Gdy Katherina poszła, Ben spojrzał na mnie porozumiewawczo. Kath, po co ty kłamiesz? Nie z bardzo jej się to udało. Przy okazji mój braciszek postanowił pochodzić po mieście. Mało ze mną rozmawiał, lecz on z natury jest małomówny. Szczerze zdziwiło mnie to, że ostatnio tak dużo mówił. Cóż, długo się nie widzieliśmy i miał dużo do powiedzenia. A teraz znów siedział cały czas cicho. Cały czas patrzyłem na niego, próbując zrozumieć jego zachowania, reakcje. Kiedyś był łatwy do odgadnięcia, ale teraz? Był chodzącą zagadką. W milczeniu analizowałem jego każdy ruch. Patrzył na każdego mijanego człowieka nieufnie, jak na potencjalnego wroga. Może to efekt uciekania przed Manticore? Nie, on zdecydowanie nie boi się tych kolesi, co chcą nas rozstrzelać. Znając życie, spotykając ich, zamiast się bronić, uciekać, prowokowałby ich do strzału. Raczej nie jest kimś, posiadającym dużą wolę życia. Cóż, nie moja sprawa. Jak sobie umrze, to sobie umrze.
Przeszliśmy kawałek drogi. Oczywiście, to Ben kupował bilety na lot i kupił co prawda do Stanów, ale do miasta którego już raczej nie chciałem widzieć. Seattle wyglądało zjawiskowo. Omijaliśmy sklepy, budynki, budowy które pamiętałem i te, które nie. Przez tyle lat, zmieniło się to miasto. Ukradkiem zauważyłem, jak Ben wpatrywał się, w chudą budowlę wznoszącą się nad wszystkie inne. Był to słup, na którego szczycie był "latający spodek". Space Needle, bo tak się nazywa, wyglądał całkiem pokaźnie. Pewnie miał jakieś wspomnienie z nim związane.W końcu wróciła Katherina. Byliśmy znów tam, gdzie się rozstaliśmy. Leżałem na ławce, podrzucając z nudów piłeczką, a Ben stał oparty o jakiś budynek, raczej nic ważnego nie robiąc. Przestałem już nawet zwracać na niego uwagę. Musieliśmy śmiesznie wyglądać, takie dwa identyczne klony. Ben spojrzał na Katherine, która rzuciła nam wodę. Zmarszczył nos, raczej teatralnie. Czy on nigdy nie przestawia się z "trybu łowcy"? Wyraźnie nie.
- Mężczyzna, dwadzieścia jeden lat, człowiek. Uzależniony od papierosów i kawy - powiedział. Wow. Katherina zmarszczyła brwi, a on uśmiechnął się zwycięsko. Westchnąłem, przewracając oczami. Chyba znudziło mu się bycie miłym, sądząc po tonie głosu. Cóż, on dla nikogo nie był całkowicie miły. Może poza Max z jego oddziału, ale to osobna historia.
- To gdzie się zatrzymamy? - spytała, udając, że nie było wcześniejszego tematu. Ok, skoro nie chce o tym mówić, to nie. Ben już chciał się odezwać, ale nie dałem mu dojść do słowa. Pewnie znów nocowalibyśmy w jakimś totalnie poj****m miejscu. On raczej nie mieszka w normalnych domach. To raczej nie w jego stylu, woli odludzia.
- Mieszkałem tu kiedyś, moje mieszkanie stoi puste. Co prawda zbyt wielkie nie jest, ale nie powinno to sprawiać większych problemów - powiedziałem, przypominając sobie moją starą kawalerkę.
*W starej kamienicy*
Weszliśmy do środka. Nie było to zbyt okazałe miejsce, ale jakoś nie miałem pieniędzy na nic porządniejszego. Otworzyłem drewniane drzwi. Kawalerka wyglądała dużo ładniej do klatki, ale najwyższych lotów nie była. W kilku miejscach odpadały płaty farby, poza tym było to jedno pomieszczenie z łazienką. Była kuchnia, rozkładane łóżko, fotel, telewizor, parę szafek. Przynajmniej dało się mieszkać i jakoś okropnie to nie wyglądało, bo kawalerka była zadbana.
- Przytulnie - mruknął Ben. Po chwili odwrócił się do wyjścia. - To ja idę. Wrócę... no wiesz, kiedyś.
- Gdzie idziesz? - spytałem. Westchnął niczym męczennik, ale gdy się odwrócił, na ustach miał uśmieszek, który mu tak często towarzyszył.
- Max jest w mieście. Idę złożyć odwiedziny - tajemniczo rzekł i wyszedł. Katherina spojrzała na mnie. z pytającym wyrazem twarzy.
- Ktoś ważny dla Ben'a - wytłumaczyłem w krótkich, żołnierskich słowach. Wydała się jeszcze bardziej zaciekawiona.
- On jest... no wiesz... gej... - nie dokończyła, bo się roześmiałem wesoło. Ben gejem? To by było komiczne, ale nie możliwe.
- Po pierwsze, Max to dziewczyna - wypowiedziałem się, starając się powstrzymać śmiech - po drugie, oni razem to byłaby istna apokalipsa!
- Nie śmiej się ze mnie! - Oburzyła się. Postarałem się spoważnieć i w końcu jedynie się uśmiechałem wesoło. Zbliżyłem się do niej.
- Przepraszam, kotku - wymruczałem i ją pocałowałem przeciągle, by znów ugryźć lekko jej wargę. Po chwili odsunąłem się, czując coś dziwnego. Ból, wypełniający całe ciało. Uciszyłem jednak to, nie okazując tego Kath. - Idę pod prysznic, by zmyć ten caaaały dzień.
*Łazienka*
Po wzięciu krótkiego prysznica, stanąłem przed lekko zaparowanym lustrem. Miałem rozczochrane włosy, stojące w wszelkie strony świata, a jedyne co mnie osłaniało to zawiązany na biodrach ręcznik. Ogoliłem się, cały czas próbując zdławić ten ból. Jakby ktoś rozrywał mnie od środka. Oczy zabarwiły się na zupełną czerń, a ja czułem jakbym nie miał panowania nad ciałem. Nie wiem, co się działo, przez następne pięć minut. Pamiętam jedynie urywki, by zaraz uświadomić sobie, że nadal jestem przed tym cholernym lustrem. Westchnąłem ciężko, oparty o umywalkę, której końce tak mocno ściskałem, że miałem białe knykcie. Co to do jasnej cholery było?
Ostrzeżenie - rozbrzmiał znów ten dziwny głos w mojej głowie. Ok... Ubrałem się i wyszedłem z łazienki, przeczesując palcami mokre włosy. To było bardzo, bardzo dziwne, ale postanowiłem udawać, że nic się nie stało. Znów przelała się przeze mnie ta smutna świadomość, że nie odzyskałem do końca pamięci. Pamiętam jedynie parę scen i osób. I to było straszliwie irytujące. Dlaczego jestem demonem? Co ja w ogóle robię? Może kiedyś się dowiem. Teraz potrzebuje przerwy. Wyszedłem z łazienki i uśmiechnąłem się do Kath, szeroko. Cóż, aktorem byłem dobrym.
- Muszę gdzieś Cię zabrać - stwierdziłem. Była noc i Space Needle był dziś zamknięty, choć nie znam powodu. Ciemna "wieża" górowała nad miastem, co wyglądało pięknie. Po kilku minutach wchodzenia, wręcz wspinania byliśmy na samej górze, a dokładnie na dachu spodka. Usiadłem razem z Katheriną, która wpatrywała w miasto. Widok na Seattle z lotu ptaka... hmm. Ślicznie. Mimo, że bałem się latania samolotem, kochałem wysokości, głównie przez Ben'a. To on mnie tym zaraził, zawsze wspinał się na dachy, drzewa, byle tylko bliżej nieba.
- Wow - szepnęła. Uśmiechnąłem się.
- Kiedy mieszkałem w Seattle, codziennie tu przychodziłem - powiedziałem, mimo próby tłumienia wspomnień. Nie lubiłem ich.
(Katherina?)