Ranię ją. Ranię wszystkich dookoła. Zawsze taki byłem. Utknąłem w bagnie. Cholernym, głębokim bagnie. Mogłem jej powiedzieć prawdę, ale wtedy bylibyśmy szczęśliwą rodzinką, a ja raniłbym ją. Kłócilibyśmy się, polowaliby na nas. Możliwe, że dopadli by nas. Katherina musiałaby patrzeć na moją śmierć... albo gorzej. Nie mówiąc, że nie chcę narażać ani jej, ani dziecka. Kłamiąc, nie naraziłbym ich aż tak. Ale nie przeżyłbym tego. Nie przeżyłbym, gdybym miał codziennie widzieć jej wzrok pełen nienawiści. Nie przeżyłbym, gdybyśmy ciągle się kłócili. Nie mówiąc, że nasze dziecko też by przez to ucierpiało. Zdrowy rozsądek podpowiada mi, żeby stąd uciec. Jak najdalej stąd, zapomnieć. Ale moja miłość do dziecka... nie pozwoliła mi na to.
A jednak jestem egoistą.
Co z tego.
A może jednak zniknąć? Wypiszę się ze szpitala. Wyjadę daleko stąd.
Nie mogę. Po prostu nie mogę, mimo, że ten demon cały czas wydaje się mówić "dobry wybór". Miała rację. Nie jestem tym, kogo poznała. Być może dlatego, że to nie mnie poznała. Ja jestem tylko dodatkiem. To nie mnie kocha, to nie ja ją uratowałem. Tylko jak jej to powiedzieć? Nie umiem. Muszę zrobić sobie przerwę. Naprawdę. Wszystko to przemyśleć. I zrobię to. Ale nie teraz. Powoli wstałem, mimo, że od razu zakręciło mi się w głowie, a w ustach miałem metaliczny posmak. Jak się okazało, była to krew. Plułem nią jakieś następne dwadzieścia minut, aż w końcu przestał mnie męczyć kaszel, chcąc opróżnić płuca z krwi. Nie wytrzymam w tym szpitalu. Wypiszę się... wypiszę. Za kilka dni.
Minął jeden dzień, dwa, trzy. A Katherina nie przyszła. Leżałem sam, ledwie żyjąc. Kaszel mnie nawiedzał, miałem operację dwa dni temu podczas której się okazało krwawienie wewnętrzne. Mimo niewielkich szans, wybudziłem się a kaszel ustał. I jestem. Jeszcze tu jestem. Tracąc nadzieje, ale jestem.
Muszę stąd wyjść.
Resztę dnia pamiętam jak przez mgłę. Latałem po szpitalu, załatwiłem wypis mimo sprzeciwu personelu i mojego lekarza. Powiedziałem im, że nie chcę spędzić tych ostatnich miesięcy w szpitalu. Wypuścili mnie. Ubrałem się w cywilne ciuchy i załamałem widząc mój wóz. W rozsypce. Będę ją reperował najbliższe kilka miesięcy.
Do domu Katheriny dotarłem na moim motocyklu, mimo, że to były tortury. Nadal ledwie co chodzę. Doszedłem do jej drzwi i zapukałem, opierając się ciężko o framugę. Nie zdradzałem za bardzo tego, w jak okropnym stanie jestem.
Kath otworzyła drzwi.
- Ominął Cię ciekawy widok. Latałem po szpitalu w samej koszulce - zaśmiałem się słabo, podkreślając słowo "samej". No, naprawdę samej. Ok, była to szpitalna więc nie było nic takiego widać, ale to nie zmienia faktu.
(Katherina?)