środa, 12 listopada 2014

od Max - C.D Bena

Była przyzwyczajona do jego docinek i kpiarskich uwag, toteż nie zwracała już na nie zbytnio uwagi. Dłuższą chwilę stała nieruchomo i jedynie liczyła spływające po szybie krople deszczu. Właściwie to nie spieszyło jej się z odpowiedzią. Zastukała paznokciami o podłoże pod dłońmi.
— Co mnie ugryzło? — odezwała się wreszcie. Spojrzała na niego kątem oka, a potem już jawnie, odwracając się nagle w stronę Bena. Oparła się zacną tylną połową o parapet i skrzyżowała ręce na piersi. — Pchła o imieniu Ben. — rzuciła zimnym tonem, pełnym jadu.
Była świadoma tego, że może mu się zwierzyć. To jej brat. Niezbyt normalny, który urządza sobie polowania na ludzi, ale... to jednak brat. Co z tego, że przyszywany. Póki co emocje musiały opaść. Miała nadzieję na złagodzenie gniewu poprzez zbesztanie najbliżej położonej osoby, którą był akurat Ben.
— Zły dzień — burknęła jeszcze, zanim ten zdążył cokolwiek powiedzieć. Powoli, powolutku... Coraz mocniejsza była chęć opowiedzenia mu o wszystkim. Jeszcze chwila, a nie wytrzyma... — Rozstaliśmy się z Loganem. To koniec, na dobre. On znalazł swoją prawdziwą miłość, a mi jest dobrze być singielką. Żyłam bez niego wcześniej to i teraz dam radę. Zresztą... i tak to nie było to, co być powinno. Związek polega na czymś innym niż... — urwała na chwilę, widząc rozbawioną minę chłopaka siedzącego nieopodal. — Coś cię bawi? — warknęła, poirytowana. Jeżeli chciał ją doprowadzić do szału to był na dobrej drodze.
— Ty mnie bawisz... — zaśmiał się. — Mogę cię nagrać? Gdybyś tylko usłyszała, jak trajkoczesz. W życiu nie powiedziałbym, że gadałabyś w ten sposób o miłości. Właściwie w ogóle nigdy nie gadałaś o tych głębszych uczuciach...
Gdyby to było realne, zapewne poczerwieniałaby teraz ze złości, a z jej uszu poczęłaby ulatywać para. Rozejrzała się szybko. Jedyna rzecz pod ręką? Zwinięte skarpety. Chwyciła je i rzuciła w jego stronę. Trafiła idealnie, prościutko w łeb. Grymas złości stopniowo został zastąpiony przez cwany uśmiech.

Ben? XD

od Bena - C.D Max

Rozejrzał się po mieszkaniu które wynajmował. Owszem, najczyściej nie było. Nie w głowie mu porządki, cóż poradzić? Głównie walały się części garderoby pokroju koszulki oraz spodnie, gdzieś tam jeszcze można było znaleźć parę innych ciekawostek. Daleko do zatonięcia, mógł jeszcze trochę po śmiecić. Przynajmniej nie był bezdomnym, choć trzeba przyznać, że nawet w tak prostej czynności jak wynajmowanie mieszkania trzeba było mu pomóc. Niezbyt umiał żyć wśród ludzi, nie rozumiał prawie niczego.
Jego uwagę przykuła jednak Max z którą zdecydowanie coś nie grało. Znał ją na tyle długo i dobrze, żeby wiedzieć, że coś nie gra, ale nie był typem który się nad kimś rozczula. Nie przywykł do takich rzeczy, w jego oczach było to zbędne. Nawet się nie spytał o co chodzi, gdyż był pewien, że jeśli to coś ważnego to sama mu powie. Znaczy miał nie spytać, ale ciekawa natura przezwyciężyła i złapał się właśnie na tym, że zadaje to durne pytanie.
- Co Cię ugryzło? - zapytał. Mimo, że w głosie było słychać kąśliwość tak okazywał troskę. Nikt nie mówił, że życie z nim jest proste, był mężczyzną skomplikowanym, choć za poznanie były nagrody pierwszej klasy, bo oprócz wad ma też wiele zalet. Ukrytych, ale ciągle żywych. Odłożył książkę na oparcie, by usiąść. Tak, był w miarę opiekuńczy co do niej i trudno to było wyjaśnić. Była jego siostrą, trzeba wiedzieć coś jeszcze?
Przyglądał jej się zaciekawiony, oczekując odpowiedzi. Tematy tabu? A co to takiego? Tak. On patrzy na świat oczami dziecka.

(Max?)

od Max - C.D Bena

Cóż za wspaniały dzień. Od samego rana spotykały ją same nieszczęścia. Teraz wpadła do domu Bena. Nie przywitała się, nie skinęła głową, kompletnie nic. Była wściekła. Dodatkowo ociekała wodą. Daleko od tego prowizorycznego schronu dopadła ją burza i potworna ulewa.
Ale zacznijmy od początku...
Wstała tak jak zawsze, tuż przed świtem. Poranny trening, dla zachowania swych nienagannych umiejętności. Poskakała nieco po drzewach, powspinała się po większych skałach. Potem wpadła na miasto, by coś przekąsić. Popołudnie... wtedy zaczynały się schody. Wiatr utrudniał jej dotarcie na spotkanie z Loganem, jej chłopakiem. Do pewnego czasu fakt ujrzenia ukochanego dodawał jej energii i jako takiej radości. Cała ta pozytywna energia opadła wraz z jego słowami, które były dla niej jak pchnięcie sztyletem. Zerwał z nią. Po chamsku. Po prostu powiedział, że "to nie to, czego oczekiwał". Znalazł sobie inną, to pewne. Jak przeczuwała, tak też było. Powiedział o nowej miłości. Max wściekła się jak nigdy, dlatego jej ex wrócił ze spotkania do domu ze śladem na prawym policzku. Jakoś tak ręka naszej wojowniczce sama poleciała i trafiła go mocno akurat tam, ojej... Następna była burza i ulewa, o której zostało już wspomniane.
Otworzyła z hukiem drzwi do domu Bena. Zatrzasnęła je za sobą równie głośno.
— Max. — usłyszała jego spostrzegawcze stwierdzenie. Wow, zauważył ją.
Nawet nie raczyła na niego spojrzeć. Rzuciła w kąt swoją podręczną torbę, którą nosiła zazwyczaj przewieszoną przez ramię i tułów. Ona także nie była zbyt sucha. Wycisnęła resztki wody ze swoich włosów, skręcając je. Ponurym wzrokiem zgromiła wylegującego się na kanapie "brata".
— Wyglądasz jak milion nieszczęść. — skomentował Ben, śmiejąc się pod nosem.
— Na szczęście i tak tysiąc razy lepiej od ciebie, narcyzie. Mógłbyś tu chociaż posprzątać. Jak zwykle bajzel. Wszystko porozrzucane. Niedługo zatoniesz w swoich śmieciach. — syknęła.
Miała tendencję do czepiania się o wszystko, gdy świat odwracał się przeciwko niej. Dlaczego miała uśmiechać się szeroko i biegać radośnie po łące, gdy jej humor był tak tragiczny? Szybkim krokiem podeszła do okna i oparła się dłońmi o parapet. Obserwowała krople spływające po szybie. Nagle złość została zastąpiona przez ogromny smutek. Gardło ścisnęło się, a powieki zapiekły niebezpiecznie. Nie, nie mogła płakać. Nie mogła pokazać tego, że byle chłopaczek jest zdolny do doprowadzenia jej do stanu krytycznego. Zacisnęła zatem zęby i liczyła na odrobinę ciszy. Miała nadzieję, że Ben jakimś cudem domyśli się, że w tej chwili nie ma ochoty na jakiekolwiek docinki.

Ben? XD Bez kija nie podchodź. XD

Ponaglenie - pisanie postów.

Dziś zdziwiona niskim licznikiem postu w tym miesiącu, postanowiłam przejrzeć ile osób narusza regulamin nie dając znaku życia. Oto osoby, które w tym tygodniu nie napisały żadnego opowiadania, a informacji o nieobecności nie było:

 Isaac Rafael Evans
 Emily Craven
 Caspian Walker
 Lilith Farro

Uprzejmie proszę o napisanie chociaż jednego opowiadania bądź informacji o nieobecności / odejściu.

~ Pinciak
PS. Administracja też się ociąga, wikas, weź coś nabazgrz Lucasem :>

od Bena

Ostatni tydzień był spokojny. Żadnych ofiar, większych kłótni, słowem: Ben był aniołkiem, nikomu nie wadząc. Całe dnie siedział na największym punkcie w mieście, czyli dachu pewnego budynku. Odkąd pamiętał uwielbiał wysokości, niczym kot który wspina się na drzewo by móc dokładnie obejrzeć okolice. Nie wiedział, ile tam siedział. Godzinę? Dwie? Sześć? Z dachu przegoniła go dopiero burza. Niechętnie zszedł i ruszył ulicą do swojego mieszkania, oddalonego parę kilometrów od centrum. Przemoczony do suchej nitki, z wodą ściekającą z włosów na twarz i wpadająca do oczu, wszedł. Przebrał się i położył wygodnie, z książką w ręku. Taki spokojny jak jeszcze nigdy, z powodu nieznanego. Ubrany w czarną, bawełnianą koszulkę i wytarte jeansy nie różnił się od pierwszego lepszego człowieka. Pomijając tatuaże, odsłonięte dzięki krótkim rękawom. Takich jak on to chyba nikt nie ma. Trzeba wspomnieć, że wszystkie pomijając wielki na plecach były robione przez niego samego. Tamten tylko narysował.
Wtem do mieszkania weszła Max. Już dawno ustalili zasadę, że nie ma potrzeby pukać. On tego nie robił, ona się nauczyła i sama chamsko wpadała do mieszkania bez żadnego "cześć" czy "witam". Sytuacja jak każda inna, nie zwrócił więc już nawet na to zbytniej uwagi. Spojrzał na nią, niezbyt się przejmując niezapowiedzianą wizytą. Telefon godzinę wcześniej nie zrobiłby większej różnicy i tak zastałaby go leżącego na kanapie i mającego gdzieś cały świat. Owszem, był samotnikiem, nie wychodzącym do ludzi.
- Max - stwierdził niezwykle spostrzegawczo.

(Max?)

od Damona - C.D Beatrize

Gdy piorun walnął niespełna sto metrów od nas, podskoczyłem delikatnie i moje serce przyspieszyło. To było pierwsze wspomnienie na moim dysku. Pamiętałem tylko to uderzenie i potem system się wyłączył, usuwając wszystkie dotychczas zapisane informacje... Do czasu. Powoli coś zacząłem sobie przypominać. Do tej pory zapełniłem go już w dość dużym stopniu. Prawie całkowitą część tej wiedzy stanowiła mini-wikipedia o stworzeniach nadnaturalnych. Nie jeden czyhał na ten mój dysk. Wracając do tematu... Ni z tego, ni z owego zaczęła ciągnąć mnie w stronę niewielkiego miasteczka. Czułem się dziwnie, jakby ktoś mnie obserwował. Dlatego wolałem samotność, bo przynajmniej nie istniało tak wielkie prawdopodobieństwo, że ktoś wyskoczy ci z którejś strony i zadźga nożem. Trochę nierealne, bo byle koślawe ostrze nie przebije mego pancerza, ale panikować każdy potrafi. Nawet ja. Niebawem zniknęliśmy za czeluściami starej kamienicy. Odstraszała samym swoim wyglądem, ale przecież nie ocenia się książki po okładce. Trzecie piętro, chyba najwyższe. Zrobiła jakieś czarny mary z miotłą... a nie, to nie miotła. To po prostu jakiś kijek. Dla mnie wykałaczka, ha! Wysunęły się schodki pod postacią drabiny. Nie wyglądały zbyt masywnie. Obawiałem się, że pod moim ciężarem zarwą się i kaput, po wejściu do mieszkanka. Jeszcze sam musiałbym robić za prywatne schody, ale jeżeli to dla niej... hm, być może nie miałbym nic przeciwko? Stop, Damonie, nie zapędzaj się tak! Ostrożnie wspiąłem się na górę tuż za nią. Rozejrzałem się wokoło. Skromnie, ale przytulnie. Musiałem być lekko pochylony, by nie zaryć głową w dach. Mój wzrost nie zawsze jest taki przydatny. Nakazała się rozgościć. Nie miałem nic innego do wyboru, więc klapnąłem sobie wygodnie i począłem śledzić anielicę wzrokiem. Gdy na mnie spoglądała, szybko zmieniałem obiekt zainteresowań, a kiedy znów zaczynała się krzątać - ponownie rozpoczynała się obserwacja. I tak się to błędne koło powtarzało dopóty, dopóki nie usiadła w pewnej chwili na ziemi i nie zaczęła wpatrywać się w okno na pochylonym dachu; przecież znajdowaliśmy się na poddaszu, więc nic w tym dziwnego. W środku panował półmrok. Co jakiś czas otoczenie rozjaśniały błyskawice. Do moich uszu dobiegł spokojny dźwięk deszczu stukającego o dach, najwyraźniej blaszanego. Odchrząknąłem cicho i przesunąłem się bliżej niej. Dosłownie równo opadliśmy na plecy, nie odrywając wzroku od okienka. W środku mniej się bałem. Poza tym nie byłem sam, miałem kogoś obok siebie. Cichego kogoś, ale zawsze to coś więcej niż nic.
— Wyczułaś mój strach? — spytałem ni z gruchy, ni z pietruchy. Musiałem to wiedzieć. Inaczej nie zaczęłaby mnie wlec w stronę swojego - ekhem - mieszkania. Poza tym była aniołem, a one chyba miały taką zdolność, prawda? I przy okazji zbiorę więcej informacji na ich temat. Powoli, kropelka po kropelce, ziarnko do ziarnka i uzupełnię brakujące pole 'ANIOŁY' na swoim dysku.
W odpowiedzi kiwnęła jedynie głową. No tak, po co nadwyrężać struny głosowe, gdy da się gestykulować.
— Skąd ten lęk? — odezwała się. Wreszcie! Długo na to czekałem. Tak ciężko z tej dziewczyny wydobyć jakikolwiek dźwięk.
— To było dawno temu... W zasadzie to nie wiem, ile konkretnie. Po prostu... ugh, mam być szczery? Straciłem pamięć. Jakieś urywki są, pamiętam swoje pochodzenie i prawdziwą nazwę... — niechętnie o tym mówiłem. Spojrzała na mnie pytającym wzrokiem, co zrozumiałem jako prośbę o rozwinięcie tematu. — Najlepiej będzie jeżeli zacznę od początku. Tego całkowitego początku. Urodziłem się w Manticore, jako mutant. Nie wiem, kim była moja matka ani ojciec. Nic nie wiem też na temat okoliczności, w jakich przyszedłem na świat. Rodzeństwo, dziadkowie, wujostwo... pustka. Z początku miałem być słaby, najgorszy z miotu. Z czasem jednak wszystko wyszło na jaw... Zaczęli tworzyć dla mnie zbroję, którą noszę do dziś. Jest idealna pod każdym względem, pokrywa każdy fragment mojego ciała. By ją zniszczyć trzeba mieć wielkie szczęście i pojęcie na jej temat. Rozgadałem się, na czym stanęło? Ah, pamiętam. Po ukończeniu pracy nade mną... co ja plotę, przecież cały czas wyciskali ze mnie siódme poty. Nieważne, pominę te nieistotne fragmenty. Sęk w tym, że w końcu zdecydowałem się na ucieczkę. Nie dało się żyć w tych warunkach, istne piekło. Teraz resztę pamiętam jakby przez mgłę... Kojarzę wzgórze, jakąś podróż i potężną burzę. Usłyszałem huk, potem silny ból i ciemność. Wiem, że to piorun trafił we mnie. Wywnioskowałem to po spalonym systemie... — tu przerwałem na chwilę. Wcisnąłem coś na swojej klatce piersiowej i wysunął się jakby chip, nowiutki i błyszczący. Sięgnąwszy głębiej wydobyłem ten stary, zardzewiały i poczerniały; skutek przypalenia. Beatrize popatrzyła na mnie smutnym wzrokiem. Schowałem go z powrotem. Taka pamiątka. — Gdy się obudziłem, nie pamiętałem kompletnie nic. Z czasem zacząłem sobie coś przypominać. Nie jestem do końca zrobiony z... z tych ulepszeń — nie potrafiłem dobrać odpowiedniego słowa. Brak określenia i pomysłów. — Mam normalne organy: mózg, płuca... serce... Wszystko. Owszem, jakieś części metalowe znajdą się w moim organizmie. Płyny zawierające silne trucizny czy leki także, ale to już inna sprawa... — zamilkłem na moment. — To wszystko jest takie... trudne — podniosłem się do pozycji siedzącej. Westchnąłem przy okazji. — Przez całe życie wpajano mi, że... jestem tylko maszyną. Że moim powołaniem jest ochrona ojczyzny, że o dobrym życiu mogę zapomnieć, że nie mam szans na jakiekolwiek dobro, że beztroska młodość nie dla mnie. Tylko musztry, treningi i obowiązki. Tak chciałbym urodzić się w normalnym miejscu, być kimś zwykłym, a nie przerośniętym, zapuszkowanym jak ananas psem... — wyznałem jej. Dziwne, zazwyczaj nigdy nikomu tak się nie zwierzałem. Pewnie to znów wina tego, że jest aniołem... Pewnie tak na mnie działa... Pewnie...

Beatrize? >D

od Katheriny - C.D Romeo (event)

Spojrzała na niego zszokowana. Poniekąd miał rację. Znów to się dzieje.............znów ona zaczyna być słaba. Czemu tak przy nim i przy Alec'u jest?! Potrafi się bronić, jest silna, ale jeśli o nich chodzi to po prostu niekiedy wymięka w niektórych sprawach.
-To niby moja wina, że spotykamy się przypadkowo? -warknęła - We wszystkim oboje ponosimy winę. Może i czasami przesadzam z tym wszystkim. Myślisz, że mi jest łatwo? Bardzo śmieszne. Skoro tak bardzo nie chcesz mnie w swoim życiu..........to czemu nie wyjechałeś?-dodała
Romeo patrzył na nią wściekły. Oboje tacy byli, jednak Katherina wiedziała swoje. Zawsze domyślała się kto , co dany człowiek może pomyśleć. Ale jednak zastanawiało ją to ,czemu on nie wyjechał. Czemu nie dał sobie spokoju z tym miastem i całkowicie o niej zapomniał. Popatrzyła mu w oczy gniewnie, cofając się do wcześniejszych jego słów.
-Wiesz co...........mam Cię dosyć! Próbuję być miła, chociaż to  nawet mi nie wychodzi,kiedy stoisz obok mnie. Jesteś idiotą! Mam cię powyżej uszu. Rozumiesz?! Odtrącasz mnie i wpajasz sobie , że jestem twoją największą pomyłką. Okej! Ale oboje wiemy co tak na prawdę myślisz. Mnie nie oszukasz Romeo-dodała poirytowana.
On jedynie uśmiechnął się do niej obojętnie. Można powiedzieć, że w tej chwili ją ignorował. Teraz to ona naprawdę się wkurzyła. Jej oczy zmieniły kolor na złoty, a zaraz to ona przyszpiliła go mocno do ściany.
-Nienawidzimy się oboje! I słusznie! Jedyne czego w tej chwili pragnę to, to. Byś mi zszedł z oczu! Nie tylko ja wpycham się z butami do TWOJEGO życia, bo ty również do MOJEGO! -syknęła
Zacisnęła bardziej na nim swoje dłonie, przyciskając do ściany, ale w końcu się odsunęła. Przymknęła oczy,które zaraz wróciły do normalności.


(Romeo?)