środa, 29 października 2014

od Vivienne - C.D Bena (event)

Przyglądała mu się z głęboką satysfakcją. To było właśnie to, co chciała dziś mieć na sobie.
Długi, czarny, elegancki płaszcz.
Uśmiechnęła się szeroko. Czemu Bal Maskowy ma być kolorowy? Może ktoś woli ponurą wersję? Wspomniała w myślach swój jeden, jedyny Bal i chwyciła się wspomnienia o dziewczynie "przy kości", wyciśniętej w różowy kostium, z blond loczkami, na których wesoło podskakiwały kokardki.
Definicja Balu.
Prychnęła i zdmuchnęła kosmyk włosów z czoła, pochylając się nad materiałem. Dzwonek do drzwi rozbrzmiał tak nagle, że drgnęła i strąciła stojącą nieopodal filiżankę. Dźwięk tłuczonego szkła obudził drzemiącego Grota, który rozskrzeczał się na dobre. Vivienne w pośpiechu pobiegła otworzyć drzwi, po drodze omal nie zabijając się o syf na podłodze.
- Lotka! - na próg wstąpiła wysoka jak dąb brunetka, z idealnie prostymi włosami i takimi samymi perłowo białymi, równymi zębami. Koloru jej oczy nie dało się stwierdzić, ponieważ codziennie były inne; kto jak kto, ale Lucy była specjalistką od soczewek. Przyjaciółka po gorącym wyściskaniu Vivienne, weszła do środka i zaniemówiła. - Nawet mi nie mów, kiedy ostatnio sprzątałaś - zagroziła, spoglądając na nią spod byka. Lotka więc milczała posłusznie, lawirując sprawnie między stertami ubrań na podłodze, jej harmider był jej ładem. Nagle Lucy przeniosła wzrok na żerdź Grota i zatkała usta ręką z oburzeniem. - Nadal hodujesz tu te wstrętne bydle? - widocznie nie zapomniała jeszcze jakie piekło zgotował jej sokół parę miesięcy temu. Vivienne uśmiechnęła się na samo wspomnienie tego pamiętnego wydarzenia.
Lucy, jak to ona miała w zwyczaju gadała i gadała, a milczenie w jej towarzystwie stawało się nieosiągalnym marzeniem. Lotka czasem lubiła te jej wrodzone gadulstwo, zapełniało pustkę.
Kiedy Vivienne założyła płaszcz, gotowa do wyjścia, przyjaciółka zaprotestowała głośno, kręcąc gwałtownie głową.
- Przepraszam bardzo, ale tak to ja się z tobą nigdzie nie pokażę! Zdejmuj tę szmatę, albo sama ją z ciebie zedrę! - zagroziła. Ona nie przebierała ani w słowach, ani w czynach i mimo wielu protestów Vivienne, była nieugięta.
***
- Teraz dopiero wyglądam jak... - Lotka patrząc na siebie ponuro w lustrze nawet nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów dla wyrażenia swojej dezaprobaty. Lucy natomiast stała za nią i wpatrywała się w jej, a może swoje odbicie z prawdziwym zachwytem. Długa, czarna (jedyna zaleta kreacji) suknia, w górze zapinana jak na gorset, bez ramiączek, co zdaniem Lotki było już prawie bezwstydne, w dole była swobodna i lekko uniesiona. - Jeszcze tylko ten wiejski warkocz... - jednym ruchem ręki przyjaciółka rozplątała jej dzienną fryzurę, sprawiając, że jasne fale spłynęły po ramionach Vivienne.
Ta zaś stała przygarbiona, sukienka była zapięta za mocno, wysokie, sznurowane buty na obcasach ciężkie i niewygodne w porównaniu do zwykłych trampek. Westchnęła i spojrzała z wyrzutem na Lucy, która pociągnęła ją za rękę w stronę drzwi. Lotka chwyciła w biegu maskę i poprzysięgła sobie w duchu, że nigdy więcej.

Ben?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz