niedziela, 26 października 2014

od Bena - C.D Vivienne

Cichy śmiech rozniósł się po samochodzie. Pokręcił głową i ruszył, pozostawiając za sobą tłum gapiów oraz wyrzucając z głowy wszelkie myśli idące w stronę tajemniczej nieznajomej. Zastanawiał się, jak ona spłaci swój dług. Ona go jeszcze mogła znaleźć, numery rejestracyjne, numer na karku, położenie mieszkania robią swoje. Lecz on? Nawet się sobie nie przedstawili. Być może los okaże się jednak być aż tak złośliwy, by ta dwójka jeszcze na siebie wpadła. Znów sunął przez miasto, niezbyt przejmując się takimi drobnostkami jak przepisy. Po cóż sobie tym zawracać głowę? Ot, takie głupoty.

Dwa tygodnie później
Mrok zalewał pokój, rozproszony jedynie przez jeden, słaby snop światła, padający dokładnie na śpiącego mężczyznę, oświetlając jego pierś oraz twarz. Nie spał wiele, parę godzin w tygodniu mu wystarczyło do poprawnego funkcjonowania, nienawidził marnować nocy, najlepszej części doby na spanie. Teraz był jednak ten czas, w którym musiał uzupełnić swe pokłady energii.

Ostre gałęzie raniły ciało, pozostawiając cienkie, płytkie ranki. Błoto skutecznie udaremniało rozwinięcie potrzebnej prędkości, więc obrana była inna taktyka. Podążał za wonią powoli, uważnie by nie spłoszyć zwierzyny. Rozszerzone źrenice wchłaniały światło pozwalając dostrzec to, co ukryte w mroku. Uszy wyłapywały co cichsze dźwięki, szukając tego właściwego: przedzierania się przez las. Fantomowy smak krwi w ustach były jak obietnica, choć nigdy nie posunął się do jej chłeptania. Nie był zwierzęciem, nie gryzł. Odgłos strzału przeszył las, dając kierunek. Młody chłopak, z wyglądu czternastoletni choć w rzeczywistości dziesięcioletni ruszył za tym odgłosem, tak samo jak reszta oddziału. Uciekający zdrajca, szczur nie miał szans na ucieczkę. Nie przed nimi
Mężczyzna próbował się bronić, owszem. Dopóki Zack, najstarszy z nich nie wytrącił mu broni. Ben wykorzystał ten moment i powalił mężczyznę, razem z nim padając na ziemie. Rozległ się dźwięk łamanej kości. 493 odruchowo dotknął swojej ręki, jednak okazała się być cała. Toż to kończyna uciekiniera była wygięta w nienaturalnej pozycji. Wystarczyło kilka sekund, by na miejsce zbiegli się wszyscy. Każdy z nich czuł to samo. Podniecenie pościgiem, szczęście ujęcia, patologiczna radość zabijania.
Tak. To był najpiękniejszy dzień w życiu Bena. Wtedy dorwał swą pierwszą ofiarę. Wtedy po raz pierwszy pozbawił życia, wraz z innymi rozszarpując na strzępy. Instynkt wygrał, spychając człowieczeństwo na dalszy plan.

Gwałtowny wdech. Usiadł, starając się przywrócić oddech do normalności. Serce biło jak młot, na ustach zaczął malować się uśmiech. Odchylił głowę do tyłu. Szybko wstał i doszedł do łazienki, nachylił się nad umywalką i oblał twarz wodą. Nie był normalny, daleko mu od tego było. Nie były to powikłania w mutacji, nie była to wina genów, co widać po Alec'u: zupełnym przeciwieństwu Bena.
Obudzony ruszył na miasto, raczej z nudów. W nocy ulice przedmieść były puste i ciemne. Jego oczy były przystosowane do ciemności, nie miał więc powodu do obaw. Kto by pomyślał, że to właśnie dziś Vivienne spłaci swój wróg.
Znacie to uczucie, gdy idziecie przez miasto i czujecie, że ktoś Was obserwuje? Idzie za Wami? Tak czuł Ben. Nauczony, że instynktowi należy ufać, podwoił swą czujność, co okazało się zbawienne. Zablokował cios, który miał go trafić w głowę. Atak od tyłu? Jakie to typowe. Odwrócił się i sam zaatakował. Przeciwniczką okazała się niska, ciemnoskóra krewna Bena, co wskazywało na to, że Manticore obrało nową strategię, wyłapując uciekinierów za pomocą innych X. Nagle poczuł cios drugiego X.
- Dwóch na jednego? Jakiś żart - mruknął zielonooki.
Walka była dosyć krótka, bowiem nasz blondyn zaczął słabnąć. Drgawki wybrały najgorszy moment, by zaatakować. Zaczęło się od drżenia rąk. Po niecałej minucie, ledwie trzymał się na nogach, ponieważ to w połączeniu z wysiłkiem wykańczało Bena. Niczym dar od Boga (w umyśle Bena: dar od Niebieskiej Pani) pojawiła się Vivienne. Gdy w końcu wrogowie odpuścili i uciekli ratując swoje tyłki, 493 oparł się ciężko o ścianę i zsunął się na ziemię w wyjątkowo silnych drgawkach, udaremniając mu nawet sięgnięcie po lekarstwa. Amazonka podeszła, jednak Ben się cofnął w miarę możliwości, unikając dotyku. Nie pozwalał sobie pomóc, ze względu na to, że musiałaby go dotknąć.
W końcu przestał walczyć, nie mając już na to siły. Obraz się mu rozmazywał, słowa docierały w zniekształconej wersji. Poddał się.
- Tabletki - wydusił - prawa kieszeń.

(Vivienne?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz