprawiając, że jasne fale spłynęły po ramionach Vivienne.
Ta zaś stała przygarbiona, sukienka była zapięta za mocno, wysokie, sznurowane buty na obcasach ciężkie i niewygodne w porównaniu do zwykłych trampek. Westchnęła i spojrzała z wyrzutem na Lucy, która pociągnęła ją za rękę w stronę drzwi. Lotka chwyciła w biegu maskę i poprzysięgła sobie w duchu, że nigdy więcej.

Ben?

od Beatrize (event)

Noc Halloween to czas, w którym nic nie jest takie, na jakie wygląda. Chyba, że jesteś Beatrize. Nie wykazała się oryginalnością, przechodząc przez próg willi w krótkiej, białej sukience z złotymi ozdobami (klik), sztucznymi skrzydłami i delikatnej śnieżnej masce z paroma piórami. Anioł przebrany za anioła, cóż za ironia prawda? Jednak najciemniej jest pod latarnią. Rozejrzała się, na darmo. Być może parę osób poznała, jednak większość nie było widać spod masek. Pomiędzy tańczącymi przemykali kelnerzy, częstując ciastami oraz alkoholem gości. Chwyciła wysoką szklankę z szampanem, gestem dziękując panu w czarnej masce.
Usiadła przy stoliku, obserwując orzechowymi ślepkami różne stworzenia bawiące się w względnym pokoju. Założyła nogę na nogę, jednocześnie starając się wyglądać w miarę skromnie. Natura niewiniątka przezwyciężyła, wcale nie zwracając uwagi na maskę, która przecież zakrywała twarz. Kąciki jej bladoróżowych ust uniosły się w lekkim uśmiechu. Poprawiła sukienkę i napiła się szampana. Wolna muzyka płynęła przez salę, gdzie źródłem była orkiestra. Wieczór zapowiadał się ciekawie. 

BAL


"Co za bal!
Maskarada na sto par - co za bal.
W taką noc odrzuć twarz,
I stań się maską!
Co za bal!
Ile masek, tyle barw - co za bal!
Cały świat musi twarz zasłonić własną."

Jest już dwudziesta... Co to znaczy? Tak! Bal maskowy. Drzwi willi na wzgórzu stoją otworem i kuszą muzyką. Tutaj każdy może być, tym kim chce.
Odrzuć twarz i baw się dobrze.

"Tutaj plusz, a tam róż,
Tutaj tiul, tam znów król.
Chłop i pop,
Czerń i biel,
Tutaj pik, a tam kier.
Maski!
Idą w ruch - idą w tan,
Z korowodem dam!
I niech szaleństwo trwa! 
Czyj to wzrok,
Czyja twarz,
Kto jest kim?
Fakt czy fałsz?
Stary koń, młody lew,
Tutaj pik, a tam trefl,
Maski!
Chłoną noc, chłoną dźwięk,
Aż zamroczy je oślepiający blask!"

od Bena - C.D Vivienne

Dom Bena okazał się bliżej, niż mógłby przypuszczać. Dostał się do swego wygodnego mieszkania już po pół godzinie, gdzie miał nadzieje dokończyć w spokoju swoją książkę. Niestety, nie było mu to dane, bowiem każdy kochał denerwować naszego mutanta. Rozwarły się drzwi, bez ostrzeżenia. Przecież kto pamięta o pukaniu? Ot, taka niepotrzebna nikomu drobnostka. Uniósł leniwie wzrok, który napotkał Max, teoretycznie jego młodszą siostrę w postaci brunetki niskiego wzrostu i ponad przeciętnej urodzie. Zamiast jednak drogiej sukni miała na sobie wytarte jeansy i czarną starą koszulkę. Odłożył księgę i wstał, przygotowując się na wszystko...
- Idziesz ze mną na bal - padło stwierdzenie. A jednak prawie na wszystko, bo tego się nie spodziewał.
- Nie. Masz chłopaka, po co chcesz jeszcze mnie ciągać? - zapytał, nie zamierzając się dziś ruszać z miejsca. Nienawidził tłumów, a takie imprezy były mu zupełnie obce. Nie mówiąc o nie posiadaniu umiejętności zwanej tańcem. Nagle: olśnienie - Chcesz mieć na mnie oko, prawda? - Mimowolnie się uśmiechnął. Nie był jednak to uśmiech ukazujący wesołość, szczęście. Był... ponury, wręcz smutny.
- Nie - odpowiedziała łagodnie. Zmiękła, nie chcąc by tak o niej myślał. Za późno. - Po prostu... ruszyłbyś się z domu w innym celu niż... nie ważne. Nie chce nawet o tym myśleć. W każdym razie, idziesz.
- Nie odpuścisz?
- Nie.
Westchnął ciężko. Przynajmniej nie będzie nudno.

Jako, że jeszcze dwie godziny do niego, zaczął szukać jakiejś maski i rozpracowywać, jak założyć smoking. Niedoświadczenie dosyć szybko wyszło na jaw. W końcu skończyło się na tym, że Max musiała pomagać w... prawie wszystkim.
- Zachowujesz się jak dziecko - wygarnęła mu. Zgromił ją wzrokiem, mocując się z krawatem, dopóki się nie zlitowała i zawiązała nieszczęsną ozdobę. Wybór maski padł na czarną, zwykłą i pasującą do reszty. - Logan będzie o dziewiętnastej czterdzieści.
- Pojadę Shellby - zaprotestował. Nieukrywana niechęć do jej chłopaka była mocno uzasadniona: to zwykły, szary człowieczek, nic interesującego. Spojrzał na zegarek. Czerwone cyfry wskazywały 18.30. Wykorzystał wolny czas, by upewnić się, że żaden tatuaż nie wymknął się na zewnątrz. Szczególną uwagą zwrócił na kod na karku, który szczęśliwie został zasłonięty.

(Vivienne? Jak tam Twoje przygotowania?)

od Vivienne - C.D Bena

- Bo to zazwyczaj mało ważny element, kiedy nie przepadasz za jakąś osobą i chcesz jak najszybciej wyjść - odłożyła książkę na stół i spojrzała na niego z ciepłym uśmiechem, w głębi duszy przewiercając go na wskroś lodowatym spojrzeniem. Tak naprawdę nie znała go i nie miała podstaw, aby mu ufać. Równie dobrze wszystko mogło być ukartowane, te nagłe pojawienie się przed sklepem i niespodziewana bójka, kiedy akurat ona przechodziła w pobliżu. Nie podobały jej się te "dziwne zbiegi okoliczności".
- Uratowałaś mi życie - zaczął powoli. Jego wzrok padł na chwilę na książkę, którą przyniosła do pokoju. Zmrużył oczy i przechylił lekko głowę. "List w butelce"... Dłoń Lotki opadła z hukiem na okładkę powieści, jednak pobłażliwy wzrok mężczyzny dał znać, że przeczytał już tytuł.
- Co nie oznacza, że musimy się lubić - przytuliła książkę do piersi, splatając ręce. Spojrzała na niego ze złością. To, że czyta romanse nie oznacza przecież, że jest słaba i płaczliwa. W rzeczywistości to właśnie to oznaczało. Vivienne oczywiście żyła w przekonaniu że jest twarda, a momenty w których czuła, że życie ją przerastała starała się jak najbardziej zminimalizować, tak, że między jedną nieprzespaną nocą (wcale nie z powodu bezsenności) a drugą zapominała całkowicie, że jest krucha i delikatna. Funkcjonowała ze świadomością, iż jest silna i stabilna psychicznie, co oczywiście nie było do końca prawdą.
- Ale jednak zapamiętałem - rzekł, lekko się uśmiechając. Czajnik zagwizdał przeciągle, przerywając ciszę, która nagle zapadła. Vivienne ruszyła do kuchni, żeby go wyłączyć, a gdy wróciła, mężczyzny już nie było. Pomyślała, że może to i lepiej, bo w końcu i tak musiała szykować się na dzisiejszy Bal Maskowy.

Ben?

od Alec'a - C.D Katheriny

Ignorował wszystkich. Zawsze tak robił, siedząc pochylony nad swym jedzeniem, od czasu do czasu zielonymi ślepiami zmierzając towarzystwo. Było całkiem głośno, bowiem wszyscy byli niesamowicie ciekawi co takiego robili Łowcy. Niektórzy się domyślili, ponieważ kiedyś były to zajęcia nie tylko dla wybranej grupy, jednak oni siedzieli cicho nie zdradzając się. Jedynie podejrzliwie patrzeli na Łowców i trzymali się jak najdalej. Takich osób odnalazł około pięć, nie licząc tych za plecami jego.
Z ogromnym apetytem zjadając swoją porcje, jak co dzień. Ot, taki ciągle domagający się jedzenia żołądek.
Musiał się trafić jakiś, za przeproszeniem, wrzut na tyłku który musiał dogryźć wszystkim swą "wiedzą". Czego mogło to dotyczyć? Oczywiście ich dzisiejszych zajęć! Nachylił się i teatralnym szeptem zapytał:
- Udało mu się uciec?
Alec się cały spiął, na to niezbyt miłe wspomnienie. Uśmiechnął się ponuro i spojrzał na tego idiotę. Po raz drugi ktoś wygadał coś, co miało być w tajemnicy przez przypadek. Miał nadzieje, że tym razem nie sprawdzi się "do trzech razy sztuka".
- A komuś się udało? - uniósł brwi. Nie było jednak szans na dalszą pogadankę, bo na platformę wszedł Lydecker. Wszyscy zamilkli zanim zdążył cokolwiek powiedzieć i odwrócili się w jego stronę.
- W związku z zmianą władz mieliście luz. Skończyło się to - wypowiedział złowrogo i zaczął dyktować nowy plan dnia. Wolnego mieli dwie godziny dziennie, cisza nocna od 22 do 4.00, chyba, że oddziały mają zajęcia nocą co również się zdarza. Co było dziś po obiedzie? Tak! Super pozytywne zajęcia na poligonie. Gdy tylko Lydecker zszedł, rozniósł się pomruk niezadowolenia. Wiecie, z czym się wiąrzą zajęcia na poligonie? Rany na plecach, nogach, rękach, głowie przez drut kolczasty które na pewno się nabawią podczas czołgania się pod nim, nie mówiąc o błocie, bo w tym będą cali. Co jeszcze? Siniaki, wycieńczenie i barwy maskujące na twarzy i ból po ewentualnym oberwaniu nabojem gumowym. Słowem: super zabawa. Po obiedzie wszyscy ruszyli na poligon ćwiczebny, znajdujący się w innym krańcu terenu Manticore. Wyglądał jak typowy wojskowy. Parę przeszkód w których trzeba się przeczołgać, parę płaskich ścian z sznurkiem do wspinaczki, drabin i takich, gdzie trzeba wykazać się umiejętnościami skoku. Dla każdego coś bolesnego.
Nie miał trudności w pokonaniu całego, jednak szedł tempem Katheriny, by w razie kłopotów jej pomóc. Nie była przygotowana na coś takiego, co okazało się między innymi przy czołganiu się pod drutem kolczastym. Alec zatrzymał się koło niej, jednocześnie uważając na głowę. Katherina miała już parę ran, głównie na rękach.
- Wybijaj się z nóg i pomagaj rękoma. Uważaj na broń, zapchana błotem nie odpali, lufa do góry - poinstruował, by zaraz pokazać, jednocześnie idąc dalej do przodu. Po kilku chwilach wreszcie mógł spokojnie się wyprostować.

(Katherina?)

Lud przemówił (Event)

Wyniki
Tak - 7
Nie wiem - 1
Nie - 1

Jak widać opcja "tak" wygrała, z czego się bardzo cieszę ^^ Dnia 29.10.2014 o godzinie 20.00 odbędzie się... BAL MASKOWY!
Czas na blogu to 31 października.

INFORMACJE FABULARNE
 ~ Organizator imprezy jest... nieznany! Wiadomo jedynie, że ma biały garnitur i czarną maskę na większość twarzy.
 ~ Przygotowane jest dużo atrakcji i przede wszystkim wielka niespodzianka, która może sporo namącić w życiu bohaterów
 ~ Wiecie co oznacza "bal maskowy"? Tak! Wszyscy są w maskach! Skąd więc wiadomo, kim jest tajemniczy nieznajomy?
 ~ Ukrywajcie swą nadnaturalność, wśród gości są również ludzie.


INFORMACJE
 ~ Udział w evencie jest dobrowolny i nieobowiązkowy.
 ~ Noc Halloween'owa będzie trwała kilka dni, aż do zakończenia wszelkich wątków związanych z eventem.
 ~ Podczas trwania wydarzenia, jest możliwość bilokacji (przebywania w dwóch miejscach na raz, czyli w jednej rozgrywce możesz być na Antarktydzie i jednocześnie być na balu maskowym)
 ~ Duchy mogą wychodzić z miejsc, w których zostały uwiezione.
 ~ Jako, że wszyscy będą w tej samej sali, to najlepszym rozwiązaniem jest prowadzenie rozgrywki w kilka osób. Jeśli jest to dla Was chaotyczne, można uzgodnić pisanie według ustalonej kolejności.
 ~ Wskazane jest pisanie krótkich postów, by gra przebiegała sprawniej i szybciej.
 ~ Na czas gry, będzie wprowadzony MISTRZ GRY.

MISTRZ GRY

Jeśli nie chcecie by MG wcinał się w Wasze życie, wystarczy, że w komentarzu napiszecie "Nie zezwalam na interwencje MG" i imiona Waszych postaci.
Mistrz gry, w skrócie MG (ang. Game Master, w skrócie GM) to organizator, narrator oraz sędzia w grach fabularnych. (...)  Mistrz gry tworzy dla graczy przygody oraz ma pełną kontrolę nad światem; kontroluje wszystkie wydarzenia zewnętrzne oraz postacie nie sterowane przez graczy (tzw. BN - bohaterowie niezależni). Jedynie mistrz gry dysponuje pełną wiedzą na temat świata i scenariusza gry. Opisuje on innym uczestnikom zabawy to, co widzą ich postacie, oraz określa reakcję otoczenia na ich zachowanie (np. co się stanie jeśli jeden z graczy zechce otworzyć drzwi). Ma też decydujący głos przy interpretacji reguł danego systemu. Jedyną rzeczą, która nie podlega bezpośredniej kontroli przez mistrza gry, są poczynania graczy. Ich decyzje dotyczące zachowania postaci, które odgrywają, oraz poczynań i środków jakie przedsięwezmą, by osiągnąć cel. Co ważne, mistrz gry nie jest przeciwnikiem graczy, choć jego zadania obejmują stawianie wyzwań na drodze ich postaci.
Do głównych zadań mistrza gry należy:
  • narracja; przedstawienie świata graczom
  • odgrywanie roli bohaterów niezależnych
  • orzekanie o skutkach działań bohaterów graczy
 Tyle nam powiedziała ciocia Wikipedia. Jak jest jednak w grach PBF oraz RPG, czyli między innymi na naszym blogu? W paru kwestiach ciocia ma rację. Mistrz gry gra postaciami niezależnymi oraz orzeka o skutkach działań. Jednak gracze mają już przedstawiony świat, jak również mają większą władzę i swobodę, niż jest to napisane wyżej. MG więc jest losem: może być kelnerem który przewrócił i wylał szampan na drogą suknie postaci, albo wcielić się w dziennikarkę interesującą się stworzeniami nadnaturalnymi bądź nachalną nastolatkę która koniecznie chce Cię zaprosić do tańca.
Nie wolno ignorować postów MG.

UWAGA

Siema wszystkim ;D
Podoba Wam się szablon?
A może wolicie inny?
Jako, że kwestia szablonu nie spoczywa jedynie w moich rękach, ale też Waszych, poszukałam paru szablonów (z których zrobiły się dwa, przepraszam, jestem za wybredna). Będą ładnie ponumerowane i te numerki możecie znaleźć po prawej stronie, gdzie możecie głosować. Standardowo: szablon z największą ilością głosów zostanie naszym nowym wyglądem. Swoje propozycje możecie dawać w komentarzach.
Te wydają mi się lepsze niż obecny, ale na blogu panuje w pewnej części demokracja więc... wybierajcie! Niech lud przemówi!

Propozycja nr. 1

Propozycja nr. 2

~Pinciak

poniedziałek, 27 października 2014

Reklama

UWAGA, UWAGA!
Oto nasze banery :)
Uprzejmie prosimy o wklejenie chociaż jednego baneru na swoją prezentację ;D

W komentarzach piszcie, co o nich myślicie ^^


1.


Bo tutaj nawet dowożenie pizzy jest ciekawe!
<link href="http://fonts.googleapis.com/css?family=Anton" rel="stylesheet" type="text/css"><center><div style="font-family: arial; font-size: 8px; letter-spacing: 3px; position:relative; margin-bottom: -21px; color: #f0f0f0">Bo tutaj nawet dowożenie pizzy  jest  ciekawe!</div><img src="https://33.media.tumblr.com/tumblr_m7fcjk1bBr1qbydpto1_500.gif" style="width:400px; border-bottom: 3px solid #f0f0f0; border-top: 9px solid 281e32;border-left: 9px solid 281e32;border-radius: 8px 0px 0px 8px; margin-top: 8px;"><div style="font-family: Anton; font-size: 32px; position:relative; margin-top: -22px; color: #281e32; text-shadow: 2px 0px 0px #f0f0f0; "><a href="http://mystere-mond.blogspot.com/">Mystere Monde</a><img src="https://cdn0.iconfinder.com/data/icons/yooicons_set09_halloween/512/pumpkin.png" width="20px"></div><div style="text-align:right; width: 375px; margin-top: -5px;"><a href="http://kateislazy.tumblr.com/" style="text-decoration:none;color:9a9a9a; font-size: 8px; font-family: arial;">(c)</a></div></center>

2

DRACULA NA SKUTERZE? TYLKO U NAS!
<link href="http://fonts.googleapis.com/css?family=Anton" rel="stylesheet" type="text/css"><center><div style="font-family: arial; font-size: 8px; letter-spacing: 3px; position:relative; margin-bottom: -21px; color: #f0f0f0">DRACULA NA SKUTERZE? TYLKO U NAS!</div><img src="https://31.media.tumblr.com/tumblr_m6qy33HOEr1qeg8zso1_500.gif" style="width:400px; border-bottom: 3px solid #f0f0f0; border-top: 9px solid 281e32;border-left: 9px solid 281e32;border-radius: 8px 0px 0px 8px; margin-top: 8px;"><div style="font-family: Anton; font-size: 32px; position:relative; margin-top: -22px; color: #281e32; text-shadow: 2px 0px 0px #f0f0f0; "><a href="http://mystere-mond.blogspot.com/">Mystere Monde</a><img src="https://cdn0.iconfinder.com/data/icons/yooicons_set09_halloween/512/pumpkin.png" width="20px"></div><div style="text-align:right; width: 375px; margin-top: -5px;"><a href="http://kateislazy.tumblr.com/" style="text-decoration:none;color:9a9a9a; font-size: 4px; font-family: arial;">(c)</a></div></center>


3.
Ludzie nie boją się mieczy. Boją się potworów.


<div style="font-family: Franchise; text-transform: uppercase; font-size: 70px; text-align: center; margin-bottom: 16px;"><a href="http://mystere-mond.blogspot.com/"><font color="#000000">Mystere Monde</font></a></div><div style="width: 400px; height: 15px; font-family: helvetica; text-transform: uppercase; font-size: 9px; letter-spacing: 1px; text-align: center; background-color: black;"><font color="#ffffff">Ludzie nie boją się mieczy. Boją się potworów.</font></div><img src="http://38.media.tumblr.com/bf49356ce84e29fb6101965be922230a/tumblr_n6yyfeXd2g1ts1ptoo1_400.gif" style="border-top: 5px solid black;border-bottom: 5px solid black; width: 200px;"><img src="http://s3.ifotos.pl/img/oie413345_eawhswq.gif" style="border-top: 5px solid black;border-bottom: 5px solid black; width: 200px;"><br><div style="width: 400px; text-align:right"><br></div></center></div>

od Katheriny - C.D Alec'a

Katherina wpatrywała się w niego cały czas, do puki jego źrenice się nie zmniejszyły. Opuściła delikatnie wzrok, zastanawiając się co w tej chwili się stało.
-Nie prawda.....-wyszeptała przejęta.
-To nic, szczerze-odpowiedział przygnębiony
Katherina odwróciła w pewnej chwili od niego wzrok i skierowała na drzewa , tuż obok nich. Znów ma przed nią jakieś tajemnice? To już się robiło dla niej uciążliwe. Osoba,która nie powinna jej okłamywać, której ufa, ciągle coś przed nią ukrywa. Westchnęła cicho, aż poczuła jak mężczyzna tym razem delikatnie ujął jej pod brudek i "zmusił" by na niego spojrzała. Zerknęła niechętnie na niego, ale jednak się już trochę rozluźniła. Wymiękła trochę, gdy zobaczyła już jego normalne oczy. Wpatrywała się przez dłuższą chwilę w niego, aż delikatnie się przysunęła. Pocałowała go, jednak szybko to on przejął dowodzenie. Nadal napierał na nią ciałem i pogłębiał coraz bardziej pocałunek. Dziewczyna nie odrywała tym razem ust, od jego. Lecz ciągle ją niepokoiła ta sytuacja ,z przed kilku minut. Martwiła się o niego, jednak on jak zawsze mówił, że "To nic" , że "Wszystko dobrze" i tak dalej można by wymieniać w nieskończoność. Ale teraz poczuła, jak dawno brakowało jej , jego bliskości. Teraz nikt ich przynajmniej jeszcze nie widział. Chociaż mogą zaraz wysłać kogoś, bo tak nagle zniknęli z oczu. Żeby tylko nie pokrzyżowało im to, ich planów. Całowali się tak oboje przez kilka minut, aż w końcu po raz drugi to ona postanowiła przerwać , te piękne chwile. Odsunęła go delikatnie od siebie i spojrzała w jego oczy, z których można było wyczytać zawód i żal.
-Wracamy do treningu-odpowiedziała pewnie.
Odeszła kawałek,  a zaraz w milczeniu, znów oboje zaczęli walczyć. Upust swoim emocją, Kath dała podczas walki. Atakowała zacieklej niż zazwyczaj, ale i też skutecznie. Unikała również lepiej ciosów. Nie chciała mu jednak zrobić krzywdy, więc powstrzymywała i tłumiła w sobie pół emocji. Gdyby chciała dać upust wszystkim, to rozniosła by połowę tych terenów.  Tego akurat nie chciała. Walczyli i trenowali z dobre dwie godziny. Aż zawołali ich na obiad. Właśnie obiad. Może będzie lepiej. Ale tym razem, jeszcze jedna rzecz ją przybiła. A mianowicie. Hunter. Nie widziała ich małej córeczki od dłuższego czasu, a tak chciała ją znów potrzymać. Stanęła wpatrując się w jeden punkt. Teraz to była zdenerwowana. A co jeśli jej coś zrobili?! Dopiero Alec, wstąpił przed nią, szepcząc coś cicho w jej stronę.
-Wszystko w porządku. Zamyśliłam się -dodała pocieszająco.
Oczywiście tak nie było, ale przecież oboje mają zmartwienia na swojej głowie. Tak to , a la więzienie źle na nich wpływa. Katherina ruszyła prosto do wejścia budynku. Usiadła szybko obok swojego oddziału, z tacą. Był ogromny szum. Wszyscy rozmawiali na temat tego ich wezwania, parę godzin temu. Może i ją to bardzo ciekawiło, ale jednak słyszała tylko urywki. Nie wsłuchiwała się dokładnie. Wyłapywała tylko dość poważne tematy. Myślała. Rozmyślała o tym jak im się uda uciec. Ogółem o życiu które ma nadejść......

(Alec?)

od Bena - C.D Vivienne

Zatrzymał się w pół kroku, zdziwiony jej tonem jak i samą wypowiedzią. "Czy to oskarżenie?" przebiegło przez myśli, jednak nie powiedział tego na głos, milczał. Ciągle zadziwiała go, nie dając się nudzić czy też popaść w rutynę. Być może irytowali siebie nawzajem, dogryzali sobie, byli niczym tykające bomby, jednak w tym przypadku dwa te same bieguny zdają się przyciągać. Dowodem są choćby ostatnie wydarzenia. Kąciki jego ust pierwszy raz od dawna się uniosły, w uśmiechu.
- Czemu miałbym zapomnieć? - spytał, jednocześnie odwracając się w jej stronę. Przegryzł lekko swą dolną wargę, czekając na odpowiedź. Kultura wymaga, by patrzeć rozmówcy w oczy, co też robił. Wpatrywał się w jej szmaragdowe oczy. Zazwyczaj zwracał uwagę właśnie na tą część ciała. Ewenement, nieprawdaż? Był zaciekawiony, jednak taka jego natura. Zawsze zadawał miliony pytań, niczym pięciolatek który dopiero poznaje świat. Co? Gdzie? Jak? Dlaczego? Nikt nie raczył mu odpowiadać, był bowiem inny. Ludzie boją się innych, przeraża ich to, czego nie rozumieją, nie znają. Płoną nienawiścią.


(Vivienne?)

od Alec'a - C.D Katheriny

Ten pościg mógł się skończyć tragicznie, nic go nie mogło powstrzymać przed zranieniem lub nawet zabiciem Kath. Nic ani nikt. Oprócz niego samego. Opanował się, ciągle powtarzając sobie w myślach, że Katherina nie jest ofiarą, choć trudno mu było się skupić i ściągnąć wodze, kiedy tak uciekała, nawet jeśli to była jedynie "niewinna zabawa". Każda cząsteczka jego ciała pragnęła wyłącznie ją dorwać. Mocnym, gwałtownym ruchem przyszpilił ją do drzewa, unieruchamiając. Być może taka po prostu jego natura, ale uwielbiał mieć władze, górować. Dominować, nawet jeśli chodziło o nieposkromioną Katherine. Łapczywie wpił swe wargi w jej, zatracając się w równie namiętnym co chciwym pocałunku, napierając na nią całym swym ciałem. Lekko przegryzł jej dolną wargę, gdy się odsuwała. Koniec pocałunku zbyt szybko nadszedł, przynajmniej dla Alec'a. Nie narzucał się, nie był nachalny, pamiętał przecież co się stało ostatnio w takiej sytuacji. Oddech miał szybki acz głęboki, starając się uciszyć zwierzęcą stronę. Jednocześnie zastanawiał się, jak Kath sobie radzi z byciem pół kotem. Dotknęła jego policzka. Wydawała się być czymś zdziwiona.
- Alec, Twoje oczy - powiedziała. Opuścił głowę, zaciskając szczękę. Starał się jak najmocniej stłumić... swoją część. Walczył sam ze sobą, nie akceptując bycia drapieżnikiem.  - Alec? - spytała niepewnie. Podniósł na nią swe ślepia ignorując uczucie, jakby wyrwał jakąś część z siebie.
- To nic.
Źrenice się zmniejszyły, ukazując już tęczówki, już normalne. Mimo dojścia do siebie, nadal jej nie puszczał, przyciskając całym swym ciałem do drzewa.

(Katherina?)

od Vivienne - C.D Bena

Kiedy spał patrzyła na niego. Z dozą zainteresowania i niepewności. Nie dlatego, że był zmutowany genetycznie i różnił się od niej. Po prostu już dawno nie czuła się komuś potrzebna.
No, może oprócz zleceniodawcom, kiedy musiała komuś poderżnąć gardło.
Przechyliła głowę niczym zdziwiony szczeniak, gdy przez sen marszczył brwi i zaciskał dłonie w pięści, jakby wyrywał się z objęć koszmaru. Wiedziona głupią ciekawością dotknęła lekko palcami jego czoła i warg. Oddychał szybko i płytko, jakby zaraz miał się zbudzić. Zanim otworzył oczy poderwała się z miejsca spłoszona przez nerwowy ruch jego powiek.
Wkroczyła do pokoju po kilku minutach z książką w dłoni. Długi, luźny warkocz spadał przez jej lewe ramię, nie zdążyła poprawić go od wydarzeń wczorajszej nocy. Także koszulka sięgająca do połowy ud została na swoim miejscu.
Słowa podziękowania zaskoczyły ją. Znowu włączył się jej szczeniaczkowy tik i głowa przechyliła się o dobre 40 stopni. W końcu dotarło do niej, że spłaciła swój dług i nie ma żadnych zobowiązań. Uśmiechnęła się mimowolnie.
- Pójdę już - oznajmił bez ogródek, wstając z ciężkim westchnieniem. - Vivienne - dodał przechodząc obok niej. Zmarszczyła brwi i obróciła się gwałtownie.
- Zapamiętałeś - rzuciła jakby oskarżycielsko.


Ben?

od Katheriny - C.D Alec'a

Dziewczyna przyjrzała się swojemu ukochanemu i odeszła kawałek, myśląc czy odpocząć, czy coś innego zrobić.
-Możemy chwilę odpocząć -poprosiła spokojnie.
-W porządku-skinął głową i uśmiechnął się delikatnie.
Katherina odwzajemniła jego uśmiech i usiadła pod drzewem, na trawie. Nie była jakoś zmęczona, ale chciała , chwilę porozmawiać ze swoim ukochanym. Alec zaraz zrobił to samo, a ona uważnie mu się przyglądała.
-O co chodzi?-zapytał zaniepokojony mężczyzna
-Po co was wzywali?-odpowiedziała pytaniem
-To zwykła rutyna -wyjaśnił spokojnie.
Katherina jedynie skinęła głową, jednak nadal do końca nie była tego pewna. By odgonić te myśli i nie zadawać mu więcej pytań , podniosła się gwałtownie i popatrzyła na niego. Mężczyzna zrozumiał jej przekaz i zaraz sam się podniósł. Uśmiechnęła się delikatnie i zaatakowała go. Dzisiaj wolała zacząć od ataków , niż od obrony. Według niej , za dużo ostatnio ćwiczyła obronę niż atak. A przecież to i to , też się w równej mierze przyda. Alec atakował ją, tak samo jak ona jego. Tak jak zawsze, ze sobą trenowali. Jednak teraz Katherina ominęła go sprawnie, by zaraz znaleźć się tuż za nim. On odwrócił się gwałtownie do niej , a na jej twarzy pojawił się chytry uśmieszek.
-Złapiesz mnie?-dodała zadowolona
Chciała jakoś się pocieszyć. Ostatnio wszystko dookoła takie dziwne, że chciała szczęśliwie wykorzystać , sam fakt że teraz może być z Alec'em.
-Kath........nie-mruknął zrezygnowany, ale i z uśmiechem
Dziewczyna odwróciła się na pięcie i zaczęła biec truchtem w inną stronę. Potem przyśpieszyła, gdy Alec już prawie ją doganiał. Znaleźli się trochę dalej, tak że teraz nikt ich nie widział. W pewnej chwili poczuła , jak ktoś dość mocno ją łapie i przyszpila do drzewa. Nim zareagowała, on ją łapczywie i namiętnie pocałował. Odsunęła się od niego na chwilę i w tedy dostrzegła jego oczy. Był cały napięty. Miał ręce po obu bokach jej głowy. Spojrzała mu głęboko w jego oczy, które zmieniły kolor i zrobiła zdziwioną minę. Podniosła delikatnie rękę i pogładziła go po policzku.
-Alec, twoje oczy-powiedziała.

(Alec?)

niedziela, 26 października 2014

od Bena - C.D Vivienne

Nie ma na tym świecie ideałów. Z pozoru silny, dobrze wyszkolony i pewny siebie, tak naprawdę wynaturzenie mające problemy z psychiką, posiadający wiele wad i defektów, tak zawzięcie chowanych, skrywanych przed światem. Ujawnienie ich oznaczało śmierć. Zapewne gdyby ona się tu nie pojawiła, w końcu by go zgarnęli. Nawet nie wiedziała, co ona takiego zrobiła, jak wielkie znaczenie miał ten czyn. Oczywiście nie zamierzał jej tego ujawniać, ukazując swą kolejną słabość.
Nawet nie wiedział kiedy stracił przytomność. Dzięki dawce leku nie był to sen wieczny, zabierający Bena w zaświaty, by zmierzył się z sobą samym.

Powieki powoli się uchyliły, ukazując zielone oczy, potrzebujące chwili by przywyknąć do rażącego światła. W głowie kłębiło się milion myśli, kiedy próbował sobie przypomnieć co się wczoraj stało. Ręką sięgnął do prawej kieszeni. Wyjął powoli opakowanie leków, w postaci małej, pomarańczowej fiolki. Sprzedawane jako suplementy diety miały bardzo duże znaczenie dla X5, dostarczając substancji jakiej ich mózg sam nie jest w stanie produkować. Przeliczył szybko tabletki które zostały w opakowaniu, jednocześnie połykając jedną, by usunąć wszelkie efekty uboczne. Pięć zostało. Wystarczająco by zapobiec, zbyt mało by powstrzymać w trakcie. Z ust wydobyło się ciche westchnięcie, gdy je schował. Usiadł, spuszczając nogi na zimną podłogę. Zielone oczy bacznie badały teren, w tym przypadku pusty pokój. Nie miał jednak dużo czasu, gdyż do pomieszczenia wtargnęła Vivienne. Przeniósł spojrzenie na nią. Wstał, nawet się nie chwiejąc. Przez ten czas kiedy był nieprzytomny, zdążył się zregenerować i wypocząć za wszystkie czasy.
- Zabawna sytuacja - stwierdził, swoim charakterystycznym, niskim głosem. Miał oczywiście na myśli,że dwa tygodnie temu to ona obudziła się w jego mieszkaniu, po tym jak ją uratował. - Dziękuje - powiedział. Nie, nie był zadzierającym nosa księciem, był świadomy, że każdy czasem potrzebuje pomocy.

(Vivienne?)

od Vivienne - C.D Bena

Nocy była jej dniem, księżyc słońcem. To właśnie w nocy mogła uwolnić się od masy ludzi w garniturach i obcisłych sukienkach, sunących kolumną do pracy, szkoły, tej paplaniny, niekończącego się potoku słów, zlewającego w jeden wielki hałas. Cisza jak przejrzysta woda rzeki niosła ze sobą spokój i piękne myśli, ale też samotność i uczucie całkowitego odosobnienia. Nic na świecie nie ma samych zalet.
Zawiązała włosy w niedbały warkocz i nałożyła długą, obszerną koszulkę. Spojrzała niepewnie na swoje odbicie w lustrze, krzywiąc się. Długie nogi były krzywe, ramiona także wydawały się koślawe. Blond strzecha na głowie i zapadnięty brzuch. Do tego zero jakichkolwiek wzniesień gdziekolwiek.
Nic na świecie nie ma samych zalet, lecz są wyjątki z samymi wadami.
Dotknęła lustra. Zimno przeszyło jej palce, powodując nieprzyjemny dreszcz. Skąd bierze tyle siły, jako tak cherlawe stworzonko? Powinna zgnić w szpitalu. Najlepiej psychiatrycznym, bo chyba tylko tam by się odnalazła.
Zacisnęła rękę w pięść i nie nakładając butów wyszła na zewnątrz. Drobne kamyczki wbijały się w skórę, ale nie przeszkadzało jej to. Usiadła na środku autostrady, patrząc w niebo i kołysząc się lekko. Nie mogła dłużej tego w sobie tłumić, nie mogła dłużej znieść tej samotności. Wszyscy odeszli. Nie miała nikogo. Czuła się jak noworodek, zupełnie naga i bezradna. Codziennie musiała żyć ze świadomością i zdana jest tylko na siebie.
Pokręciła głową nie dając spłynąć wzbierającym łzom. Wciągnęła powietrze nosem zagryzając mocno wargę. Kiedyś w takich momentach używała szkła. Dziś, po wielu latach ręka świerzbiła ją, gdy patrzyła na stare blizny, bo je otworzyć. Nałóg wcale nie musiał oznaczać papierosów czy alkoholu.
Odgłosy bójki doszył do niej przytłumione. Księżyc rzucał plamy światła na jezdnię, ani żywej duszy w promieniu przynajmniej kilometra. Tylko ona, nóż i Grot, który zajęty był teraz uporczywym dziobaniem martwej myszy, skręcającej się jeszcze w przedśmiertnej agonii. Vivienne zawołała go i wysłała na zwiady. Wrócił po kilku minutach, wydając dwa, skrzeczące dźwięki.
Nie służyła dobru, zabijała ludzi, a nie ratowała ich.
Oczywiście wbrew wszystkim swoim zasadom pobiegła cicho, bo na bosaka, w ciemną, wąską alejkę, idealną siedzibę mafii czy jakiegoś groźnego gangu. Gdy zobaczyła dwóch osiłków, którzy znęcali się nad jakimś biedakiem oceniła poziom zagrożenia na jakieś dwadzieścia procent. Miała nóż, a oni jedynie mięśnie, do tego szybkość ładującego się programu komputerowego.
Niewiele myśląc rzuciła się w wir walki. No może nie do końca "rzuciła", bo jednemu poderżnęła gardło, co było jej specjalnością, a drugi tym samym nożem, który zatopił się gładko w szyi wspólnika oberwał idealnie między oczy.
Spojrzała na drgające ciało, myśląc, że podzieli los myszy złowionej przez Grota. Ze zdziwieniem patrzyła na mężczyznę, który ją uratował. Zawahała się. Musi spłacić dług. W końcu uklęknęła przy nim, a on popatrzył na nią z...wdzięcznością? Chyba się jej wydawało. Słowa ledwo przechodził mu przez gardło, zdawało się to bardziej jakimś bełkotem umierającego. Wyjęła tabletki i podała mu opakowanie do drgającej spazmatycznie dłoni, czekając na rozwój wydarzeń. Jego oczy przesunęły się po jej twarzy z wyrzutem.
- Sam sobie nie poradzę - wychrypiał. Jej wargi rozchyliły się ze zdziwienia. On? Zawsze taki zdecydowany, stanowczy i opanowany teraz nagle bez pomocy nie może dać sobie rady? Silny, wszechmocny mutant? - Dziewczyno... - przypomniał o swojej gasnącej obecności.
- Vivienne, Lotka - rzekła, podając mu tabletkę do ust, uważając, aby ich nie dotknąć. Naiwnie myślała, że może odejść. Stracił przytomność, damulka. Dźwignęła go na goi i przekładając jego rękę za swoją szyją pociągnęła go do najbliższego punktu opieki dla chorych, czyli jej domu.

Ben?

od Emily - C.D Caspian'a

Wampiry okazały się jeszcze bardziej pewne siebie, niż przypuszczałam. Na nieszczęście dla nich... Miałam już do czynienia z takimi i źle się to dla nich kończyło. W końcu żyję rok w samotności, o czym nie wiedzieli.
Były też wampiry, z którymi udało mi się nawiązać "jakiś tam" kontakt.
Słysząc słowa tych bezczelnych truposzy miałam ochotę wbić kły z gardło tej panienki, ale to fak, byli we dwójkę, a w okół było pełno ludzi. Mimo, iż byłam dobrym zabójcą wampirzy duet jest zbyt silny dla jednego wilkołaka. Nie chciałam by też skrzywdzono mi Abizou.
Przybrałam więc nową i ciężką dla mnie taktykę... uległość zmieszaną z wolą życia.
Zamchnęłam się nieco wolniej drewnianym kołkiem, by dziewczyna chwyciła mnie za nadgarstek. Rozzłościło to ich, więc wpakowali mnie do bagażnika i ruszyli z piskiem opon.
Darowali by sobie te staroświeckie metody, no ale przecież to ludzie starej daty. Ciężko im nadążyć.
Parę kilometrów dalej samochód zatrzymał się gwałtownie, a dziewczyna opuściła pojazd. Świetnie, a wiec został mi tylko ten laluś.
Parę kilometrów dalej chłopak wyrzucił mnie na ziemię, rzucając jakimiś tandetnymi tekstami. Cóż za pewność siebie, jak na kogoś kto za.. kwadrans umrze drugi raz.
-Ale wiesz... Twój brudny szczur nie nadaje się nawet na przystawkę. Przez Twój odór, krew będzie obrzydliwie smakować, dlatego ją wypuszczę. Za to ty nie będziesz miała tyle szczęścia- nachylił się nade mną, szczerząc zęby.
Gdy wyjął nóz, sądziłam, że zatopi go w mym ciele, jednak okazało się to być mylne... Rozciął więzy, co było dla mnie nie lada zaskakujące.
-Zabicie Cię w ten sposób byłoby zbyt łatwe. Wolę się pobawić. No.. a teraz uciekaj!- machnął niedbale ręką, odwracając się.-Masz minutę.
W jedną chwilę przybrałam wilczą postać, biegnąc między drzewami, starając się zostawić na nich swą woń. Czemu?
Bo ja również miałam ochotę na polowanie. On nawet nie wiedział, że ja również zaczynałam łowy. Pierwszy etap zakoczony... czas na drugi. Nie liczyło się już nic, poza zabiciem go. Dałam im szansę, a oni ją zmarnowali.
Kilometr dalej zatrzymałam się prawie, że w miejscu. Jeszcze dwadzieścia sekund i ofiara sama przyjdzie. Nie odwracając się, starannie stawiałam łapy na mych poprzednich śladach, wracając w ten sposób jakieś pięć metrów.
-Zaczynamy kundlu!- krzyk przeszył całą okolicę.
-Zaczynamy "lalusiu"- zaśmiałam się sama do siebie, wspinając się na drzewo.
Ustawiając się na nieco wyższych gałęziach, ponownie okrywając się białym futrem.
Przywarłam do gałęzi, która zastkrzypiała cicho pod mym ciężarem.
Szybkie kroki robiły się coraz wyraźniejsze, a zapac wampira intensywniejszy.
Przebiegł pode mną, niczego nieświadomy. Z uśmiechem tylko patrzyłam jak zdezorientowany zatrzymuje się w miejscu, gdzie urywa się mój trop. Rozejrzał się dokładnie, sycząc ze złości pod nosem.
-Gdzie jesteś łajzo!- ryknął.
Brzmiało to dla mnie jak zaproszenie.
Gdy tylko zaczął się cofać, dokłądnie wyliczyłam skok i runęłam na chłopaka. Jako człowiek, nie miałam zbyt wielkich sznas, by go pokonać, jednak jako wilk.. jestem większa, silniejsza i... bardziej niebezpieczna.
W momencie jego blada cera zrobiła się jeszcze bielsza i jedyne co zdąrzył zrobić, to zasłonić twarz ręką, któą chwyciłam w pysk. Miotałam nim na wszystkie strony, nie zważając na to, że drugą ręką mnie okłada. W końcu rzuciłam nim o potężne drzewo, w którym powstała pokaźna dziura. Nim zdąrzył się podnieść, skoczyłam na niego, przygważdżając do ziemi. Próbowała uwolnić dłonie, ale moje potężne łapy uniemożliwiły mu to. Szczególnie, że jedną z nich miał poważnie ranną. Gdyby był śmiertelnikiem, wykrwawił by się w przeciągu minuty.
-I co.. łajzo?- warknęłam.- Gdzie jest Abizou!
-Możesz ze mnie zleźć!?- ryknął
-Najpierw powiedz mi, gdzie jest moja Abizou! Teraz radzę Ci nie kozakować, bo Twoja przyjaciółeczka już Ci nie pomoże, gdyż jest daleko. Bo wiesz... ja również jestem doświadczonym łowcą. Nie chciałam was skrzywdzić, bo osobiście nic nie mam do wampirów, ale jeśli sami się proszą, to spełniam jedynie ich marzenie. A teraz gadaj! GDZIE JEST MOJA ABIZOU!- rozkazałam
-Ten twój szkodnik ma imię?- zaśmiał się, próbują pokazać swą odwagę.
-Szkoda mi was. Mimo, że raz straciliście życie, nie poraficie docenić tego co dostaliście.
-To dawaj.. zabij mnie!
-Nie.. nie jestem taką hipokrytką jak ty i ta laleczka. A teraz odwal się ode mnie- prychnęłam, wracając w stronę samochodu.
Wampir okazał się być zaskoczony moim postępowaniem. Kątem oka, widziałam jak siada i wbija wzrok w glebę.
Szczurzyca siedziała pod samochodem, ale gdy tylko mnie zauważyła wybiegła mi naprzeciw.
Zamieniłam się ponownie w człowieka, biorąc ją na ręce.
-Jak się cieszę, że nic Ci nie jest skarbie. Nic Ci nie zrobił?- zaczęłam ją starannie oglądać, jednak nic podejrzanego nie dostrzegłam na jej ciele.
Ułożyłam ją na swoim ramieniu i spacerem ruszyłam w stronę miasta. Ostatnie spojrzenie za siebie i... wraca.
I co teraz? Gdy mnie zobaczy, pewnie znowu będzie chciał się bawić w polowanie. Nie miałam na to ochoty, ale nie będę uciekać. Zacisnęłam pięści i patrzyłam na niego, czekając co zrobi.

<Caspian?>

od Bena - C.D Vivienne

Cichy śmiech rozniósł się po samochodzie. Pokręcił głową i ruszył, pozostawiając za sobą tłum gapiów oraz wyrzucając z głowy wszelkie myśli idące w stronę tajemniczej nieznajomej. Zastanawiał się, jak ona spłaci swój dług. Ona go jeszcze mogła znaleźć, numery rejestracyjne, numer na karku, położenie mieszkania robią swoje. Lecz on? Nawet się sobie nie przedstawili. Być może los okaże się jednak być aż tak złośliwy, by ta dwójka jeszcze na siebie wpadła. Znów sunął przez miasto, niezbyt przejmując się takimi drobnostkami jak przepisy. Po cóż sobie tym zawracać głowę? Ot, takie głupoty.

Dwa tygodnie później
Mrok zalewał pokój, rozproszony jedynie przez jeden, słaby snop światła, padający dokładnie na śpiącego mężczyznę, oświetlając jego pierś oraz twarz. Nie spał wiele, parę godzin w tygodniu mu wystarczyło do poprawnego funkcjonowania, nienawidził marnować nocy, najlepszej części doby na spanie. Teraz był jednak ten czas, w którym musiał uzupełnić swe pokłady energii.

Ostre gałęzie raniły ciało, pozostawiając cienkie, płytkie ranki. Błoto skutecznie udaremniało rozwinięcie potrzebnej prędkości, więc obrana była inna taktyka. Podążał za wonią powoli, uważnie by nie spłoszyć zwierzyny. Rozszerzone źrenice wchłaniały światło pozwalając dostrzec to, co ukryte w mroku. Uszy wyłapywały co cichsze dźwięki, szukając tego właściwego: przedzierania się przez las. Fantomowy smak krwi w ustach były jak obietnica, choć nigdy nie posunął się do jej chłeptania. Nie był zwierzęciem, nie gryzł. Odgłos strzału przeszył las, dając kierunek. Młody chłopak, z wyglądu czternastoletni choć w rzeczywistości dziesięcioletni ruszył za tym odgłosem, tak samo jak reszta oddziału. Uciekający zdrajca, szczur nie miał szans na ucieczkę. Nie przed nimi
Mężczyzna próbował się bronić, owszem. Dopóki Zack, najstarszy z nich nie wytrącił mu broni. Ben wykorzystał ten moment i powalił mężczyznę, razem z nim padając na ziemie. Rozległ się dźwięk łamanej kości. 493 odruchowo dotknął swojej ręki, jednak okazała się być cała. Toż to kończyna uciekiniera była wygięta w nienaturalnej pozycji. Wystarczyło kilka sekund, by na miejsce zbiegli się wszyscy. Każdy z nich czuł to samo. Podniecenie pościgiem, szczęście ujęcia, patologiczna radość zabijania.
Tak. To był najpiękniejszy dzień w życiu Bena. Wtedy dorwał swą pierwszą ofiarę. Wtedy po raz pierwszy pozbawił życia, wraz z innymi rozszarpując na strzępy. Instynkt wygrał, spychając człowieczeństwo na dalszy plan.

Gwałtowny wdech. Usiadł, starając się przywrócić oddech do normalności. Serce biło jak młot, na ustach zaczął malować się uśmiech. Odchylił głowę do tyłu. Szybko wstał i doszedł do łazienki, nachylił się nad umywalką i oblał twarz wodą. Nie był normalny, daleko mu od tego było. Nie były to powikłania w mutacji, nie była to wina genów, co widać po Alec'u: zupełnym przeciwieństwu Bena.
Obudzony ruszył na miasto, raczej z nudów. W nocy ulice przedmieść były puste i ciemne. Jego oczy były przystosowane do ciemności, nie miał więc powodu do obaw. Kto by pomyślał, że to właśnie dziś Vivienne spłaci swój wróg.
Znacie to uczucie, gdy idziecie przez miasto i czujecie, że ktoś Was obserwuje? Idzie za Wami? Tak czuł Ben. Nauczony, że instynktowi należy ufać, podwoił swą czujność, co okazało się zbawienne. Zablokował cios, który miał go trafić w głowę. Atak od tyłu? Jakie to typowe. Odwrócił się i sam zaatakował. Przeciwniczką okazała się niska, ciemnoskóra krewna Bena, co wskazywało na to, że Manticore obrało nową strategię, wyłapując uciekinierów za pomocą innych X. Nagle poczuł cios drugiego X.
- Dwóch na jednego? Jakiś żart - mruknął zielonooki.
Walka była dosyć krótka, bowiem nasz blondyn zaczął słabnąć. Drgawki wybrały najgorszy moment, by zaatakować. Zaczęło się od drżenia rąk. Po niecałej minucie, ledwie trzymał się na nogach, ponieważ to w połączeniu z wysiłkiem wykańczało Bena. Niczym dar od Boga (w umyśle Bena: dar od Niebieskiej Pani) pojawiła się Vivienne. Gdy w końcu wrogowie odpuścili i uciekli ratując swoje tyłki, 493 oparł się ciężko o ścianę i zsunął się na ziemię w wyjątkowo silnych drgawkach, udaremniając mu nawet sięgnięcie po lekarstwa. Amazonka podeszła, jednak Ben się cofnął w miarę możliwości, unikając dotyku. Nie pozwalał sobie pomóc, ze względu na to, że musiałaby go dotknąć.
W końcu przestał walczyć, nie mając już na to siły. Obraz się mu rozmazywał, słowa docierały w zniekształconej wersji. Poddał się.
- Tabletki - wydusił - prawa kieszeń.

(Vivienne?)

od Vivienne - C.D Caspian'a

Zaśmiała mu się w twarz u progu drzwi. Nie był to jakiś krótki, nerwowy śmiech, przerywany, bojaźliwy. Wyrażał najprawdziwsze rozbawienie. Nie mogła nic na to poradzić, ale bawiły ją takie "cwaniaczki", które myślą, że jak tylko zaczną udawać wyluzowanych, zamówią jakieś drinki i pokażą broń to każdy narobi w gacie ze strachu. Nie mniej dobrze odegrała rolę główną w scence "Przestraszona Amazonka". Tytuł z dwoma antonimami, ciekawe.
Uderzyła go lekko w pierś, żeby się przypadkiem nie przewrócił i zatkała nos, aby zatrzymać kolejne salwy śmiechu.
- Cholera, ty naprawdę jesteś mistrzem! - zawołała, ocierając łzy rękawem. Mężczyzna stał zdezorientowany, patrząc na swoją "całkowicie bezbronną i zastraszoną ofiarę". Vivienne kontynuowała, czasem przerywając aby dać upust swojej radości. - Siadasz sobie, mówisz że chcesz mnie zabić, w ogóle się nie czaisz, no bo po co? No bo chyba nie po to, żebym mogła się przygotować fizycznie i psychicznie, zdążyć wziąć jakąś broń, wyostrzyć zmysły i odpowiednio zareagować na twój atak albo uciec, nie? - popatrzyła na niego z uśmiechem, a jej ramiona opadały i wznosiły się na przemian. Dotychczas nie wierzyła, że tak niski iloraz istnieje. Dziś ten oto człowiek, wielki, skryty zabójca i myśliwy przekroczył granice jej pojmowania słowa "kretynizm".
Wydawał się zaskoczony, dopiero po chwili dotarło do jego mózgu z minutowym opóźnieniem to, co mówiła.
W tym czasie zdążyła chwycić szklaną, zieloną, bardzo ładną, za ładną, aby rozbijać ją na takim pustym czerepie, butelkę i walnęła nią o jego głowę. Przez chwilę patrzył się tępo przed siebie, potem upadł.
Barman patrzył na cały spektakl z osłupieniem, podobnie jak nieliczni goście knajpki. Vivienne przetoczyła po nich wzrokiem, w końcu zatrzymała go na nieprzytomnym jegomościu leżącym u jej stóp.
- Ja nie piję - obróciła się do wyjścia, mówiąc jeszcze grzecznie "dobranoc państwu, miłego wieczoru życzę" i wyszła z cichym dźwiękiem dzwoneczka.

<Caspian? xd Sorry, ale jeśli jakaś postać mnie irytuje i pisze to, czego Lotka nigdy by nie zrobiła, np. nie upiłaby się i nie przestraszyła byle pajaca, to taka jestem xd>

Od Vivienne - C.D Bena

- Przejdę się - rzekła stanowczo. Wszystkie te jego kąśliwe uwagi i docinki typu "A drzwi po sobie zamknąć to nie łaska?" wskazywały jedynie na jego niski poziom rozwinięcia. Widocznie przy mutacji coś poszło nie tak. Ewentualnie przy porodzie.
Szła prężnym krokiem, jednak po chwili poczuła rozlewające się po brzuchu ciekłe, lepkie ciepło. Zerknęła na bluzkę, na którym wykwitł już pąk czystokrwistej czerwieni. Skok z pędzącego auta, chociaż zamortyzowany przez miękki koziołek nie mógł skończyć się bez obrażeń. Grot wzbił się w powietrze, przemykając jako czarny kształt na powierzchni słońca. Samochód ruszył za nią z ciągle otwartymi drzwiami.
- Nie wygłupiaj się! - krzyknął ze środka mężczyzna, ale zagłuszył go odgłos przejeżdżającego tira. Vivienne wkroczyła w wąską alejkę, zostawiając towarzysza i jego głupie żarciki daleko w tyle. Mieli dość podobne charaktery, czego w dalszym ciągu nie zauważała, a może nie chciała zaważyć. Nie irytował jej, nie wkurzał. Po prostu miała wrażenie że się nie polubi. Dwa bieguny minus się nie przyciągają.

<Ben? Jeśli nie chcesz to nie kończ. A i przepraszam, że tak krótko, ale nawet w weekend ludzie i obowiązki nie dają mi spokoju ._.>

od Beatrize - C.D Caspian'a

Złoty piasek lśnił w ciepłym słońcu. Wyglądała jak wklejona w ten krajobraz. Blada skóra, białe włosy, śnieżne ubrania, jedynie delikatny rumieniec na policzkach zdradzał. Królowa Zimy, nieprawdaż? Równie opanowana, zdystansowana i cicha, choć w tej chwili było trochę inaczej. Anielica była zawstydzona, zmieszana. Nie czuła się pewnie przy Caspian'ie, a tym bardziej bezpiecznie. Gdy tylko koło niej siadał, odsuwała się, bowiem nie widziała go. Widziała mordercę, stworzenie okrutne i zimne, gotowe w każdym momencie pozbawić ją krwi. Nie bała się, strach to ludzkie odczucie, które jeszcze nigdy w oczy jej nie zajrzało. Nie była osobą, która ocenia po pozorach, wyglądzie, jednak te krwistoczerwone oczy... hipnotyzowały ją, jednocześnie odrzucając.
Mimo tej niechęci, zaintrygował ją. Być może tylko dlatego, na miejsce tego uczucia nie wskoczyło obrzydzenie. Ciekawił ją swoją osobą. Urok ciemności przyciąga nawet najniewinniejsze dusze. W każdym razie, nie była przyzwyczajona do próśb w stylu "opowiedz o sobie". To nie była prośba, ale przemilczmy to.
- Po co? Zapewne już nigdy się nie spotkamy.
- Czemu tak sądzisz? - spytał, intensywnie się w nią wpatrując. Peszyło ją to, gdy tylko ich spojrzenia się krzyżowały, spuszczała wzrok, przeklinając się za wybranie akurat tego jeziora, tego dnia, tej chwili.
- Czemu sądzisz, że będzie inaczej? - odpowiedziała pytaniem napytanie, nie widząc powodu, dla którego kiedyś, mijając się na ulicy miałby zwrócić na nią uwagę. Teraz była jedyną osobą na plaży, więc chcąc nie chcąc, był skazany na Beatrize.

( Caspian?)

od Beatrize - C.D Angela

Spojrzała na niego swymi ciemnymi, orzechowymi oczami. Współczuła mu, ale nie użalała się nad nim. Nie tego mu potrzeba, nikomu się to nie przydaje. Trudno również wyczekiwać od anioła ludzkich odruchów. Ona jedynie trwała w milczeniu, nie przerywała mu. Dopiero po dłużej chwili postanowiła uchylić rąbek swej skomplikowanej duszy, ukazać więcej niż widać na gołe oko. Przeżycia anioła.
- Mój ojciec szybko przestał się nami interesować. - z każdym kolejnym słowem mówiła coraz ciszej, aż nie zaczęła szeptać, głosem niezwykle delikatnym - Byliśmy jak rodzina, w której urodziło się nowe dziecko, choć i to ziemskie porównanie nie ukazuje sytuacji. Niektórzy się zbuntowali. Lucyfer się zdenerwował, nie chciał się pokłonić istocie słabszej, oczywiście bez urazy. Został zrzucony z nieba, a wraz z nim wiele innych którzy poszli za nim. Szczerze? Współczuje mu. W obecnej sytuacji, tam, na górze jest jeden wielki chaos, kłótnia aniołów. Niektórzy myślą, że Ziemia jest ich. I tak oto walczymy między sobą, jakbyśmy byli małymi, zagubionymi dziećmi których ojciec na chwilę opuścił. Nie mogłam tego wytrzymać i ponownie zstąpiłam na Ziemię. Nie sądzę, że cierpię przez to. To ludzkie uczucie - wypowiedziała się i spuściła wzrok. - Jedynie tęsknie za skrzydłami. To... to taka dziwna pustka, tam, z tyłu. Wyobraź sobie, że ktoś Ci zabrał nogi. Albo ręce. Okropne uczucie, prawda?

(Angelo?)

sobota, 25 października 2014

od Romeo - C.D Juliette

Pomogłem jej wstać. Czemu właściwie to robię? Pomagam jej? Zadaję to samo pytanie po raz setny i po raz setny nie mam wyjaśnienia. Nie ważne. Jeśli przetrwam ten dzień, zniknę jak złoty sen. Zanim to się przekształci w coś poważniejszego, bo tego bym nie zniósł. Nie trzeci raz. Po prostu nie mogę do tego dopuścić. To jak wyrok śmierci, tylko milion razy gorzej. Uśmiechnąłem się ponuro.
- Zobaczysz. A teraz chodź - mruknąłem i zacząłem prowadzić ją do wyjścia. Powoli, by się nie przewróciła ani nic. W końcu, zmęczony tą szopką wziąłem ją na ręce. Była zaskoczona, ale nie przejąłem się tym i szybko zbiegłem do samochodu, nadal ją mocno trzymając. Położyłem ją na tylnym siedzeniu wygodnie i sam usiadłem za kółkiem. Impala nie jest wozem szczególnie szybkim, dużo jej brakuje do wyścigowej Shellby, to raczej samochód luksusowy. Szybko jednak dotarliśmy do samotnego domu, w opuszczonej części miasta. Otworzyłem jej drzwi i pomogłem wyjść.
- Wytrzymasz tu godzinę? - spytałem, jednak było to pytanie retoryczne. Podałem jej kluczyki i ponownie wsiadłem do samochodu.
- Gdzie jedziesz?!
- Prosto w paszczę lwa. Oczekują na mnie, nie mogę ich zawieść - stwierdziłem i zanim mnie zatrzymała, odjechałem z piskiem opon, zanim zdążyła zaprotestować. Tutaj nie powinien jej znaleźć. Mieszkanie (nie na mnie kupione, więc tak też nas nie namierzy) było ochronione zaklęciem. Musiałby się namęczyć , by nas znaleźć. Choć problemów nie miałby większych, to przeszkód sporo.

Po kilku minutach byłem na miejscu. Był to stary, zniszczony kościół. Dałem mu szanse by mnie znalazł i faktycznie: po pięciu minutach dotarł tam Alastair. Miłował w sztuczkach, więc nie zdziwiłem się, gdy z ran Jezusa na krzyżu zaczęła lecieć prawdziwa krew. Spływała po twarzy, z rąk i nóg.
- Nieźle - powiedziałem, przyglądając się figurze z której leciała czerwona ciecz. Czułem, że za mną stoi Alastair, ale nie odwracałem się. - Jestem. Ulecz ją.
- Po śmierci pierwszej przez kolejne sto lat ścigałeś jej zabójcę. Za drugą poszedłeś do piekła. Choroba trzeciej poprowadziła Cię w moje szpony.
- Nigdy nie było, nie ma i nie będzie "trzeciej" Alastair'ze. - Odwróciłem się. Był w ciele jakiegoś mężczyzny, w średnim wieku. Wychudzonego, trochę już siwego. Na pewno nikt by go nie podejrzewał o bycie demonem. - Spłacam długi, wobec niej.
- Kłamiesz.
- Owszem. Jestem w końcu demonem. Ulecz ją.
- Skąd pewność, że już tego nie zrobiłem?
- Masz mnie za idiotę? - warknąłem. Zacząłem krążyć wokół niego, niczym drapieżnik chcący dorwać swą ofiarę. Byłem tym słabszym, ale tym bardziej wściekłym. Nie dawało mi to pewności wygranej, ale miałem większe szanse. Alastair nie był przystosowany do walki. Lubił obrywać. Tak. On to lubił. Jednak był wojownikiem i prędzej czy później wygrałby. Więc wolę grać na zwłokę i wygrać rozumem. Stał, podążając za mną w miarę możliwości wzrokiem - Czemu chcesz mnie zabić? Przyjaciela, no wiesz co.
- Ta presja z góry - pokręcił głową. Nie było mu smutno. Mamy to do siebie, że zdradzamy kiedy tylko na horyzoncie pojawi się lepsza oferta. - Nie obraź się, ale perspektywa dostarczenia Cię Lilith żywego czy nie w zamian za taaaaką nagrodę jaką ona oferuje, jest dużo bardziej kusząca niż utrzymanie znajomości i wieczne potępienie u niej - powiedział i zaraz zostałem przypięty do ściany. Próbowałem się uwolnić, na nic. - Nie szarp się - zganił mnie. Po długiej walce udało mi się rozproszyć go, przyciągając do siebie wazon, który podczas lotu napotkał jedną przeszkodę: jego głowę. Wydostałem się i zaatakowałem go. Dalszą walkę trudno opisać: żaden z nas nie wyszedł bez obrażeń. Nawalanka trwała w najlepsze, dopóki nie wtargnęli jego ludzie. Zostałem dość pokazowo powalony na ziemię. Westchnąłem. Ok, nie mam już pomysłów.
- Ulecz ją. Przyjdę tu za godzinę i będę do Twojej dyspozycji - zaproponowałem. Alastair właśnie doprowadzał się do porządku.

Po paru chwilach kłótni, dwóch bójkach i trzech szantażach w końcu dowiedziałem się, gdzie jest lekarstwo. Szpital psychiatryczny. Ah, super.
Dostałem ostrzeżenie. Jeśli nie zjawię się za godzinę, znajdzie mnie i nie będzie tak miło.
Przewróciłem jedynie oczami i pokiwałem głową. Co mam się przejmować? Szybko dotarłem do szpitala, gdzie miało być lekarstwo.
Teraz jedno, cholernie ważne pytanie: Jak ja mam tu znaleźć jakąś małą fiolkę?! Przekląłem głośno, zatrzasnąłem drzwi do samochodu i wszedłem do środka, uzbrojony w pistolet naładowany łuskami wypełnionymi solą. Był on schowany pod kurtką, ale miałem do niego dostęp. Tak na wszelki wypadek.
Tak jak się spodziewałem, gdy tylko wszedłem zrobiło się zimno a z ust leciała mi para. Zacząłem poszukiwania w celu znalezienia jakiejś wskazówki. Nie mogli mi tak po prostu dać tego leku? Woleli się bawić w jakieś podchody?
Recepcja była pusta. Cały hol był pusty. Eh...
Było coraz zimniej. W końcu nie wytrzymałem, zaprzestałem szukania. Wyprostowałem się i westchnąłem głośno.
- Czego chcesz duszku Kacperku?

(Isaac?)

od Caspian'a

od Caspian'a

Bez celowe błąkanie się siecią wąskich uliczek, mrocznych zaułków było dla mnie nie zwykle przyjemną czynnością, szczególe po dzisiejszym nieudanym bankiecie. Mógłbym swoim eleganckim ubiorem narazić się na napaść tzw. "królów ciemnych uliczek", ale ludzie nie zdają sobie sprawy kto tak na prawdę nim jest, nie mówię, że to ja, ale też nie zaprzeczam, ale jedno jest pewne nie jest to na pewno człowiek.
W uliczkach, które przemieszczałem nie było żadnej żywej duszy, oprócz czarnych kruków hałasujących u moim boku.To dodawało mi tajemniczości, gdyż poruszały się za mną krok w krok, skacząc z dachu na dach lub frunąc zależnie od odległości. To w pewien sposób mnie bawiło. W końcu ujrzałem koniec uliczki. Hałas samochodów i pobliskich klubów dawał się we znaki.
Wszedłem do pobliskiego baru tuż za rogiem. Był jednym z niewielu najbardziej przyzwoitych knajpek otwartych o tej porze. Kiedy przeszedłem przez próg dzwoneczki powiadomiły wszystkie pary oczu o mojej obecności. Czułem te pary oczu na sobie.
Od razu podszedłem do baru. Zamówiłem najmocniejszy alkohol jaki tam mieli na stanie. Kiedy tylko mi go podali, zmieniłem miejsce.Usiadłem obok pewnej dziewczyny, nadnaturalna. Była tak zajęta oglądaniem knajpy, że nie zauważyła nawet kiedy usiadłem obok niej. Przejechałem językiem po zębach, po czym uderzyłem szklaną pełną alkoholu o stół przy którym siedzieliśmy. Zerwała się z krzesła, ale w końcu mnie zauważyła.
-Przepraszam, ale jest tu zajęta- zaczęła grzecznie
-Wątpię. Rozwiejesz moje zwątpienie?- zapytałem rozsiadając się wygodnie
-Z chęcią, jeżeli zmienisz miejsce. Wszystkie inne są wolne.- to nie był jakiś bajer, na prawdę w barze byliśmy tylko my, no ale z czasem przybywało osób.
-Nie mam takiej ochoty. Nie czekasz na nikogo.
-Jak możesz tak mówić?
-Gdybyś czekała na kogoś, to nie wstawiłabyś się przed spotkaniem, a chyba już trochę wypiłaś.- wskazałem wzrokiem na puste butelki stojące przy jej boku.
-Jesteś bezczelny!- wrzasnęła, a ludzie którzy wchodzili dziwnie na nią spojrzeli.
-Nie rób scenek.- wziąłem kolejnego łyka alkoholu.
-Czego chcesz?- warknęła
-Przybyłem z misją. Moim zadaniem jest cię zabić.
-Co proszę?
-Może ci się to wydawać absurdalne, ale ja i moja rodzina, mamy zaawansowane popędy do zabijania nadnaturalnych.-ona zrobiła tylko duże oczy- Więc lepiej zastanów się co mówisz, bo jest szansa, że zabiję, ale kogoś innego, a ja uwielbiam tortury, z resztą moja siostra też.Z chęcią, więc mi pomoże.- puściłem do niej oko
Panicznie wyciągnęła pieniądze z portfela, położyła na stoliku i skierowała się do wyjścia.
-Ja też już miałem iść.- ruszyłem za nią.
- Dlaczego za mną łazisz?!
-Dlaczego oddychasz?

(Vivienne ?)

od Caspian'a - C.D Emily

-Dlaczego te kundle są tak bez myślne-powiedziałem krzyżując ręce
-Wyprowadzimy pieska na smyczy, braciszku?- powiedziała Julliett ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy, lubiłem ten jej uśmieszek, wiele o niej mówił, mianowicie to, że jest wampirem, czyli, to, że jest bezlitosna.
Usiadłem na przeciwko Juliette z uśmiechem. Przecież czuć tego zmokłego psa na kilometr.Jak można być takim bezmyślnym? Życie jej nie miłe? My kochamy zabijać, a co dopiero wilkołaki. Czułem jak próbuję się wymknąć tuż za moimi plecami.
*Klik*
-Nie tak prędko- odparłem z uśmiechem. Jesteśmy szybsi od wilkołaków, o wiele szybsi.
Wampirzym tempem stanąłem przed nią, a za mną ruszyła Julliette, która stanęła za nią.
-Gdzie się wybierasz droga psiapsiółko? -zaśmiałem się
-Nie nazywaj mnie tak- warknęła
-Nie pyskuj, bo jak mi wiadomo silniejsi to wy jesteście w stadzie, a tego twojego małego kolegę nie wliczam do piesków. My za to jesteśmy niezależni, ale jak widzisz nas jest dwoje, a ty jedna.- uśmiechnąłem się
Poczułem jak jej serce przyśpiesza. Czułem jak zaczyna oddychać strachem, jakie to przyjemne uczucie. Panicznie się odwróciła z nadzieją na ucieczkę. Czyżby wcześniej nie widziała Juliette?
-Nawet o tym nie myśl- syknęła Juliette. Bardziej bałbym się, że Juliette ją zabije, a ja nie wiedziałem czy zabijać tego wilkołaka czy nie. Ostatnio mam wiele dylematów.
Widziałem jak dziewczyna wyciąga drewniany kołek. Nawet się nie martwiłem o Juliette.
Piesek dość szybkim i energicznym ruchem skierowała go w kierunku serca Juliett, ale ona szybkim chwytem ścisnęła jej nadgarstek z taką siłą, że ta z powodu bólu wypuściła kołek, a wtedy siostrzyczka zniszczyła go jednym ruchem nogi.
-Dlaczego wy nigdy nie słuchacie- powiedziała twardo wyginając w bolesny dla dziewczyny sposób obie już ręce. Juliett sprawiła, że dziewczyna padła z bólu na kolana. Przykucnąłem przed nią.
-Powiedz po co ci to było?-uśmiechnąłem się.
-A chociaż by po to- wyczułem jej zamiar, tak śmierdział... Chciała się przemienić w wilkołaka. Narobiłaby więcej brudu niż pożytku.
-Sorry.- odparłem po czym uderzyłem ją silnie w głowę, po czym straciła przytomność.

***
Wilczek leżał związany w bagażniku razem z szczurkiem. Wyczułem jak się przebudza, wtedy gwałtownie zakręciłem tak aby się trochę przeturlała, tam.
-Budzi się? - zauważyła Juliett siedząc obok mnie.
-Tak, trochę szybciej ją ożywię.
-Nie mogliśmy zabić jej wcześniej?- powiedziała już lekko zdenerwowana.
-Przestań wtedy nie było by zabawy- zaśmiałem się.
-Dobra, wiesz co?
-Hmm? - ruszyłem znacząco głową
-Wysadź mnie. Zrobisz z nią co zechcesz, ja muszę kogoś zabić.
-Ach te twoje popędy siostrzyczko, widzimy się w domu.- zahamowałem, po czym Juliette trzasnęła drzwiami w w kilka sekund zniknęła mi z oczu.
-No to zostaliśmy sami pieseczku.
Po chwili byliśmy na miejscu. Żadnej żywej duszy oprócz nas. Był to las, okolice mojego domu.Znam je jak nikt inny. Co z tego, że ona jest wilkołakiem, wychowała się w lesie. Ja mieszkam tu 3/4 wieku, znam tu każde źdźbło.
Otworzyłem bagażnik, szczur automatycznie z niego uciekł.Ujrzałem tam całą poturbowaną
dziewczynę, panicznie się szarpiącą
- Mam nadzieje, że nie cierpisz na klaustrofobie? Bo jeśli tak świetnie to zniosłaś! -zaśmiałem się.
Jednym ruchem wypchałem ją z bagażnika, po czym nadal pozbawiona możliwości swobodnych ruchów upadłą na ziemie.
Zaczęła coś krzyczeć, ale nie zbyt rozumiałem ją z tą taśmą na ustach.
-Wybacz, ale nie zbyt cię rozumiem.Pozwolisz?- powiedziałem po czym jednym energicznym ruchem zdarłem ją z jej twarzy.
Krzyknęła mocno z bólu.
-Teraz to już nic nie mówisz, tylko krzyczysz. Wy to na serio jesteście bez kultury.
-Rozwiąż. Ty, ty...-zabrakło jej słów- pijawko!-krzyknęła po namyśle
-Jakież oryginalne przezwisko.- uśmiechnąłem się ignorując ją.
-Jesteś wstrętny!
-Niby dlaczego?-oparłem się o samochód
-Wiozłeś mnie w samochodzie!
-Nie chciałem pozwolić abyś pozostawiła na moich siedzeniach sierść, czy podrapała je!
-Śmieszne.- odparła
-No co? - zapytałem - Ciesz się, że jeszcze nie pozbyłem się ciebie. Tak możesz jeszcze mnie podziwiać. -uśmiechnąłem się.-A i nie próbuj żadnych sztuczek, nie wyjdziesz z tym na dobre. Jestem już doświadczonym łowcą wilkołaków. Mam już kilku stroną listę

(?)

od Emily

Krople deszczu uderzały nierytmicznie o ziemię. Na mych dłoniach leżał śnieżnobiały szczur, przyglądający się z zaciekawieniem deszczowi, jednak ani myślał wystawiać nosa spod ciepłego płaszcza, chroniącego nas przed wodą.
Zabawna istota...
Brneliśmy przed siebie, szukając jakiegoś schronienia. Minuty mijały, a jedyne co dodało nam nadziei to drewniany pachołek ze strzałką skierowaną na północ. Wytęrzyłam wzrok, próbując przeczytać nazwę miasta.
-Abizou, już niedaleko- szepnęła do mej czerwonookiej towarzyszki.
Wszystko zostało już za nami. Mało przyjazne góry, szare lasy i... przeszłość.
Nie byłam zadowolona z przebywania w mieście, ale to konieczność. Zbliżają ciężkie miesiące, a życie bez stada jest trudniejsze.
Stanęliśmy przy ostatnich drzewach, dzielących nas od cywilizacji. Tylko kilka kroków i znajdziemy się w miejście.
Czy własnie nie tego chciałam? Po więc była ta wędrówka?
Zacisnęłam zęby i stanowczym krokiem wkroczyłam między pierwsze budynki. Ludzie kryli się pod płaszczami bięgnąc na oślep, by się schować w swych domach.
Wyczułam jednak coś dziwnego. Nie byli to ludzie, a przynajmniej niezwykli.
-Wampiry.
Podąrzyłam za zapachem, który doprowadził mnie do dwójki młodych ludzi, stojących pod zadaszeniem, opierając się o kolumny.
Robienie szumu w pierwszych minutach nie byłoby rozsądne. Zbliżyłam się do nich powoli, obserwując dokładnie ich gesty.
-Cazz... czyżbyś czuł to samoco ja? Zajeżdża... psem- zaszydziła dziewczyna, patrząc sarkastycznie na chłopaka.

<Cazz, Juliette?>

piątek, 24 października 2014

od Alec'a - C.D Katheriny

Spóźnił się na śniadanie. Nie, nie dręczyły go sceny z tego filmu. Było to nic w porównaniu z izolatką, która opiera się głównie na takich filmach czy psychiatrykiem. Nie mówiąc o tym, że kiedyś takie lekcje były codziennie. Nic dziwnego, że Ben oszalał. Był idealnym przykładem skuteczności tej terapii. "Misja, obowiązek, dyscyplina, misja, obowiązek, dyscyplina, misja, obowiązek, dyscyplina, misja...."
Zajął swe miejsce, kładąc tacę z jedzeniem przed sobą. Wszyscy byli dziwnie pokorni, jak baranki. Alec prawie się do nich zaliczał, jedyną różnicą było zerkanie na Katherine, a inni wbijali swój pusty wzrok w talerz, jakby był święty. Zmierzył ich swoimi zielonymi niczym mech ślepiami i wziął się za jedzenie. Po dwudziestu minutach, rozbrzmiał dzwonek oznajmiający koniec śniadania. Zanim jednak dostali polecenie by wstać i iść na musztrę, przemówił strażnik.
- Po musztrze, wszystkie X5 z klasy łowców stawiają się w punkcie C, w lesie. Pozostali zaś zostają na placu i ustawiają się według oddziałów - wydał rozkazy.
Musztra zleciała dosyć szybko. Cały czas zastanawiał się, czego oni właściwie chcą. Cóż, nie pozostaje mu nic innego jak pójście się przekonać na własnej skórze. Złapał jeszcze szybko Katherine, zanim poszedł na tajemnicze zajęcia wyłącznie dla wybranych.
- Za dwie godzinny na placu. Poćwiczymy - posłał jej swój uśmiech i wbiegł do lasu za zbitką paru łowców z innych oddziałów. Krótkie wyjaśnienie: są najmniej liczna klasą. Naukowcy uznali Łowców za nieprzewidywalnych i niebezpiecznych, z względu największej ilości genów zwierzęcych pośród wszystkich. Innymi słowy, oddzielała ich cienka granica z X4. Ben niestety jedynie potwierdził ich obawy. Taka z nich edycja limitowana. Poszedł by na aukcji pewnie za parę milionów.
Punkt C był całkiem blisko wyjścia. Czekał już na nich Lydecker. Wydawał się czymś niepokoić. Bardzo.
Właśnie wtedy dotarło do Alec'a, co oni chcą zrobić. Otworzył szeroko oczy, niczym zwierzę zagonione w kozi róg. Mieszanka przerażenia i zdziwienia, doprawiona niechęcią. Wielu się pewnie zastanawiało, co właściwie doprowadziło jego bliźniaka do takiego stanu. Te zajęcia. Pranie mózgu? To jeszcze nic! To nie wzbudza tak prymitywnej, w tak czystej postaci żądzy krwi i mordu! Pamiętacie może, jak Alec został zepchnięty na skraj, przez stan łowcy połączonego z chęcią zabijania? Tak. Te zajęcia, mają właśnie to wywołać. Mają uruchomić zwierzęcą stronę, tak jakby potrzebowali potwierdzenia, że łowcy spiszą się na polu walki. Tak blisko do szaleństwa.
Ben daje ofiarą broń.
Lydecker podaje pistolet samopowtarzalny do ręki jakiegoś przerażonego gościa.
Ben ostrzega i daje szanse ucieczki.
- Zostałeś posądzony o zdradę wobec Manticore. Możesz uciec. Masz broń. Jeśli dotrzesz do ogrodzenia, możesz opuścić te tereny. Jeśli jednak Ci się nie uda... jesteś zdany na ich łaskę bądź niełaskę. Nie wiesz do czego są zdolni. Dobrze Ci radzę, uciekaj - powiedział z przerażeniem (!!!) w głosie Lydecker. Sam nie wiedział, do czego są jego żołnierze zdolni. W ostatnich zajęciach, taki facet został dosłownie rozszarpany na strzępy gołymi rękoma. Mężczyzna, widocznie były pracownik Manticore zaczął uciekać. Alec mu współczuł: wiedział, że nie ma szans na ucieczkę. Spojrzał po swoich "towarzyszach". Wszyscy wydawali się zniecierpliwieni, pragnęli już ruszyć, jednak Lydecker nie dawał znaku. Na czym jednak skączyliśmy? Ah, tak.
Ben rusza.
Lydecker daje znak. Nie minął ułamek sekundy, a wszyscy ruszyli. Alec niechętnie podążył za nimi. Na samym początku były przepychanki, pomiędzy biegnącymi. Jakby w biegli w wyścigu. Alec nie wtrącał się, wolno za nimi podążał, by wyglądało jakby brał udział w zajęciach. Szybko jednak instynkt wziął górę. Bieg przez zarośla równa się mnóstwo małych ran, czyli świeży trop. Nawet nie wiedział kiedy, z biernego obserwatora, przekształcił się w łowcę, maszynę do zabijania.

Nie miał żadnych szans.

Zajęcia te trwały kilka minut, dość szybko pozbawili uciekiniera najcenniejszego daru - życia. I choć potem był na siebie wściekły: Alec dołączył się do tej rzezi. To on pozbawił go broni. Dopadł go jako drugi, ale to on zabiegł mu drogę ucieczki i to on wytrącił z drżących rąk pistolet. To ON miał na sobie krew.
Wrócił do swojego pokoju, jednak nie przeszedł przez plac. Nie umiał. Tam ćwiczyła Katherina. Westchnął głośno, patrząc w lustro. Najgorsza udręka, bowiem nie widział siebie. Widział egoistycznego krwawego mordercę. Mutanta, przedmiot nie stworzenie. Narzędzie, nie myślące samodzielnie. Prymitywne coś, którym żądzą te ukryte, najsilniejsze pragnienia, obecne już wtedy, kiedy ludzie schodzili z drzew. Coś, co każe walczyć. Coś, co trzyma przy życiu a jednocześnie powoli je odbiera. Przeszedł szybko pod prysznice (były wspólne, tak samo jak toalety) i zaczął zmywać z siebie krew. Oparł się ciężko o wyłożoną kafelkami ścianę. Zimna powierzchnia trochę przywróciła mu czysty umysł. Powoli zaczął wychodzić z tego dołka, w który po raz setny wpadł. Tak. Stan łowcy powoli go zabijał. Teraz jednak z niego wychodził. Źrenice powróciły do swojego naturalnego rozmiaru, tętno zwolniło, zmysły się stępiły, głód ustał. Odetchnął z ulgą, powoli patrząc jak czerwona woda wpływa przez otwór. Za skrzepła krew postanowiła znów wrócić do swej pierwotnej postaci. Po dłuższej chwili oderwał się. Założył czyste ubrania, a te umazane krwią rzucił tam, gdzie ich miejsce. Zegarek wskazywał, że zaraz miną dwie godziny od umówienia się z Katheriną. Wyszedł na dwór, mijając się z powracającymi, wykończonymi transgenicznymi. Przylepił na twarz uśmiech i podszedł do swej ukochanej.
- Ćwiczymy, czy najpierw chcesz odpocząć? - spytał.

(Katherina?)