Zostałem sam w białej sali. Szpitale za bardzo kojarzyły mi się z Manticore. Gaszenie świateł o określonej godzinie, zapach szpitalny, monitorowanie dwa-cztery na dobę, pokoje, korytarze, twarde prycze. Przynajmniej tymi łóżkami dało się operować, by wygodnie się położyć. Podwyższyłem więc sobie... co to właściwie jest? Chyba mogę nazwać to po prostu oparciem.
Długo siedziałem spokojnie i wtedy stało się coś mocno niepokojącego. Zacząłem kaszleć. Nigdy wcześniej się nie przeziębiłem, nigdy nie kaszlałem. Niezbyt przyjemne uczucie. Zakryłem usta dłonią, dusząc się, nie mogąc nabrać powietrza przez ciągłe kasłanie. Po kilkunastu sekundach ustało. Odsunąłem dłoń od ust... Była na niej krew. To niezbyt dobry znak.
Przez resztę nocy dręczył mnie ból, kaszel pojawiał się raz na jakiś czas. Nie udało mi się zasnąć, więc resztką sił jaką miałem, wstałem by pójść do łazienki. Najpierw musiałem odłączyć sobie kroplówkę. Ooo, doktorek się zezłości. Wyjąłem rurkę z kaniuli dożylnej, po czym zakręciłem nakrętkę, by się nie wykrwawić. To nie byłoby zbyt przyjemne. W ogóle to ustrojstwo zwane wenflonem nie było zbyt przyjemne. Nikt nie chce mieć plastikowej rurki w żyle.
Miałem duże trudności. A ja myślałem, że to przy mówieniu mnie boli. Dotarłem do łazienki, oblałem zimną wodą twarz i spojrzałem w lustro. Miałem podkrążone, zamglone oczy, byłem przeraźliwie blady niczym te ściany a na moich ustach nadal była krew. Starłem ją szybko. Na moje nieszczęście, kiedy jeszcze stałem ledwie, opierając się ciężko o umywalkę, wpadł lekarz.
- Alec po... - zamilkł, kiedy zobaczył, że nie ma mnie w łóżku. Szybko wszedł do łazienki i skamieniał. - Nie wolno Ci wstawać!
Głęboko oddychałem, czując wielką trudność w tak prostej czynności. Co dopiero stanie na nogach. Ale utrzymałem się.
- Wracaj do łóżka - mruknął jeszcze. Spojrzałem na niego, zmęczonymi zielonymi ślepiami. Lepiej było, kiedy byłem w śpiączce. Nie było tego bólu.
Tak jak sądziłem, doktorek był wściekły.
- Zabronisz mi korzystania z toalety? - parsknąłem, od razu tego żałując. Jęknąłem cicho, czując narastający ból. No, gorzej być chyba nie może. Doszedłem ledwie do łóżka i położyłem się, czując ulgę. Doktor, wyraźnie mocno zirytowany ponownie podłączył mi kroplówkę i zaczął tłumaczyć coś, że jeśli znów będę tak głupi by "pójść na spacer" to mam przynajmniej brać kroplówkę ze sobą. Słuchałem go, jednocześnie olewając jego słowa.
*Rano*
Od rana siłowałem się z telewizorem, stojącym na półce, na przeciwko łóżka. Nie było nic ciekawego i się strasznie nudziłem. Nienawidzę szpitali.
Ani połamanych, czy też jak powiedział lekarz "w proszku" żeber. Nie mogłem spać w żadnej z moich ulubionych pozycji. Jak tu mieć skrzyżowane ręce na piersi albo położyć się na brzuchu? Niewykonalne i cholernie bolesne.
Wtedy weszła Katherina.
- Widziałaś kiedyś programy przedpołudniowe? Koszmar - mruknąłem, przełączając. I znów. I znów. Podeszła do mnie.
- Jak się czujesz? - zapytała. Spojrzałem na nią. - Albo lepiej nie mów. Miałeś milczeć.
Kiwnąłem głową i zwróciłem wzrok ponownie na telewizor. Jednak gdy poczułem jej dłoń na swojej, znów skierowałem na nią swoje ślepia.
- Nadal myślę o czasie, kiedy byłem w śpiączce - powiedziałem chcąc wzruszyć ramionami. Jednak skrzywiłem się z bólu, kiedy tylko poruszyłem nimi jakieś dwa centymetry. To nie dla mnie. Chciałbym, żeby ból zniknął.
- Dlaczego?
- Bo słyszałem - odpowiedziałem cicho. Nie miałem nawet siły mieć głowy uniesionej, więc tak leżałem z podniesionym oparciem by móc oglądać telewizję. Nawet nie zastanawiałem się co mówię.
(Katherina?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz