Pik, pik, pik.
Uśmiechnąłem się do niej. Jeszcze pięć miesięcy i na świat przyjdzie mój najmniejszy kotek. No, no. To dopiero będzie hybryda. Potomek kotołaka i transgenicznego demona. Demon... Eh. Moje życie to prawdziwa jazda bez zabezpieczeń.
Pik, pik, pik.
Bez zabezpieczeń. Co za ironia. Zawsze o tym pamiętałem, a przy Katherinie... Nie pomyślałem o "takich drobnostkach". No i proszę. Może nazwiemy dziecko "Wpadka" albo "Wypadek"? W sumie zawsze lepiej, niż jakby urodziło się w Manticore i miałoby numerek zamiast imienia, jak ja. Nie wyobrażam sobie, żeby moje dziecko tam się urodziło i tam dorastało.
Pik, pik, pik.
Ale to pikanie fajne.... Hej, doktorek chyba przegiął z tymi lekami, pik. Nie mogłem się na niczym skupić, pik, przynajmniej się nie śmiałem jak opętany czy coś. Spojrzałem na mężczyznę. Nie za bardzo go lubiłem, bo kojarzyłem go z Manticore. Podszedł do mnie, czymś mi zaświecił w oczy, coś tam pomruczał se pod nosem i odsunął się. Ok, to zaczyna być dziwne. Pik.
- Co masz do powiedzenia, doktorku? - spytałem, mimo bólu. Nie umiałem usiedzieć cicho, mimo, że bolało jak diabli. - Wylosowałem krótszą zapałkę?
Pik.
- Zaczynasz się regenerować, ale nie sądzę byś wyzdrowiał.
Pik.
- Nie sądziłeś również, że się wybudzę - zripostowałem. Pik. Westchnął i wyszedł. Znów. Co on na tyłku nie umie usiedzieć? Spojrzałem na Katherine.
Po kilku chwilach milczenia i bawienia się przeze mnie kołdrą, cicho powiedziałem, starając się jak najbardziej stłumić ból:
- A co jeśli umrę?
(Katherina?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz