Przyglądała mu się z głęboką satysfakcją. To było właśnie to, co chciała dziś mieć na sobie.
Długi, czarny, elegancki płaszcz.
Uśmiechnęła się szeroko. Czemu Bal Maskowy ma być kolorowy? Może ktoś
woli ponurą wersję? Wspomniała w myślach swój jeden, jedyny Bal i
chwyciła się wspomnienia o dziewczynie "przy kości", wyciśniętej w
różowy kostium, z blond loczkami, na których wesoło podskakiwały
kokardki.
Definicja Balu.
Prychnęła i zdmuchnęła kosmyk włosów z czoła, pochylając się nad
materiałem. Dzwonek do drzwi rozbrzmiał tak nagle, że drgnęła i strąciła
stojącą nieopodal filiżankę. Dźwięk tłuczonego szkła obudził
drzemiącego Grota, który rozskrzeczał się na dobre. Vivienne w pośpiechu
pobiegła otworzyć drzwi, po drodze omal nie zabijając się o syf na
podłodze.
- Lotka! - na próg wstąpiła wysoka jak dąb brunetka, z idealnie prostymi
włosami i takimi samymi perłowo białymi, równymi zębami. Koloru jej
oczy nie dało się stwierdzić, ponieważ codziennie były inne; kto jak
kto, ale Lucy była specjalistką od soczewek. Przyjaciółka po gorącym
wyściskaniu Vivienne, weszła do środka i zaniemówiła. - Nawet mi nie
mów, kiedy ostatnio sprzątałaś - zagroziła, spoglądając na nią spod
byka. Lotka więc milczała posłusznie, lawirując sprawnie między stertami
ubrań na podłodze, jej harmider był jej ładem. Nagle Lucy przeniosła
wzrok na żerdź Grota i zatkała usta ręką z oburzeniem. - Nadal hodujesz
tu te wstrętne bydle? - widocznie nie zapomniała jeszcze jakie piekło
zgotował jej sokół parę miesięcy temu. Vivienne uśmiechnęła się na samo
wspomnienie tego pamiętnego wydarzenia.
Lucy, jak to ona miała w zwyczaju gadała i gadała, a milczenie w jej
towarzystwie stawało się nieosiągalnym marzeniem. Lotka czasem lubiła te
jej wrodzone gadulstwo, zapełniało pustkę.
Kiedy Vivienne założyła płaszcz, gotowa do wyjścia, przyjaciółka zaprotestowała głośno, kręcąc gwałtownie głową.
- Przepraszam bardzo, ale tak to ja się z tobą nigdzie nie pokażę!
Zdejmuj tę szmatę, albo sama ją z ciebie zedrę! - zagroziła. Ona nie
przebierała ani w słowach, ani w czynach i mimo wielu protestów
Vivienne, była nieugięta.
***
- Teraz dopiero wyglądam jak... - Lotka patrząc na siebie ponuro w
lustrze nawet nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów dla wyrażenia
swojej dezaprobaty. Lucy natomiast stała za nią i wpatrywała się w jej, a
może swoje odbicie z prawdziwym zachwytem. Długa, czarna (jedyna zaleta
kreacji) suknia, w górze zapinana jak na gorset, bez ramiączek, co
zdaniem Lotki było już prawie bezwstydne, w dole była swobodna i lekko
uniesiona. - Jeszcze tylko ten wiejski warkocz... - jednym ruchem ręki
przyjaciółka rozplątała jej dzienną fryzurę, sprawiając, że jasne fale
spłynęły po ramionach Vivienne.
Ta zaś stała przygarbiona, sukienka była zapięta za mocno, wysokie,
sznurowane buty na obcasach ciężkie i niewygodne w porównaniu do
zwykłych trampek. Westchnęła i spojrzała z wyrzutem na Lucy, która
pociągnęła ją za rękę w stronę drzwi. Lotka chwyciła w biegu maskę i
poprzysięgła sobie w duchu, że nigdy więcej.
Ben?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz