Nie ma na tym świecie ideałów. Z pozoru silny, dobrze wyszkolony i pewny siebie, tak naprawdę wynaturzenie mające problemy z psychiką, posiadający wiele wad i defektów, tak zawzięcie chowanych, skrywanych przed światem. Ujawnienie ich oznaczało śmierć. Zapewne gdyby ona się tu nie pojawiła, w końcu by go zgarnęli. Nawet nie wiedziała, co ona takiego zrobiła, jak wielkie znaczenie miał ten czyn. Oczywiście nie zamierzał jej tego ujawniać, ukazując swą kolejną słabość.
Nawet nie wiedział kiedy stracił przytomność. Dzięki dawce leku nie był to sen wieczny, zabierający Bena w zaświaty, by zmierzył się z sobą samym.
Powieki powoli się uchyliły, ukazując zielone oczy, potrzebujące chwili by przywyknąć do rażącego światła. W głowie kłębiło się milion myśli, kiedy próbował sobie przypomnieć co się wczoraj stało. Ręką sięgnął do prawej kieszeni. Wyjął powoli opakowanie leków, w postaci małej, pomarańczowej fiolki. Sprzedawane jako suplementy diety miały bardzo duże znaczenie dla X5, dostarczając substancji jakiej ich mózg sam nie jest w stanie produkować. Przeliczył szybko tabletki które zostały w opakowaniu, jednocześnie połykając jedną, by usunąć wszelkie efekty uboczne. Pięć zostało. Wystarczająco by zapobiec, zbyt mało by powstrzymać w trakcie. Z ust wydobyło się ciche westchnięcie, gdy je schował. Usiadł, spuszczając nogi na zimną podłogę. Zielone oczy bacznie badały teren, w tym przypadku pusty pokój. Nie miał jednak dużo czasu, gdyż do pomieszczenia wtargnęła Vivienne. Przeniósł spojrzenie na nią. Wstał, nawet się nie chwiejąc. Przez ten czas kiedy był nieprzytomny, zdążył się zregenerować i wypocząć za wszystkie czasy.
- Zabawna sytuacja - stwierdził, swoim charakterystycznym, niskim głosem. Miał oczywiście na myśli,że dwa tygodnie temu to ona obudziła się w jego mieszkaniu, po tym jak ją uratował. - Dziękuje - powiedział. Nie, nie był zadzierającym nosa księciem, był świadomy, że każdy czasem potrzebuje pomocy.
(Vivienne?)
niedziela, 26 października 2014
od Vivienne - C.D Bena
Nocy była jej dniem, księżyc słońcem. To właśnie w nocy mogła uwolnić
się od masy ludzi w garniturach i obcisłych sukienkach, sunących kolumną
do pracy, szkoły, tej paplaniny, niekończącego się potoku słów,
zlewającego w jeden wielki hałas. Cisza jak przejrzysta woda rzeki
niosła ze sobą spokój i piękne myśli, ale też samotność i uczucie
całkowitego odosobnienia. Nic na świecie nie ma samych zalet.
Zawiązała włosy w niedbały warkocz i nałożyła długą, obszerną koszulkę. Spojrzała niepewnie na swoje odbicie w lustrze, krzywiąc się. Długie nogi były krzywe, ramiona także wydawały się koślawe. Blond strzecha na głowie i zapadnięty brzuch. Do tego zero jakichkolwiek wzniesień gdziekolwiek.
Nic na świecie nie ma samych zalet, lecz są wyjątki z samymi wadami.
Dotknęła lustra. Zimno przeszyło jej palce, powodując nieprzyjemny dreszcz. Skąd bierze tyle siły, jako tak cherlawe stworzonko? Powinna zgnić w szpitalu. Najlepiej psychiatrycznym, bo chyba tylko tam by się odnalazła.
Zacisnęła rękę w pięść i nie nakładając butów wyszła na zewnątrz. Drobne kamyczki wbijały się w skórę, ale nie przeszkadzało jej to. Usiadła na środku autostrady, patrząc w niebo i kołysząc się lekko. Nie mogła dłużej tego w sobie tłumić, nie mogła dłużej znieść tej samotności. Wszyscy odeszli. Nie miała nikogo. Czuła się jak noworodek, zupełnie naga i bezradna. Codziennie musiała żyć ze świadomością i zdana jest tylko na siebie.
Pokręciła głową nie dając spłynąć wzbierającym łzom. Wciągnęła powietrze nosem zagryzając mocno wargę. Kiedyś w takich momentach używała szkła. Dziś, po wielu latach ręka świerzbiła ją, gdy patrzyła na stare blizny, bo je otworzyć. Nałóg wcale nie musiał oznaczać papierosów czy alkoholu.
Odgłosy bójki doszył do niej przytłumione. Księżyc rzucał plamy światła na jezdnię, ani żywej duszy w promieniu przynajmniej kilometra. Tylko ona, nóż i Grot, który zajęty był teraz uporczywym dziobaniem martwej myszy, skręcającej się jeszcze w przedśmiertnej agonii. Vivienne zawołała go i wysłała na zwiady. Wrócił po kilku minutach, wydając dwa, skrzeczące dźwięki.
Nie służyła dobru, zabijała ludzi, a nie ratowała ich.
Oczywiście wbrew wszystkim swoim zasadom pobiegła cicho, bo na bosaka, w ciemną, wąską alejkę, idealną siedzibę mafii czy jakiegoś groźnego gangu. Gdy zobaczyła dwóch osiłków, którzy znęcali się nad jakimś biedakiem oceniła poziom zagrożenia na jakieś dwadzieścia procent. Miała nóż, a oni jedynie mięśnie, do tego szybkość ładującego się programu komputerowego.
Niewiele myśląc rzuciła się w wir walki. No może nie do końca "rzuciła", bo jednemu poderżnęła gardło, co było jej specjalnością, a drugi tym samym nożem, który zatopił się gładko w szyi wspólnika oberwał idealnie między oczy.
Spojrzała na drgające ciało, myśląc, że podzieli los myszy złowionej przez Grota. Ze zdziwieniem patrzyła na mężczyznę, który ją uratował. Zawahała się. Musi spłacić dług. W końcu uklęknęła przy nim, a on popatrzył na nią z...wdzięcznością? Chyba się jej wydawało. Słowa ledwo przechodził mu przez gardło, zdawało się to bardziej jakimś bełkotem umierającego. Wyjęła tabletki i podała mu opakowanie do drgającej spazmatycznie dłoni, czekając na rozwój wydarzeń. Jego oczy przesunęły się po jej twarzy z wyrzutem.
- Sam sobie nie poradzę - wychrypiał. Jej wargi rozchyliły się ze zdziwienia. On? Zawsze taki zdecydowany, stanowczy i opanowany teraz nagle bez pomocy nie może dać sobie rady? Silny, wszechmocny mutant? - Dziewczyno... - przypomniał o swojej gasnącej obecności.
- Vivienne, Lotka - rzekła, podając mu tabletkę do ust, uważając, aby ich nie dotknąć. Naiwnie myślała, że może odejść. Stracił przytomność, damulka. Dźwignęła go na goi i przekładając jego rękę za swoją szyją pociągnęła go do najbliższego punktu opieki dla chorych, czyli jej domu.
Ben?
Zawiązała włosy w niedbały warkocz i nałożyła długą, obszerną koszulkę. Spojrzała niepewnie na swoje odbicie w lustrze, krzywiąc się. Długie nogi były krzywe, ramiona także wydawały się koślawe. Blond strzecha na głowie i zapadnięty brzuch. Do tego zero jakichkolwiek wzniesień gdziekolwiek.
Nic na świecie nie ma samych zalet, lecz są wyjątki z samymi wadami.
Dotknęła lustra. Zimno przeszyło jej palce, powodując nieprzyjemny dreszcz. Skąd bierze tyle siły, jako tak cherlawe stworzonko? Powinna zgnić w szpitalu. Najlepiej psychiatrycznym, bo chyba tylko tam by się odnalazła.
Zacisnęła rękę w pięść i nie nakładając butów wyszła na zewnątrz. Drobne kamyczki wbijały się w skórę, ale nie przeszkadzało jej to. Usiadła na środku autostrady, patrząc w niebo i kołysząc się lekko. Nie mogła dłużej tego w sobie tłumić, nie mogła dłużej znieść tej samotności. Wszyscy odeszli. Nie miała nikogo. Czuła się jak noworodek, zupełnie naga i bezradna. Codziennie musiała żyć ze świadomością i zdana jest tylko na siebie.
Pokręciła głową nie dając spłynąć wzbierającym łzom. Wciągnęła powietrze nosem zagryzając mocno wargę. Kiedyś w takich momentach używała szkła. Dziś, po wielu latach ręka świerzbiła ją, gdy patrzyła na stare blizny, bo je otworzyć. Nałóg wcale nie musiał oznaczać papierosów czy alkoholu.
Odgłosy bójki doszył do niej przytłumione. Księżyc rzucał plamy światła na jezdnię, ani żywej duszy w promieniu przynajmniej kilometra. Tylko ona, nóż i Grot, który zajęty był teraz uporczywym dziobaniem martwej myszy, skręcającej się jeszcze w przedśmiertnej agonii. Vivienne zawołała go i wysłała na zwiady. Wrócił po kilku minutach, wydając dwa, skrzeczące dźwięki.
Nie służyła dobru, zabijała ludzi, a nie ratowała ich.
Oczywiście wbrew wszystkim swoim zasadom pobiegła cicho, bo na bosaka, w ciemną, wąską alejkę, idealną siedzibę mafii czy jakiegoś groźnego gangu. Gdy zobaczyła dwóch osiłków, którzy znęcali się nad jakimś biedakiem oceniła poziom zagrożenia na jakieś dwadzieścia procent. Miała nóż, a oni jedynie mięśnie, do tego szybkość ładującego się programu komputerowego.
Niewiele myśląc rzuciła się w wir walki. No może nie do końca "rzuciła", bo jednemu poderżnęła gardło, co było jej specjalnością, a drugi tym samym nożem, który zatopił się gładko w szyi wspólnika oberwał idealnie między oczy.
Spojrzała na drgające ciało, myśląc, że podzieli los myszy złowionej przez Grota. Ze zdziwieniem patrzyła na mężczyznę, który ją uratował. Zawahała się. Musi spłacić dług. W końcu uklęknęła przy nim, a on popatrzył na nią z...wdzięcznością? Chyba się jej wydawało. Słowa ledwo przechodził mu przez gardło, zdawało się to bardziej jakimś bełkotem umierającego. Wyjęła tabletki i podała mu opakowanie do drgającej spazmatycznie dłoni, czekając na rozwój wydarzeń. Jego oczy przesunęły się po jej twarzy z wyrzutem.
- Sam sobie nie poradzę - wychrypiał. Jej wargi rozchyliły się ze zdziwienia. On? Zawsze taki zdecydowany, stanowczy i opanowany teraz nagle bez pomocy nie może dać sobie rady? Silny, wszechmocny mutant? - Dziewczyno... - przypomniał o swojej gasnącej obecności.
- Vivienne, Lotka - rzekła, podając mu tabletkę do ust, uważając, aby ich nie dotknąć. Naiwnie myślała, że może odejść. Stracił przytomność, damulka. Dźwignęła go na goi i przekładając jego rękę za swoją szyją pociągnęła go do najbliższego punktu opieki dla chorych, czyli jej domu.
Ben?
od Emily - C.D Caspian'a
Wampiry okazały się jeszcze bardziej pewne siebie, niż przypuszczałam.
Na nieszczęście dla nich... Miałam już do czynienia z takimi i źle się
to dla nich kończyło. W końcu żyję rok w samotności, o czym nie
wiedzieli.
Były też wampiry, z którymi udało mi się nawiązać "jakiś tam" kontakt.
Słysząc słowa tych bezczelnych truposzy miałam ochotę wbić kły z gardło tej panienki, ale to fak, byli we dwójkę, a w okół było pełno ludzi. Mimo, iż byłam dobrym zabójcą wampirzy duet jest zbyt silny dla jednego wilkołaka. Nie chciałam by też skrzywdzono mi Abizou.
Przybrałam więc nową i ciężką dla mnie taktykę... uległość zmieszaną z wolą życia.
Zamchnęłam się nieco wolniej drewnianym kołkiem, by dziewczyna chwyciła mnie za nadgarstek. Rozzłościło to ich, więc wpakowali mnie do bagażnika i ruszyli z piskiem opon.
Darowali by sobie te staroświeckie metody, no ale przecież to ludzie starej daty. Ciężko im nadążyć.
Parę kilometrów dalej samochód zatrzymał się gwałtownie, a dziewczyna opuściła pojazd. Świetnie, a wiec został mi tylko ten laluś.
Parę kilometrów dalej chłopak wyrzucił mnie na ziemię, rzucając jakimiś tandetnymi tekstami. Cóż za pewność siebie, jak na kogoś kto za.. kwadrans umrze drugi raz.
-Ale wiesz... Twój brudny szczur nie nadaje się nawet na przystawkę. Przez Twój odór, krew będzie obrzydliwie smakować, dlatego ją wypuszczę. Za to ty nie będziesz miała tyle szczęścia- nachylił się nade mną, szczerząc zęby.
Gdy wyjął nóz, sądziłam, że zatopi go w mym ciele, jednak okazało się to być mylne... Rozciął więzy, co było dla mnie nie lada zaskakujące.
-Zabicie Cię w ten sposób byłoby zbyt łatwe. Wolę się pobawić. No.. a teraz uciekaj!- machnął niedbale ręką, odwracając się.-Masz minutę.
W jedną chwilę przybrałam wilczą postać, biegnąc między drzewami, starając się zostawić na nich swą woń. Czemu?
Bo ja również miałam ochotę na polowanie. On nawet nie wiedział, że ja również zaczynałam łowy. Pierwszy etap zakoczony... czas na drugi. Nie liczyło się już nic, poza zabiciem go. Dałam im szansę, a oni ją zmarnowali.
Kilometr dalej zatrzymałam się prawie, że w miejscu. Jeszcze dwadzieścia sekund i ofiara sama przyjdzie. Nie odwracając się, starannie stawiałam łapy na mych poprzednich śladach, wracając w ten sposób jakieś pięć metrów.
-Zaczynamy kundlu!- krzyk przeszył całą okolicę.
-Zaczynamy "lalusiu"- zaśmiałam się sama do siebie, wspinając się na drzewo.
Ustawiając się na nieco wyższych gałęziach, ponownie okrywając się białym futrem.
Przywarłam do gałęzi, która zastkrzypiała cicho pod mym ciężarem.
Szybkie kroki robiły się coraz wyraźniejsze, a zapac wampira intensywniejszy.
Przebiegł pode mną, niczego nieświadomy. Z uśmiechem tylko patrzyłam jak zdezorientowany zatrzymuje się w miejscu, gdzie urywa się mój trop. Rozejrzał się dokładnie, sycząc ze złości pod nosem.
-Gdzie jesteś łajzo!- ryknął.
Brzmiało to dla mnie jak zaproszenie.
Gdy tylko zaczął się cofać, dokłądnie wyliczyłam skok i runęłam na chłopaka. Jako człowiek, nie miałam zbyt wielkich sznas, by go pokonać, jednak jako wilk.. jestem większa, silniejsza i... bardziej niebezpieczna.
W momencie jego blada cera zrobiła się jeszcze bielsza i jedyne co zdąrzył zrobić, to zasłonić twarz ręką, któą chwyciłam w pysk. Miotałam nim na wszystkie strony, nie zważając na to, że drugą ręką mnie okłada. W końcu rzuciłam nim o potężne drzewo, w którym powstała pokaźna dziura. Nim zdąrzył się podnieść, skoczyłam na niego, przygważdżając do ziemi. Próbowała uwolnić dłonie, ale moje potężne łapy uniemożliwiły mu to. Szczególnie, że jedną z nich miał poważnie ranną. Gdyby był śmiertelnikiem, wykrwawił by się w przeciągu minuty.
-I co.. łajzo?- warknęłam.- Gdzie jest Abizou!
-Możesz ze mnie zleźć!?- ryknął
-Najpierw powiedz mi, gdzie jest moja Abizou! Teraz radzę Ci nie kozakować, bo Twoja przyjaciółeczka już Ci nie pomoże, gdyż jest daleko. Bo wiesz... ja również jestem doświadczonym łowcą. Nie chciałam was skrzywdzić, bo osobiście nic nie mam do wampirów, ale jeśli sami się proszą, to spełniam jedynie ich marzenie. A teraz gadaj! GDZIE JEST MOJA ABIZOU!- rozkazałam
-Ten twój szkodnik ma imię?- zaśmiał się, próbują pokazać swą odwagę.
-Szkoda mi was. Mimo, że raz straciliście życie, nie poraficie docenić tego co dostaliście.
-To dawaj.. zabij mnie!
-Nie.. nie jestem taką hipokrytką jak ty i ta laleczka. A teraz odwal się ode mnie- prychnęłam, wracając w stronę samochodu.
Wampir okazał się być zaskoczony moim postępowaniem. Kątem oka, widziałam jak siada i wbija wzrok w glebę.
Szczurzyca siedziała pod samochodem, ale gdy tylko mnie zauważyła wybiegła mi naprzeciw.
Zamieniłam się ponownie w człowieka, biorąc ją na ręce.
-Jak się cieszę, że nic Ci nie jest skarbie. Nic Ci nie zrobił?- zaczęłam ją starannie oglądać, jednak nic podejrzanego nie dostrzegłam na jej ciele.
Ułożyłam ją na swoim ramieniu i spacerem ruszyłam w stronę miasta. Ostatnie spojrzenie za siebie i... wraca.
I co teraz? Gdy mnie zobaczy, pewnie znowu będzie chciał się bawić w polowanie. Nie miałam na to ochoty, ale nie będę uciekać. Zacisnęłam pięści i patrzyłam na niego, czekając co zrobi.
<Caspian?>
Były też wampiry, z którymi udało mi się nawiązać "jakiś tam" kontakt.
Słysząc słowa tych bezczelnych truposzy miałam ochotę wbić kły z gardło tej panienki, ale to fak, byli we dwójkę, a w okół było pełno ludzi. Mimo, iż byłam dobrym zabójcą wampirzy duet jest zbyt silny dla jednego wilkołaka. Nie chciałam by też skrzywdzono mi Abizou.
Przybrałam więc nową i ciężką dla mnie taktykę... uległość zmieszaną z wolą życia.
Zamchnęłam się nieco wolniej drewnianym kołkiem, by dziewczyna chwyciła mnie za nadgarstek. Rozzłościło to ich, więc wpakowali mnie do bagażnika i ruszyli z piskiem opon.
Darowali by sobie te staroświeckie metody, no ale przecież to ludzie starej daty. Ciężko im nadążyć.
Parę kilometrów dalej samochód zatrzymał się gwałtownie, a dziewczyna opuściła pojazd. Świetnie, a wiec został mi tylko ten laluś.
Parę kilometrów dalej chłopak wyrzucił mnie na ziemię, rzucając jakimiś tandetnymi tekstami. Cóż za pewność siebie, jak na kogoś kto za.. kwadrans umrze drugi raz.
-Ale wiesz... Twój brudny szczur nie nadaje się nawet na przystawkę. Przez Twój odór, krew będzie obrzydliwie smakować, dlatego ją wypuszczę. Za to ty nie będziesz miała tyle szczęścia- nachylił się nade mną, szczerząc zęby.
Gdy wyjął nóz, sądziłam, że zatopi go w mym ciele, jednak okazało się to być mylne... Rozciął więzy, co było dla mnie nie lada zaskakujące.
-Zabicie Cię w ten sposób byłoby zbyt łatwe. Wolę się pobawić. No.. a teraz uciekaj!- machnął niedbale ręką, odwracając się.-Masz minutę.
W jedną chwilę przybrałam wilczą postać, biegnąc między drzewami, starając się zostawić na nich swą woń. Czemu?
Bo ja również miałam ochotę na polowanie. On nawet nie wiedział, że ja również zaczynałam łowy. Pierwszy etap zakoczony... czas na drugi. Nie liczyło się już nic, poza zabiciem go. Dałam im szansę, a oni ją zmarnowali.
Kilometr dalej zatrzymałam się prawie, że w miejscu. Jeszcze dwadzieścia sekund i ofiara sama przyjdzie. Nie odwracając się, starannie stawiałam łapy na mych poprzednich śladach, wracając w ten sposób jakieś pięć metrów.
-Zaczynamy kundlu!- krzyk przeszył całą okolicę.
-Zaczynamy "lalusiu"- zaśmiałam się sama do siebie, wspinając się na drzewo.
Ustawiając się na nieco wyższych gałęziach, ponownie okrywając się białym futrem.
Przywarłam do gałęzi, która zastkrzypiała cicho pod mym ciężarem.
Szybkie kroki robiły się coraz wyraźniejsze, a zapac wampira intensywniejszy.
Przebiegł pode mną, niczego nieświadomy. Z uśmiechem tylko patrzyłam jak zdezorientowany zatrzymuje się w miejscu, gdzie urywa się mój trop. Rozejrzał się dokładnie, sycząc ze złości pod nosem.
-Gdzie jesteś łajzo!- ryknął.
Brzmiało to dla mnie jak zaproszenie.
Gdy tylko zaczął się cofać, dokłądnie wyliczyłam skok i runęłam na chłopaka. Jako człowiek, nie miałam zbyt wielkich sznas, by go pokonać, jednak jako wilk.. jestem większa, silniejsza i... bardziej niebezpieczna.
W momencie jego blada cera zrobiła się jeszcze bielsza i jedyne co zdąrzył zrobić, to zasłonić twarz ręką, któą chwyciłam w pysk. Miotałam nim na wszystkie strony, nie zważając na to, że drugą ręką mnie okłada. W końcu rzuciłam nim o potężne drzewo, w którym powstała pokaźna dziura. Nim zdąrzył się podnieść, skoczyłam na niego, przygważdżając do ziemi. Próbowała uwolnić dłonie, ale moje potężne łapy uniemożliwiły mu to. Szczególnie, że jedną z nich miał poważnie ranną. Gdyby był śmiertelnikiem, wykrwawił by się w przeciągu minuty.
-I co.. łajzo?- warknęłam.- Gdzie jest Abizou!
-Możesz ze mnie zleźć!?- ryknął
-Najpierw powiedz mi, gdzie jest moja Abizou! Teraz radzę Ci nie kozakować, bo Twoja przyjaciółeczka już Ci nie pomoże, gdyż jest daleko. Bo wiesz... ja również jestem doświadczonym łowcą. Nie chciałam was skrzywdzić, bo osobiście nic nie mam do wampirów, ale jeśli sami się proszą, to spełniam jedynie ich marzenie. A teraz gadaj! GDZIE JEST MOJA ABIZOU!- rozkazałam
-Ten twój szkodnik ma imię?- zaśmiał się, próbują pokazać swą odwagę.
-Szkoda mi was. Mimo, że raz straciliście życie, nie poraficie docenić tego co dostaliście.
-To dawaj.. zabij mnie!
-Nie.. nie jestem taką hipokrytką jak ty i ta laleczka. A teraz odwal się ode mnie- prychnęłam, wracając w stronę samochodu.
Wampir okazał się być zaskoczony moim postępowaniem. Kątem oka, widziałam jak siada i wbija wzrok w glebę.
Szczurzyca siedziała pod samochodem, ale gdy tylko mnie zauważyła wybiegła mi naprzeciw.
Zamieniłam się ponownie w człowieka, biorąc ją na ręce.
-Jak się cieszę, że nic Ci nie jest skarbie. Nic Ci nie zrobił?- zaczęłam ją starannie oglądać, jednak nic podejrzanego nie dostrzegłam na jej ciele.
Ułożyłam ją na swoim ramieniu i spacerem ruszyłam w stronę miasta. Ostatnie spojrzenie za siebie i... wraca.
I co teraz? Gdy mnie zobaczy, pewnie znowu będzie chciał się bawić w polowanie. Nie miałam na to ochoty, ale nie będę uciekać. Zacisnęłam pięści i patrzyłam na niego, czekając co zrobi.
<Caspian?>
od Bena - C.D Vivienne
Cichy śmiech rozniósł się po samochodzie. Pokręcił głową i ruszył, pozostawiając za sobą tłum gapiów oraz wyrzucając z głowy wszelkie myśli idące w stronę tajemniczej nieznajomej. Zastanawiał się, jak ona spłaci swój dług. Ona go jeszcze mogła znaleźć, numery rejestracyjne, numer na karku, położenie mieszkania robią swoje. Lecz on? Nawet się sobie nie przedstawili. Być może los okaże się jednak być aż tak złośliwy, by ta dwójka jeszcze na siebie wpadła. Znów sunął przez miasto, niezbyt przejmując się takimi drobnostkami jak przepisy. Po cóż sobie tym zawracać głowę? Ot, takie głupoty.
Ostre gałęzie raniły ciało, pozostawiając cienkie, płytkie ranki. Błoto skutecznie udaremniało rozwinięcie potrzebnej prędkości, więc obrana była inna taktyka. Podążał za wonią powoli, uważnie by nie spłoszyć zwierzyny. Rozszerzone źrenice wchłaniały światło pozwalając dostrzec to, co ukryte w mroku. Uszy wyłapywały co cichsze dźwięki, szukając tego właściwego: przedzierania się przez las. Fantomowy smak krwi w ustach były jak obietnica, choć nigdy nie posunął się do jej chłeptania. Nie był zwierzęciem, nie gryzł. Odgłos strzału przeszył las, dając kierunek. Młody chłopak, z wyglądu czternastoletni choć w rzeczywistości dziesięcioletni ruszył za tym odgłosem, tak samo jak reszta oddziału. Uciekający zdrajca, szczur nie miał szans na ucieczkę. Nie przed nimi
Mężczyzna próbował się bronić, owszem. Dopóki Zack, najstarszy z nich nie wytrącił mu broni. Ben wykorzystał ten moment i powalił mężczyznę, razem z nim padając na ziemie. Rozległ się dźwięk łamanej kości. 493 odruchowo dotknął swojej ręki, jednak okazała się być cała. Toż to kończyna uciekiniera była wygięta w nienaturalnej pozycji. Wystarczyło kilka sekund, by na miejsce zbiegli się wszyscy. Każdy z nich czuł to samo. Podniecenie pościgiem, szczęście ujęcia, patologiczna radość zabijania.
Tak. To był najpiękniejszy dzień w życiu Bena. Wtedy dorwał swą pierwszą ofiarę. Wtedy po raz pierwszy pozbawił życia, wraz z innymi rozszarpując na strzępy. Instynkt wygrał, spychając człowieczeństwo na dalszy plan.
Gwałtowny wdech. Usiadł, starając się przywrócić oddech do normalności. Serce biło jak młot, na ustach zaczął malować się uśmiech. Odchylił głowę do tyłu. Szybko wstał i doszedł do łazienki, nachylił się nad umywalką i oblał twarz wodą. Nie był normalny, daleko mu od tego było. Nie były to powikłania w mutacji, nie była to wina genów, co widać po Alec'u: zupełnym przeciwieństwu Bena.
Obudzony ruszył na miasto, raczej z nudów. W nocy ulice przedmieść były puste i ciemne. Jego oczy były przystosowane do ciemności, nie miał więc powodu do obaw. Kto by pomyślał, że to właśnie dziś Vivienne spłaci swój wróg.
Znacie to uczucie, gdy idziecie przez miasto i czujecie, że ktoś Was obserwuje? Idzie za Wami? Tak czuł Ben. Nauczony, że instynktowi należy ufać, podwoił swą czujność, co okazało się zbawienne. Zablokował cios, który miał go trafić w głowę. Atak od tyłu? Jakie to typowe. Odwrócił się i sam zaatakował. Przeciwniczką okazała się niska, ciemnoskóra krewna Bena, co wskazywało na to, że Manticore obrało nową strategię, wyłapując uciekinierów za pomocą innych X. Nagle poczuł cios drugiego X.
- Dwóch na jednego? Jakiś żart - mruknął zielonooki.
Walka była dosyć krótka, bowiem nasz blondyn zaczął słabnąć. Drgawki wybrały najgorszy moment, by zaatakować. Zaczęło się od drżenia rąk. Po niecałej minucie, ledwie trzymał się na nogach, ponieważ to w połączeniu z wysiłkiem wykańczało Bena. Niczym dar od Boga (w umyśle Bena: dar od Niebieskiej Pani) pojawiła się Vivienne. Gdy w końcu wrogowie odpuścili i uciekli ratując swoje tyłki, 493 oparł się ciężko o ścianę i zsunął się na ziemię w wyjątkowo silnych drgawkach, udaremniając mu nawet sięgnięcie po lekarstwa. Amazonka podeszła, jednak Ben się cofnął w miarę możliwości, unikając dotyku. Nie pozwalał sobie pomóc, ze względu na to, że musiałaby go dotknąć.
W końcu przestał walczyć, nie mając już na to siły. Obraz się mu rozmazywał, słowa docierały w zniekształconej wersji. Poddał się.
- Tabletki - wydusił - prawa kieszeń.
(Vivienne?)
Dwa tygodnie później
Mrok zalewał pokój, rozproszony jedynie przez jeden, słaby snop światła, padający dokładnie na śpiącego mężczyznę, oświetlając jego pierś oraz twarz. Nie spał wiele, parę godzin w tygodniu mu wystarczyło do poprawnego funkcjonowania, nienawidził marnować nocy, najlepszej części doby na spanie. Teraz był jednak ten czas, w którym musiał uzupełnić swe pokłady energii.Ostre gałęzie raniły ciało, pozostawiając cienkie, płytkie ranki. Błoto skutecznie udaremniało rozwinięcie potrzebnej prędkości, więc obrana była inna taktyka. Podążał za wonią powoli, uważnie by nie spłoszyć zwierzyny. Rozszerzone źrenice wchłaniały światło pozwalając dostrzec to, co ukryte w mroku. Uszy wyłapywały co cichsze dźwięki, szukając tego właściwego: przedzierania się przez las. Fantomowy smak krwi w ustach były jak obietnica, choć nigdy nie posunął się do jej chłeptania. Nie był zwierzęciem, nie gryzł. Odgłos strzału przeszył las, dając kierunek. Młody chłopak, z wyglądu czternastoletni choć w rzeczywistości dziesięcioletni ruszył za tym odgłosem, tak samo jak reszta oddziału. Uciekający zdrajca, szczur nie miał szans na ucieczkę. Nie przed nimi
Mężczyzna próbował się bronić, owszem. Dopóki Zack, najstarszy z nich nie wytrącił mu broni. Ben wykorzystał ten moment i powalił mężczyznę, razem z nim padając na ziemie. Rozległ się dźwięk łamanej kości. 493 odruchowo dotknął swojej ręki, jednak okazała się być cała. Toż to kończyna uciekiniera była wygięta w nienaturalnej pozycji. Wystarczyło kilka sekund, by na miejsce zbiegli się wszyscy. Każdy z nich czuł to samo. Podniecenie pościgiem, szczęście ujęcia, patologiczna radość zabijania.
Tak. To był najpiękniejszy dzień w życiu Bena. Wtedy dorwał swą pierwszą ofiarę. Wtedy po raz pierwszy pozbawił życia, wraz z innymi rozszarpując na strzępy. Instynkt wygrał, spychając człowieczeństwo na dalszy plan.
Gwałtowny wdech. Usiadł, starając się przywrócić oddech do normalności. Serce biło jak młot, na ustach zaczął malować się uśmiech. Odchylił głowę do tyłu. Szybko wstał i doszedł do łazienki, nachylił się nad umywalką i oblał twarz wodą. Nie był normalny, daleko mu od tego było. Nie były to powikłania w mutacji, nie była to wina genów, co widać po Alec'u: zupełnym przeciwieństwu Bena.
Obudzony ruszył na miasto, raczej z nudów. W nocy ulice przedmieść były puste i ciemne. Jego oczy były przystosowane do ciemności, nie miał więc powodu do obaw. Kto by pomyślał, że to właśnie dziś Vivienne spłaci swój wróg.
Znacie to uczucie, gdy idziecie przez miasto i czujecie, że ktoś Was obserwuje? Idzie za Wami? Tak czuł Ben. Nauczony, że instynktowi należy ufać, podwoił swą czujność, co okazało się zbawienne. Zablokował cios, który miał go trafić w głowę. Atak od tyłu? Jakie to typowe. Odwrócił się i sam zaatakował. Przeciwniczką okazała się niska, ciemnoskóra krewna Bena, co wskazywało na to, że Manticore obrało nową strategię, wyłapując uciekinierów za pomocą innych X. Nagle poczuł cios drugiego X.
- Dwóch na jednego? Jakiś żart - mruknął zielonooki.
Walka była dosyć krótka, bowiem nasz blondyn zaczął słabnąć. Drgawki wybrały najgorszy moment, by zaatakować. Zaczęło się od drżenia rąk. Po niecałej minucie, ledwie trzymał się na nogach, ponieważ to w połączeniu z wysiłkiem wykańczało Bena. Niczym dar od Boga (w umyśle Bena: dar od Niebieskiej Pani) pojawiła się Vivienne. Gdy w końcu wrogowie odpuścili i uciekli ratując swoje tyłki, 493 oparł się ciężko o ścianę i zsunął się na ziemię w wyjątkowo silnych drgawkach, udaremniając mu nawet sięgnięcie po lekarstwa. Amazonka podeszła, jednak Ben się cofnął w miarę możliwości, unikając dotyku. Nie pozwalał sobie pomóc, ze względu na to, że musiałaby go dotknąć.
W końcu przestał walczyć, nie mając już na to siły. Obraz się mu rozmazywał, słowa docierały w zniekształconej wersji. Poddał się.
- Tabletki - wydusił - prawa kieszeń.
(Vivienne?)
od Vivienne - C.D Caspian'a
Zaśmiała mu się w twarz u progu drzwi. Nie był to jakiś krótki, nerwowy
śmiech, przerywany, bojaźliwy. Wyrażał najprawdziwsze rozbawienie. Nie
mogła nic na to poradzić, ale bawiły ją takie "cwaniaczki", które myślą,
że jak tylko zaczną udawać wyluzowanych, zamówią jakieś drinki i pokażą
broń to każdy narobi w gacie ze strachu. Nie mniej dobrze odegrała rolę
główną w scence "Przestraszona Amazonka". Tytuł z dwoma antonimami,
ciekawe.
Uderzyła go lekko w pierś, żeby się przypadkiem nie przewrócił i zatkała nos, aby zatrzymać kolejne salwy śmiechu.
- Cholera, ty naprawdę jesteś mistrzem! - zawołała, ocierając łzy rękawem. Mężczyzna stał zdezorientowany, patrząc na swoją "całkowicie bezbronną i zastraszoną ofiarę". Vivienne kontynuowała, czasem przerywając aby dać upust swojej radości. - Siadasz sobie, mówisz że chcesz mnie zabić, w ogóle się nie czaisz, no bo po co? No bo chyba nie po to, żebym mogła się przygotować fizycznie i psychicznie, zdążyć wziąć jakąś broń, wyostrzyć zmysły i odpowiednio zareagować na twój atak albo uciec, nie? - popatrzyła na niego z uśmiechem, a jej ramiona opadały i wznosiły się na przemian. Dotychczas nie wierzyła, że tak niski iloraz istnieje. Dziś ten oto człowiek, wielki, skryty zabójca i myśliwy przekroczył granice jej pojmowania słowa "kretynizm".
Wydawał się zaskoczony, dopiero po chwili dotarło do jego mózgu z minutowym opóźnieniem to, co mówiła.
W tym czasie zdążyła chwycić szklaną, zieloną, bardzo ładną, za ładną, aby rozbijać ją na takim pustym czerepie, butelkę i walnęła nią o jego głowę. Przez chwilę patrzył się tępo przed siebie, potem upadł.
Barman patrzył na cały spektakl z osłupieniem, podobnie jak nieliczni goście knajpki. Vivienne przetoczyła po nich wzrokiem, w końcu zatrzymała go na nieprzytomnym jegomościu leżącym u jej stóp.
- Ja nie piję - obróciła się do wyjścia, mówiąc jeszcze grzecznie "dobranoc państwu, miłego wieczoru życzę" i wyszła z cichym dźwiękiem dzwoneczka.
<Caspian? xd Sorry, ale jeśli jakaś postać mnie irytuje i pisze to, czego Lotka nigdy by nie zrobiła, np. nie upiłaby się i nie przestraszyła byle pajaca, to taka jestem xd>
Uderzyła go lekko w pierś, żeby się przypadkiem nie przewrócił i zatkała nos, aby zatrzymać kolejne salwy śmiechu.
- Cholera, ty naprawdę jesteś mistrzem! - zawołała, ocierając łzy rękawem. Mężczyzna stał zdezorientowany, patrząc na swoją "całkowicie bezbronną i zastraszoną ofiarę". Vivienne kontynuowała, czasem przerywając aby dać upust swojej radości. - Siadasz sobie, mówisz że chcesz mnie zabić, w ogóle się nie czaisz, no bo po co? No bo chyba nie po to, żebym mogła się przygotować fizycznie i psychicznie, zdążyć wziąć jakąś broń, wyostrzyć zmysły i odpowiednio zareagować na twój atak albo uciec, nie? - popatrzyła na niego z uśmiechem, a jej ramiona opadały i wznosiły się na przemian. Dotychczas nie wierzyła, że tak niski iloraz istnieje. Dziś ten oto człowiek, wielki, skryty zabójca i myśliwy przekroczył granice jej pojmowania słowa "kretynizm".
Wydawał się zaskoczony, dopiero po chwili dotarło do jego mózgu z minutowym opóźnieniem to, co mówiła.
W tym czasie zdążyła chwycić szklaną, zieloną, bardzo ładną, za ładną, aby rozbijać ją na takim pustym czerepie, butelkę i walnęła nią o jego głowę. Przez chwilę patrzył się tępo przed siebie, potem upadł.
Barman patrzył na cały spektakl z osłupieniem, podobnie jak nieliczni goście knajpki. Vivienne przetoczyła po nich wzrokiem, w końcu zatrzymała go na nieprzytomnym jegomościu leżącym u jej stóp.
- Ja nie piję - obróciła się do wyjścia, mówiąc jeszcze grzecznie "dobranoc państwu, miłego wieczoru życzę" i wyszła z cichym dźwiękiem dzwoneczka.
<Caspian? xd Sorry, ale jeśli jakaś postać mnie irytuje i pisze to, czego Lotka nigdy by nie zrobiła, np. nie upiłaby się i nie przestraszyła byle pajaca, to taka jestem xd>
Od Vivienne - C.D Bena
- Przejdę się - rzekła stanowczo. Wszystkie te jego kąśliwe uwagi i
docinki typu "A drzwi po sobie zamknąć to nie łaska?" wskazywały jedynie
na jego niski poziom rozwinięcia. Widocznie przy mutacji coś poszło nie
tak. Ewentualnie przy porodzie.
Szła prężnym krokiem, jednak po chwili poczuła rozlewające się po brzuchu ciekłe, lepkie ciepło. Zerknęła na bluzkę, na którym wykwitł już pąk czystokrwistej czerwieni. Skok z pędzącego auta, chociaż zamortyzowany przez miękki koziołek nie mógł skończyć się bez obrażeń. Grot wzbił się w powietrze, przemykając jako czarny kształt na powierzchni słońca. Samochód ruszył za nią z ciągle otwartymi drzwiami.
- Nie wygłupiaj się! - krzyknął ze środka mężczyzna, ale zagłuszył go odgłos przejeżdżającego tira. Vivienne wkroczyła w wąską alejkę, zostawiając towarzysza i jego głupie żarciki daleko w tyle. Mieli dość podobne charaktery, czego w dalszym ciągu nie zauważała, a może nie chciała zaważyć. Nie irytował jej, nie wkurzał. Po prostu miała wrażenie że się nie polubi. Dwa bieguny minus się nie przyciągają.
<Ben? Jeśli nie chcesz to nie kończ. A i przepraszam, że tak krótko, ale nawet w weekend ludzie i obowiązki nie dają mi spokoju ._.>
Szła prężnym krokiem, jednak po chwili poczuła rozlewające się po brzuchu ciekłe, lepkie ciepło. Zerknęła na bluzkę, na którym wykwitł już pąk czystokrwistej czerwieni. Skok z pędzącego auta, chociaż zamortyzowany przez miękki koziołek nie mógł skończyć się bez obrażeń. Grot wzbił się w powietrze, przemykając jako czarny kształt na powierzchni słońca. Samochód ruszył za nią z ciągle otwartymi drzwiami.
- Nie wygłupiaj się! - krzyknął ze środka mężczyzna, ale zagłuszył go odgłos przejeżdżającego tira. Vivienne wkroczyła w wąską alejkę, zostawiając towarzysza i jego głupie żarciki daleko w tyle. Mieli dość podobne charaktery, czego w dalszym ciągu nie zauważała, a może nie chciała zaważyć. Nie irytował jej, nie wkurzał. Po prostu miała wrażenie że się nie polubi. Dwa bieguny minus się nie przyciągają.
<Ben? Jeśli nie chcesz to nie kończ. A i przepraszam, że tak krótko, ale nawet w weekend ludzie i obowiązki nie dają mi spokoju ._.>
od Beatrize - C.D Caspian'a
Złoty piasek lśnił w ciepłym słońcu. Wyglądała jak wklejona w ten krajobraz. Blada skóra, białe włosy, śnieżne ubrania, jedynie delikatny rumieniec na policzkach zdradzał. Królowa Zimy, nieprawdaż? Równie opanowana, zdystansowana i cicha, choć w tej chwili było trochę inaczej. Anielica była zawstydzona, zmieszana. Nie czuła się pewnie przy Caspian'ie, a tym bardziej bezpiecznie. Gdy tylko koło niej siadał, odsuwała się, bowiem nie widziała go. Widziała mordercę, stworzenie okrutne i zimne, gotowe w każdym momencie pozbawić ją krwi. Nie bała się, strach to ludzkie odczucie, które jeszcze nigdy w oczy jej nie zajrzało. Nie była osobą, która ocenia po pozorach, wyglądzie, jednak te krwistoczerwone oczy... hipnotyzowały ją, jednocześnie odrzucając.
Mimo tej niechęci, zaintrygował ją. Być może tylko dlatego, na miejsce tego uczucia nie wskoczyło obrzydzenie. Ciekawił ją swoją osobą. Urok ciemności przyciąga nawet najniewinniejsze dusze. W każdym razie, nie była przyzwyczajona do próśb w stylu "opowiedz o sobie". To nie była prośba, ale przemilczmy to.
- Po co? Zapewne już nigdy się nie spotkamy.
- Czemu tak sądzisz? - spytał, intensywnie się w nią wpatrując. Peszyło ją to, gdy tylko ich spojrzenia się krzyżowały, spuszczała wzrok, przeklinając się za wybranie akurat tego jeziora, tego dnia, tej chwili.
- Czemu sądzisz, że będzie inaczej? - odpowiedziała pytaniem napytanie, nie widząc powodu, dla którego kiedyś, mijając się na ulicy miałby zwrócić na nią uwagę. Teraz była jedyną osobą na plaży, więc chcąc nie chcąc, był skazany na Beatrize.
( Caspian?)
Mimo tej niechęci, zaintrygował ją. Być może tylko dlatego, na miejsce tego uczucia nie wskoczyło obrzydzenie. Ciekawił ją swoją osobą. Urok ciemności przyciąga nawet najniewinniejsze dusze. W każdym razie, nie była przyzwyczajona do próśb w stylu "opowiedz o sobie". To nie była prośba, ale przemilczmy to.
- Po co? Zapewne już nigdy się nie spotkamy.
- Czemu tak sądzisz? - spytał, intensywnie się w nią wpatrując. Peszyło ją to, gdy tylko ich spojrzenia się krzyżowały, spuszczała wzrok, przeklinając się za wybranie akurat tego jeziora, tego dnia, tej chwili.
- Czemu sądzisz, że będzie inaczej? - odpowiedziała pytaniem napytanie, nie widząc powodu, dla którego kiedyś, mijając się na ulicy miałby zwrócić na nią uwagę. Teraz była jedyną osobą na plaży, więc chcąc nie chcąc, był skazany na Beatrize.
( Caspian?)
od Beatrize - C.D Angela
Spojrzała na niego swymi ciemnymi, orzechowymi oczami. Współczuła mu, ale nie użalała się nad nim. Nie tego mu potrzeba, nikomu się to nie przydaje. Trudno również wyczekiwać od anioła ludzkich odruchów. Ona jedynie trwała w milczeniu, nie przerywała mu. Dopiero po dłużej chwili postanowiła uchylić rąbek swej skomplikowanej duszy, ukazać więcej niż widać na gołe oko. Przeżycia anioła.
- Mój ojciec szybko przestał się nami interesować. - z każdym kolejnym słowem mówiła coraz ciszej, aż nie zaczęła szeptać, głosem niezwykle delikatnym - Byliśmy jak rodzina, w której urodziło się nowe dziecko, choć i to ziemskie porównanie nie ukazuje sytuacji. Niektórzy się zbuntowali. Lucyfer się zdenerwował, nie chciał się pokłonić istocie słabszej, oczywiście bez urazy. Został zrzucony z nieba, a wraz z nim wiele innych którzy poszli za nim. Szczerze? Współczuje mu. W obecnej sytuacji, tam, na górze jest jeden wielki chaos, kłótnia aniołów. Niektórzy myślą, że Ziemia jest ich. I tak oto walczymy między sobą, jakbyśmy byli małymi, zagubionymi dziećmi których ojciec na chwilę opuścił. Nie mogłam tego wytrzymać i ponownie zstąpiłam na Ziemię. Nie sądzę, że cierpię przez to. To ludzkie uczucie - wypowiedziała się i spuściła wzrok. - Jedynie tęsknie za skrzydłami. To... to taka dziwna pustka, tam, z tyłu. Wyobraź sobie, że ktoś Ci zabrał nogi. Albo ręce. Okropne uczucie, prawda?
(Angelo?)
- Mój ojciec szybko przestał się nami interesować. - z każdym kolejnym słowem mówiła coraz ciszej, aż nie zaczęła szeptać, głosem niezwykle delikatnym - Byliśmy jak rodzina, w której urodziło się nowe dziecko, choć i to ziemskie porównanie nie ukazuje sytuacji. Niektórzy się zbuntowali. Lucyfer się zdenerwował, nie chciał się pokłonić istocie słabszej, oczywiście bez urazy. Został zrzucony z nieba, a wraz z nim wiele innych którzy poszli za nim. Szczerze? Współczuje mu. W obecnej sytuacji, tam, na górze jest jeden wielki chaos, kłótnia aniołów. Niektórzy myślą, że Ziemia jest ich. I tak oto walczymy między sobą, jakbyśmy byli małymi, zagubionymi dziećmi których ojciec na chwilę opuścił. Nie mogłam tego wytrzymać i ponownie zstąpiłam na Ziemię. Nie sądzę, że cierpię przez to. To ludzkie uczucie - wypowiedziała się i spuściła wzrok. - Jedynie tęsknie za skrzydłami. To... to taka dziwna pustka, tam, z tyłu. Wyobraź sobie, że ktoś Ci zabrał nogi. Albo ręce. Okropne uczucie, prawda?
(Angelo?)
Subskrybuj:
Posty (Atom)