-Z mały wszystko dobrze..jak na razie nie marudzi i grzecznie się bawi.-uśmiechnęłam się delikatnie.
-No to dobrze..-powiedział.
-W ogóle..boję się jak będzie wyglądać to całe wskrzeszanie..-wyznałam cicho.
-Lili nie stresuj się..nic ci nie będzie.-powiedział.
-A ty?-spojrzałam na niego.
-O co ci chodzi..?
-W końcu ty też bierzesz w tym udział..-mruknęłam.
-Mnie też nic nie będzie,gwarantuję.
-Ale..tak na pewno..?-zapytałam niczym małe dziecko.
-Tak,na pewno.-na kilka sekund spojrzał mi w oczy chcąc mnie uspokoić.
-No..ale..-zaczęłam cichutko.
-Kochanie proszę,nic się nie stanie ani tobie ani mi.-zagwarantował..zobaczyłam w lusterku że przygryza dolną wargę. Westchnęła cicho i nieco skuliłam się na tylnych siedzeniach. Spojrzałam na malucha który siedział w foteliku trzymając w rączkach małego misia. Delikatnie położyłam dłoń na jego,od razu zaczął śmiać się cicho i wierzgać.
-Zatrzymamy się na chwilę ok?-zapytał.
-Tak,tak..-pokiwałam głową.
Zjechał na pobocze i wysiadł z samochodu wyciągając telefon i wybierając numer do kogoś. Kiedy ten ktoś odebrał Lucas znów zaczął krzyczeć.
Mały wyraźnie się przestraszył i zaczął płakać.
Odpięłam go i wzięłam na ręce..mimo uspokajania nadal płakał. Nie mógł być głodny bo przecież niedawno go karmiłam..śpiący też nie.Do jasnej cholery o co chodzi!?
Lucas nadal stał na zewnątrz wydzierając się do telefonu.
Mały uspokoił się dopiero po jakichś piętnastu minutach..kamień spadł mi z serca i przestałam się aż tak stresować. Patrząc na jego buźkę coś zauważyłam..małe kiełki. Uśmiechnęłam się i podniosłam do góry.
-No komuś tu rosną kiełki tak?-delikatnie potarłam nasze noski.
Zaczął śmiać się radośnie i wymachiwać rękoma.
W końcu do samochodu wrócił Lucas..
-Wszystko gra..?-zapytałam.
-Tak.-warknął i ruszył z piskiem opon,bojąc się o małego szybko wsadziłam go do fotelika.
-Lucas zwolnij!-powiedziałam.
-Zamknij się i daj mi do jasnej cholery prowadzić!
-Co się z tobą dzieje!? Do kogo dzwoniłeś że się aż tak zdenerwowałeś!?
-Nie twoja sprawa jasne!?
-Myślę że moja!-krzyknęłam.
Po chwili usłyszałam płacz małego..nie wieżę. Doprowadziłam synka do płaczu.
Wyjęłam go w fotelika i przytuliłam go mocno..
-Cii..maluszku..Chris aniołku nie płacz..no już...ciii..-bujałam nami.
-Możesz uciszyć tego bachora!?-warknął.
-Staram się tak..-mruknęłam cicho.
Zaczęłam się go bać,trzęsąc się uspokajałam małego.
(?)
poniedziałek, 15 września 2014
od Romeo - C.D Katheriny
Zostałem sam w białej sali. Szpitale za bardzo kojarzyły mi się z Manticore. Gaszenie świateł o określonej godzinie, zapach szpitalny, monitorowanie dwa-cztery na dobę, pokoje, korytarze, twarde prycze. Przynajmniej tymi łóżkami dało się operować, by wygodnie się położyć. Podwyższyłem więc sobie... co to właściwie jest? Chyba mogę nazwać to po prostu oparciem.
Długo siedziałem spokojnie i wtedy stało się coś mocno niepokojącego. Zacząłem kaszleć. Nigdy wcześniej się nie przeziębiłem, nigdy nie kaszlałem. Niezbyt przyjemne uczucie. Zakryłem usta dłonią, dusząc się, nie mogąc nabrać powietrza przez ciągłe kasłanie. Po kilkunastu sekundach ustało. Odsunąłem dłoń od ust... Była na niej krew. To niezbyt dobry znak.
Przez resztę nocy dręczył mnie ból, kaszel pojawiał się raz na jakiś czas. Nie udało mi się zasnąć, więc resztką sił jaką miałem, wstałem by pójść do łazienki. Najpierw musiałem odłączyć sobie kroplówkę. Ooo, doktorek się zezłości. Wyjąłem rurkę z kaniuli dożylnej, po czym zakręciłem nakrętkę, by się nie wykrwawić. To nie byłoby zbyt przyjemne. W ogóle to ustrojstwo zwane wenflonem nie było zbyt przyjemne. Nikt nie chce mieć plastikowej rurki w żyle.
Miałem duże trudności. A ja myślałem, że to przy mówieniu mnie boli. Dotarłem do łazienki, oblałem zimną wodą twarz i spojrzałem w lustro. Miałem podkrążone, zamglone oczy, byłem przeraźliwie blady niczym te ściany a na moich ustach nadal była krew. Starłem ją szybko. Na moje nieszczęście, kiedy jeszcze stałem ledwie, opierając się ciężko o umywalkę, wpadł lekarz.
- Alec po... - zamilkł, kiedy zobaczył, że nie ma mnie w łóżku. Szybko wszedł do łazienki i skamieniał. - Nie wolno Ci wstawać!
Głęboko oddychałem, czując wielką trudność w tak prostej czynności. Co dopiero stanie na nogach. Ale utrzymałem się.
- Wracaj do łóżka - mruknął jeszcze. Spojrzałem na niego, zmęczonymi zielonymi ślepiami. Lepiej było, kiedy byłem w śpiączce. Nie było tego bólu.
Tak jak sądziłem, doktorek był wściekły.
- Zabronisz mi korzystania z toalety? - parsknąłem, od razu tego żałując. Jęknąłem cicho, czując narastający ból. No, gorzej być chyba nie może. Doszedłem ledwie do łóżka i położyłem się, czując ulgę. Doktor, wyraźnie mocno zirytowany ponownie podłączył mi kroplówkę i zaczął tłumaczyć coś, że jeśli znów będę tak głupi by "pójść na spacer" to mam przynajmniej brać kroplówkę ze sobą. Słuchałem go, jednocześnie olewając jego słowa.
*Rano*
Od rana siłowałem się z telewizorem, stojącym na półce, na przeciwko łóżka. Nie było nic ciekawego i się strasznie nudziłem. Nienawidzę szpitali.
Ani połamanych, czy też jak powiedział lekarz "w proszku" żeber. Nie mogłem spać w żadnej z moich ulubionych pozycji. Jak tu mieć skrzyżowane ręce na piersi albo położyć się na brzuchu? Niewykonalne i cholernie bolesne.
Wtedy weszła Katherina.
- Widziałaś kiedyś programy przedpołudniowe? Koszmar - mruknąłem, przełączając. I znów. I znów. Podeszła do mnie.
- Jak się czujesz? - zapytała. Spojrzałem na nią. - Albo lepiej nie mów. Miałeś milczeć.
Kiwnąłem głową i zwróciłem wzrok ponownie na telewizor. Jednak gdy poczułem jej dłoń na swojej, znów skierowałem na nią swoje ślepia.
- Nadal myślę o czasie, kiedy byłem w śpiączce - powiedziałem chcąc wzruszyć ramionami. Jednak skrzywiłem się z bólu, kiedy tylko poruszyłem nimi jakieś dwa centymetry. To nie dla mnie. Chciałbym, żeby ból zniknął.
- Dlaczego?
- Bo słyszałem - odpowiedziałem cicho. Nie miałem nawet siły mieć głowy uniesionej, więc tak leżałem z podniesionym oparciem by móc oglądać telewizję. Nawet nie zastanawiałem się co mówię.
(Katherina?)
Długo siedziałem spokojnie i wtedy stało się coś mocno niepokojącego. Zacząłem kaszleć. Nigdy wcześniej się nie przeziębiłem, nigdy nie kaszlałem. Niezbyt przyjemne uczucie. Zakryłem usta dłonią, dusząc się, nie mogąc nabrać powietrza przez ciągłe kasłanie. Po kilkunastu sekundach ustało. Odsunąłem dłoń od ust... Była na niej krew. To niezbyt dobry znak.
Przez resztę nocy dręczył mnie ból, kaszel pojawiał się raz na jakiś czas. Nie udało mi się zasnąć, więc resztką sił jaką miałem, wstałem by pójść do łazienki. Najpierw musiałem odłączyć sobie kroplówkę. Ooo, doktorek się zezłości. Wyjąłem rurkę z kaniuli dożylnej, po czym zakręciłem nakrętkę, by się nie wykrwawić. To nie byłoby zbyt przyjemne. W ogóle to ustrojstwo zwane wenflonem nie było zbyt przyjemne. Nikt nie chce mieć plastikowej rurki w żyle.
Miałem duże trudności. A ja myślałem, że to przy mówieniu mnie boli. Dotarłem do łazienki, oblałem zimną wodą twarz i spojrzałem w lustro. Miałem podkrążone, zamglone oczy, byłem przeraźliwie blady niczym te ściany a na moich ustach nadal była krew. Starłem ją szybko. Na moje nieszczęście, kiedy jeszcze stałem ledwie, opierając się ciężko o umywalkę, wpadł lekarz.
- Alec po... - zamilkł, kiedy zobaczył, że nie ma mnie w łóżku. Szybko wszedł do łazienki i skamieniał. - Nie wolno Ci wstawać!
Głęboko oddychałem, czując wielką trudność w tak prostej czynności. Co dopiero stanie na nogach. Ale utrzymałem się.
- Wracaj do łóżka - mruknął jeszcze. Spojrzałem na niego, zmęczonymi zielonymi ślepiami. Lepiej było, kiedy byłem w śpiączce. Nie było tego bólu.
Tak jak sądziłem, doktorek był wściekły.
- Zabronisz mi korzystania z toalety? - parsknąłem, od razu tego żałując. Jęknąłem cicho, czując narastający ból. No, gorzej być chyba nie może. Doszedłem ledwie do łóżka i położyłem się, czując ulgę. Doktor, wyraźnie mocno zirytowany ponownie podłączył mi kroplówkę i zaczął tłumaczyć coś, że jeśli znów będę tak głupi by "pójść na spacer" to mam przynajmniej brać kroplówkę ze sobą. Słuchałem go, jednocześnie olewając jego słowa.
*Rano*
Od rana siłowałem się z telewizorem, stojącym na półce, na przeciwko łóżka. Nie było nic ciekawego i się strasznie nudziłem. Nienawidzę szpitali.
Ani połamanych, czy też jak powiedział lekarz "w proszku" żeber. Nie mogłem spać w żadnej z moich ulubionych pozycji. Jak tu mieć skrzyżowane ręce na piersi albo położyć się na brzuchu? Niewykonalne i cholernie bolesne.
Wtedy weszła Katherina.
- Widziałaś kiedyś programy przedpołudniowe? Koszmar - mruknąłem, przełączając. I znów. I znów. Podeszła do mnie.
- Jak się czujesz? - zapytała. Spojrzałem na nią. - Albo lepiej nie mów. Miałeś milczeć.
Kiwnąłem głową i zwróciłem wzrok ponownie na telewizor. Jednak gdy poczułem jej dłoń na swojej, znów skierowałem na nią swoje ślepia.
- Nadal myślę o czasie, kiedy byłem w śpiączce - powiedziałem chcąc wzruszyć ramionami. Jednak skrzywiłem się z bólu, kiedy tylko poruszyłem nimi jakieś dwa centymetry. To nie dla mnie. Chciałbym, żeby ból zniknął.
- Dlaczego?
- Bo słyszałem - odpowiedziałem cicho. Nie miałem nawet siły mieć głowy uniesionej, więc tak leżałem z podniesionym oparciem by móc oglądać telewizję. Nawet nie zastanawiałem się co mówię.
(Katherina?)
od Katheriny - C.D Romeo
Spojrzałam na niego, zszokowana jego pytaniem. Jak on może o coś takiego się pytać?! Nie miałam nawet pojęcia co mu na to odpowiedzieć. Siedziałam w milczeniu , patrząc mu w oczy, jednak zaraz spuściłam głowę.
-Nawet tak nie mów-mruknęłam
-No, ale widzisz co mówi lekarz.....
-Nie obchodzi mnie co mówi lekarz!-prychnęłam-Ne sądził nawet , że się obudzisz. Nikt nie dawał Ci na to szans, więc teraz tak po prostu zwątpisz?
Alec popatrzył na mnie trochę zdziwiony i spuścił wzrok, wzdychając. Co się z nim dzieje?! Nie znam takiego Alec'a.
-Nie znam Cię takiego-wyszeptałam zszokowana.
Mężczyzna wpatrywał się we mnie, a ja doszłam do wniosku, że trochę za długo już tutaj siedzę. Od wczoraj nie było mnie w ogóle w domu.
-Alec, ja muszę iść -mruknęłam
-Kath......proszę zostań-wychrypiał cicho
-Nie mogę, od wczoraj tutaj siedzę. Nie mam siły muszę stąd wyjść -odetchnęłam głęboko.
Podeszłam do niego i pogładziłam go po ręce, a następnie się odwróciłam i wyszłam z sali, nadal wpatrując się przez szybę na załamanego Alec'a. Zadzwoniłam po Ben'a by po mnie przyjechał i po 10 minutach , wyjeżdżałam spod szpitala.
-Czemu u niego nie zostałaś?-zapytał
-Ben.......Eh. Nie chcę o tym mówić, po prostu miałam tego szpitala dość. A chciałabym jak na razie znaleźć się w moim domu-mruknęłam trochę zdenerwowana
Ben skinął głową i dowiózł mnie w końcu do domu. Obiecałam Alec'owi, że wrócę jutro, albo wieczorem. W sumie do wieczora było jeszcze z 5 godzin? Odetchnęłam głęboko gdy znalazłam się w swoim domu i zrobiłam sobie coś do picia. Zjadłam jeszcze coś i wyszłam na górę do pokoju. Byłam tak wykończona, że od razu położyłam się do łóżka i zasnęłam.
(Alec?)
-Nawet tak nie mów-mruknęłam
-No, ale widzisz co mówi lekarz.....
-Nie obchodzi mnie co mówi lekarz!-prychnęłam-Ne sądził nawet , że się obudzisz. Nikt nie dawał Ci na to szans, więc teraz tak po prostu zwątpisz?
Alec popatrzył na mnie trochę zdziwiony i spuścił wzrok, wzdychając. Co się z nim dzieje?! Nie znam takiego Alec'a.
-Nie znam Cię takiego-wyszeptałam zszokowana.
Mężczyzna wpatrywał się we mnie, a ja doszłam do wniosku, że trochę za długo już tutaj siedzę. Od wczoraj nie było mnie w ogóle w domu.
-Alec, ja muszę iść -mruknęłam
-Kath......proszę zostań-wychrypiał cicho
-Nie mogę, od wczoraj tutaj siedzę. Nie mam siły muszę stąd wyjść -odetchnęłam głęboko.
Podeszłam do niego i pogładziłam go po ręce, a następnie się odwróciłam i wyszłam z sali, nadal wpatrując się przez szybę na załamanego Alec'a. Zadzwoniłam po Ben'a by po mnie przyjechał i po 10 minutach , wyjeżdżałam spod szpitala.
-Czemu u niego nie zostałaś?-zapytał
-Ben.......Eh. Nie chcę o tym mówić, po prostu miałam tego szpitala dość. A chciałabym jak na razie znaleźć się w moim domu-mruknęłam trochę zdenerwowana
Ben skinął głową i dowiózł mnie w końcu do domu. Obiecałam Alec'owi, że wrócę jutro, albo wieczorem. W sumie do wieczora było jeszcze z 5 godzin? Odetchnęłam głęboko gdy znalazłam się w swoim domu i zrobiłam sobie coś do picia. Zjadłam jeszcze coś i wyszłam na górę do pokoju. Byłam tak wykończona, że od razu położyłam się do łóżka i zasnęłam.
(Alec?)
od Romeo - C.D Katheriny
Pik, pik, pik.
Uśmiechnąłem się do niej. Jeszcze pięć miesięcy i na świat przyjdzie mój najmniejszy kotek. No, no. To dopiero będzie hybryda. Potomek kotołaka i transgenicznego demona. Demon... Eh. Moje życie to prawdziwa jazda bez zabezpieczeń.
Pik, pik, pik.
Bez zabezpieczeń. Co za ironia. Zawsze o tym pamiętałem, a przy Katherinie... Nie pomyślałem o "takich drobnostkach". No i proszę. Może nazwiemy dziecko "Wpadka" albo "Wypadek"? W sumie zawsze lepiej, niż jakby urodziło się w Manticore i miałoby numerek zamiast imienia, jak ja. Nie wyobrażam sobie, żeby moje dziecko tam się urodziło i tam dorastało.
Pik, pik, pik.
Ale to pikanie fajne.... Hej, doktorek chyba przegiął z tymi lekami, pik. Nie mogłem się na niczym skupić, pik, przynajmniej się nie śmiałem jak opętany czy coś. Spojrzałem na mężczyznę. Nie za bardzo go lubiłem, bo kojarzyłem go z Manticore. Podszedł do mnie, czymś mi zaświecił w oczy, coś tam pomruczał se pod nosem i odsunął się. Ok, to zaczyna być dziwne. Pik.
- Co masz do powiedzenia, doktorku? - spytałem, mimo bólu. Nie umiałem usiedzieć cicho, mimo, że bolało jak diabli. - Wylosowałem krótszą zapałkę?
Pik.
- Zaczynasz się regenerować, ale nie sądzę byś wyzdrowiał.
Pik.
- Nie sądziłeś również, że się wybudzę - zripostowałem. Pik. Westchnął i wyszedł. Znów. Co on na tyłku nie umie usiedzieć? Spojrzałem na Katherine.
Po kilku chwilach milczenia i bawienia się przeze mnie kołdrą, cicho powiedziałem, starając się jak najbardziej stłumić ból:
- A co jeśli umrę?
(Katherina?)
Uśmiechnąłem się do niej. Jeszcze pięć miesięcy i na świat przyjdzie mój najmniejszy kotek. No, no. To dopiero będzie hybryda. Potomek kotołaka i transgenicznego demona. Demon... Eh. Moje życie to prawdziwa jazda bez zabezpieczeń.
Pik, pik, pik.
Bez zabezpieczeń. Co za ironia. Zawsze o tym pamiętałem, a przy Katherinie... Nie pomyślałem o "takich drobnostkach". No i proszę. Może nazwiemy dziecko "Wpadka" albo "Wypadek"? W sumie zawsze lepiej, niż jakby urodziło się w Manticore i miałoby numerek zamiast imienia, jak ja. Nie wyobrażam sobie, żeby moje dziecko tam się urodziło i tam dorastało.
Pik, pik, pik.
Ale to pikanie fajne.... Hej, doktorek chyba przegiął z tymi lekami, pik. Nie mogłem się na niczym skupić, pik, przynajmniej się nie śmiałem jak opętany czy coś. Spojrzałem na mężczyznę. Nie za bardzo go lubiłem, bo kojarzyłem go z Manticore. Podszedł do mnie, czymś mi zaświecił w oczy, coś tam pomruczał se pod nosem i odsunął się. Ok, to zaczyna być dziwne. Pik.
- Co masz do powiedzenia, doktorku? - spytałem, mimo bólu. Nie umiałem usiedzieć cicho, mimo, że bolało jak diabli. - Wylosowałem krótszą zapałkę?
Pik.
- Zaczynasz się regenerować, ale nie sądzę byś wyzdrowiał.
Pik.
- Nie sądziłeś również, że się wybudzę - zripostowałem. Pik. Westchnął i wyszedł. Znów. Co on na tyłku nie umie usiedzieć? Spojrzałem na Katherine.
Po kilku chwilach milczenia i bawienia się przeze mnie kołdrą, cicho powiedziałem, starając się jak najbardziej stłumić ból:
- A co jeśli umrę?
(Katherina?)
Subskrybuj:
Posty (Atom)