Przez czas, w którym Kerry oglądała posiadłość, a Kath gdzieś tam się szwendała, spędzałem na badaniu otoczenia, pod kątem taktycznym. Klif raczej nie był zbyt... dobrym rozwiązaniem. Odcięta jedna droga ucieczki, otoczenie nas byłoby niemal banalne. Mogliśmy jednak w razie potrzeby skoczyć na niższą półkę i schować się zanim nas by zauważyli.
(...) Spojrzałem na swoją pierś, w miejsce gdzie była rana, aktualnie przykryta bluzką. Zaraz jednak ponownie skierowałem na nią swe oczy, podobno trochę ciemniejsze niż Alec. Przynajmniej, tak mi mówiła Max, jak się jej pytałem, jak nas rozróżnia. Wymieniła takie drobiazgi jak fakt, że właśnie miałem ciemniejsze oczy, jaśniejsze włosy w przeciwieństwie do Alec'a, byłem chudszy, miałem tatuaże. I dodała, że najłatwiej nas poznać po mimice oraz zachowaniu. Może. Chociaż ona nas rozróżniała. Ah, no i mieliśmy inny kod. I ja go chowam, a on nie. Eh, przestałem o tym myśleć i skupiłem się na jej słowach. Nie martwi się o Alec'a i słusznie. Ja akurat naprawdę o nikogo się nie martwiłem. Brzmi to dziwnie, ale to prawda. Po prostu nie umiem się martwić o kogoś. Gdyby Alec umarł, zrobiłbym po prostu to co zawsze. Zasalutował, minuta ciszy dla uhonorowania poległo i odszedł. Bez mrugnięcia okiem, odwrócenia się. Przecież po to jesteśmy. By walczyć i umierać.
- Moja rana i ja mamy się dobrze - odpowiedziałem, opierając się o framugę, gdyż stałem właśnie w przejściu. Miałem skrzyżowane na piersi ręce i patrzyłem na nią spokojnie. Wiedziałem, że się martwi o Alec'a, jedna z zalet bycia obserwatorem: zauważa się drobiazgi. - Wróci. - Rzuciłem tylko i wyszedłem. Położyłem się na tylnym siedzeniu mojego samochodu i tam leżałem. Miałem w zasięgu wzroku i słuchu a nawet węchu cały dom więc mogłem spokojnie sobie leżeć, po uprzednim wysłaniu Alec'owi naszego położenia, oczywiście zaszyfrowanego. Nigdy nie wiadomo, kto dorwie jego telefon. Nagle po jakiś dwudziestu minutach, usłyszałem znajomy dźwięk Impali. Zaraz jednak ucichł, a jej warkot zastąpiły kroki. Niemal natychmiast wyszedłem z samochodu. Alec. Szedł znad przeciwka. Nie miał ran, przynajmniej nic takiego nie widziałem. Był zmęczony, było to widać na pierwszy rzut oka.
- To Manticore - powiedział. Zamarłem, słysząc dobrze znaną mi nazwę. Nie. Przecież... jak? Dlaczego tutaj? Teraz?
- Jak to? - spytałem cicho. Nie dostałem odpowiedzi, bowiem Katherina wyszła z domu. Alec uśmiechnął się na jej widok szeroko.
(Katherina?)
poniedziałek, 1 września 2014
od Katheriny- C.D Ben'a
Spojrzałam zaciekawiona na Ben'a i uśmiechnęłam się tajemniczo. Zerknęłam na domek Alec'a i zaczęłam myśleć.
-Jeśli dobrze znają te tereny, to mogą podejrzewać , że ukryjemy się w Katedrze-mruknęłam
Ben skinął głową i przyglądał mi się , mając wyraz twarzy jakby czekał na bardziej konkretną odpowiedź.
-Zachodnia część miasta, też nie bo za dużo tam potworów, jak dla jednej osoby z nas.....-dodałam , chociaż ostatnie słowa wypowiedziałam ciszej, dając jasno do zrozumienia Ben'owi o co tak na prawdę mi chodzi. Matko i co tutaj wybrać takie nie zbyt łatwo dostępnego i w ogóle........ Góry...... coś z klifem, nie jestem pewna ,ale może się coś udać.
-Mam pomysł. Poprowadzę Cię -odpowiedziałam spokojnie.
Ben skinął głową i ruszył samochodem. Prowadziłam uważnie Ben'a tak by żadnego zakrętu nie ominął. Dojechaliśmy na obrzeża miasta, gdzie znajdowały się góry, jak i również las. Ukryliśmy skutecznie nasze auto i w dalszą drogę udaliśmy się pieszo.
-Gdzie idziemy?-dopytywała się Kerry
-Zobaczycie -odpowiedziałam bezwiednie
Kerry przyglądała mi się uważnie dość zdziwiona, jednak Ben całkiem był tym nie wzruszony. Sama się dziwię no ,ale przecież nic im z tego powodu nie zrobię. Pokręciłam tylko oczami i wznowiłam wędrówkę , w góry. Nie mówiłam, że dostanie się tam będzie łatwe no,ale cóż. Godzina wędrówki opłaciła się bo dotarliśmy na najwyższy klif jaki był w tej okolicy. Tuż przed nami wyrósł dość duży stary i opuszczony dom. (klik) Ben przyglądał się posiadłości ,która była w nie najgorszym stanie. O tej posiadłości wiedziałam tylko i wyłącznie ja. Ten dom zwiedziłam gdy wyjechałam od rodziny. Gdy tam wracałam zatrzymałam się w tym domu. Był opuszczony, ale w spaniałym stanie. Teraz trochę się tutaj pozmieniało , ale jest dobrze. W piwnicy jest mały składzik potrzebnych rzeczy.
-Ciekawe miejsce-odpowiedział zafascynowany Ben
-Tak, a jakby były jakieś kłopoty, zaraz obok mamy klif-uśmiechnęłam się
-Chcesz skakać do wody?-wzdrygnęła się Kerry
Popatrzyłam na nią i zaśmiałam się cicho i podeszłam do klifu. Zaraz to samo zrobił Ben i dziewczyna mojego brata.
-W klifie jest jaskinia, skutecznie ukryta i tylko Ci,którzy znają odpowiednie położenie ten jaskini mogą tam się znaleźć-wyjaśniłam -Jaskinia jest mało widoczna z lotu ptaka, bo często przykrywają ją fale. Które jakimś cudem nie zalewają jej od środka-dodałam
Ben spojrzał w dół i przyglądał się widokom, ja jednak podeszłam do Kerry i wysłałam ją do domu.
-Skąd znasz to miejsce?-zapytał podejrzliwie
Odwróciłam się za Kerry ,która poszła do domku i zniknęła z pola widzenia.
-Pewna czarownica była mi winna przysługę. Gdy wracałam do Bługarii, musiałam znaleźć odpowiednie miejsce , gdzie nikt mnie nie znajdzie. Przyprowadziła mnie tutaj. Czarownica oczywiście gdzieś siedzi, daleko stąd. Na innym kontynencie. Ale jej czary działają i tylko ja mogę się dostać do jaskini na dolę wraz z innymi jeśli tylko tego zapragnę. A posiadłość mimo iż wygląda obskurnie, to gdy tylko się tutaj zjawię będzie co do jedzenia w kuchni, czy też będzie jakaś dobra sypialnia. Ale nie licz na luksusy z dwudziestego pierwszego wieku. Zawsze jest jakieś łóżko, ale stare i szafa tak więc wiesz-wyjaśniłam
Ben przyglądał mi się uważnie, nie wiem czy był zdziwiony, zafascynowany czy też znudzony? Ale nie chciałam się jakoś dopytywać.
-Wspaniałe miejsce na kryjówkę -szepnął
Popatrzyłam na niego i odwróciłam się tyłem , a następnie poszłam do Kerry. Dziewczyna już zdążyła wygodnie usiąść na starej sofie,która się już praktycznie rozwalała. Zero telewizora i zero nowoczesności, tylko woda i trochę jedzenia na krzyż. W sumie zawsze wiem jak się ustawić, żeby mieć dobrze. Ale jakieś luksusy nie są mi potrzebne. Westchnęłam cicho i poszłam na górę po schodach , na drugie piętro , gdzie były pokoje. Weszłam do jednego z nich, gdzie było biurko , szafa i łóżko. Na tym koniec. Chociaż w rogu znajdowało się moje stare zdjęcie z czarownicą, a zaraz obok z rodzicami. Zerknęłam na resztę ścian jednak nic więcej już tutaj nie było. Wyjęłam szybko telefon z kieszeni i popatrzyłam na zegarek. Pół godziny. Dopiero teraz uderzyła mnie ogromna fala przejęcia. Zastanawiałam się gdzie jest Alec i co się z nim w tej chwili dzieje. Odwróciłam się , chcąc wyjść i przed sobą zobaczyłam Ben'a.
-Nie strasz mnie-mruknęłam wkurzona
Ben przyglądał mi się uważnie, bez emocji. To jego najczęstszy wyraz twarzy. Tak na prawdę jedyną osobą o którą szczerze się martwiłam to był Alec. Nie wiem jakim cudem i dla czego. Nigdy nie czułam potrzeby wiązania się z kimś czy też bycia z kimś, a tym bardziej martwienia się o tą osobę. Ale to chyba faktycznie oboje się trochę zmieniliśmy.......
-Martwisz się o niego?-zapytał
-Nie, po prostu się trochę przejmuję tą całą sytuacją -odpowiedziałam poważnie -Poza tym nie ważne. Poradzi sobie. A jak z twoją raną?
(Ben?)
-Jeśli dobrze znają te tereny, to mogą podejrzewać , że ukryjemy się w Katedrze-mruknęłam
Ben skinął głową i przyglądał mi się , mając wyraz twarzy jakby czekał na bardziej konkretną odpowiedź.
-Zachodnia część miasta, też nie bo za dużo tam potworów, jak dla jednej osoby z nas.....-dodałam , chociaż ostatnie słowa wypowiedziałam ciszej, dając jasno do zrozumienia Ben'owi o co tak na prawdę mi chodzi. Matko i co tutaj wybrać takie nie zbyt łatwo dostępnego i w ogóle........ Góry...... coś z klifem, nie jestem pewna ,ale może się coś udać.
-Mam pomysł. Poprowadzę Cię -odpowiedziałam spokojnie.
Ben skinął głową i ruszył samochodem. Prowadziłam uważnie Ben'a tak by żadnego zakrętu nie ominął. Dojechaliśmy na obrzeża miasta, gdzie znajdowały się góry, jak i również las. Ukryliśmy skutecznie nasze auto i w dalszą drogę udaliśmy się pieszo.
-Gdzie idziemy?-dopytywała się Kerry
-Zobaczycie -odpowiedziałam bezwiednie
Kerry przyglądała mi się uważnie dość zdziwiona, jednak Ben całkiem był tym nie wzruszony. Sama się dziwię no ,ale przecież nic im z tego powodu nie zrobię. Pokręciłam tylko oczami i wznowiłam wędrówkę , w góry. Nie mówiłam, że dostanie się tam będzie łatwe no,ale cóż. Godzina wędrówki opłaciła się bo dotarliśmy na najwyższy klif jaki był w tej okolicy. Tuż przed nami wyrósł dość duży stary i opuszczony dom. (klik) Ben przyglądał się posiadłości ,która była w nie najgorszym stanie. O tej posiadłości wiedziałam tylko i wyłącznie ja. Ten dom zwiedziłam gdy wyjechałam od rodziny. Gdy tam wracałam zatrzymałam się w tym domu. Był opuszczony, ale w spaniałym stanie. Teraz trochę się tutaj pozmieniało , ale jest dobrze. W piwnicy jest mały składzik potrzebnych rzeczy.
-Ciekawe miejsce-odpowiedział zafascynowany Ben
-Tak, a jakby były jakieś kłopoty, zaraz obok mamy klif-uśmiechnęłam się
-Chcesz skakać do wody?-wzdrygnęła się Kerry
Popatrzyłam na nią i zaśmiałam się cicho i podeszłam do klifu. Zaraz to samo zrobił Ben i dziewczyna mojego brata.
-W klifie jest jaskinia, skutecznie ukryta i tylko Ci,którzy znają odpowiednie położenie ten jaskini mogą tam się znaleźć-wyjaśniłam -Jaskinia jest mało widoczna z lotu ptaka, bo często przykrywają ją fale. Które jakimś cudem nie zalewają jej od środka-dodałam
Ben spojrzał w dół i przyglądał się widokom, ja jednak podeszłam do Kerry i wysłałam ją do domu.
-Skąd znasz to miejsce?-zapytał podejrzliwie
Odwróciłam się za Kerry ,która poszła do domku i zniknęła z pola widzenia.
-Pewna czarownica była mi winna przysługę. Gdy wracałam do Bługarii, musiałam znaleźć odpowiednie miejsce , gdzie nikt mnie nie znajdzie. Przyprowadziła mnie tutaj. Czarownica oczywiście gdzieś siedzi, daleko stąd. Na innym kontynencie. Ale jej czary działają i tylko ja mogę się dostać do jaskini na dolę wraz z innymi jeśli tylko tego zapragnę. A posiadłość mimo iż wygląda obskurnie, to gdy tylko się tutaj zjawię będzie co do jedzenia w kuchni, czy też będzie jakaś dobra sypialnia. Ale nie licz na luksusy z dwudziestego pierwszego wieku. Zawsze jest jakieś łóżko, ale stare i szafa tak więc wiesz-wyjaśniłam
Ben przyglądał mi się uważnie, nie wiem czy był zdziwiony, zafascynowany czy też znudzony? Ale nie chciałam się jakoś dopytywać.
-Wspaniałe miejsce na kryjówkę -szepnął
Popatrzyłam na niego i odwróciłam się tyłem , a następnie poszłam do Kerry. Dziewczyna już zdążyła wygodnie usiąść na starej sofie,która się już praktycznie rozwalała. Zero telewizora i zero nowoczesności, tylko woda i trochę jedzenia na krzyż. W sumie zawsze wiem jak się ustawić, żeby mieć dobrze. Ale jakieś luksusy nie są mi potrzebne. Westchnęłam cicho i poszłam na górę po schodach , na drugie piętro , gdzie były pokoje. Weszłam do jednego z nich, gdzie było biurko , szafa i łóżko. Na tym koniec. Chociaż w rogu znajdowało się moje stare zdjęcie z czarownicą, a zaraz obok z rodzicami. Zerknęłam na resztę ścian jednak nic więcej już tutaj nie było. Wyjęłam szybko telefon z kieszeni i popatrzyłam na zegarek. Pół godziny. Dopiero teraz uderzyła mnie ogromna fala przejęcia. Zastanawiałam się gdzie jest Alec i co się z nim w tej chwili dzieje. Odwróciłam się , chcąc wyjść i przed sobą zobaczyłam Ben'a.
-Nie strasz mnie-mruknęłam wkurzona
Ben przyglądał mi się uważnie, bez emocji. To jego najczęstszy wyraz twarzy. Tak na prawdę jedyną osobą o którą szczerze się martwiłam to był Alec. Nie wiem jakim cudem i dla czego. Nigdy nie czułam potrzeby wiązania się z kimś czy też bycia z kimś, a tym bardziej martwienia się o tą osobę. Ale to chyba faktycznie oboje się trochę zmieniliśmy.......
-Martwisz się o niego?-zapytał
-Nie, po prostu się trochę przejmuję tą całą sytuacją -odpowiedziałam poważnie -Poza tym nie ważne. Poradzi sobie. A jak z twoją raną?
(Ben?)
od Ben'a - C.D Katheriny
Tylko dzięki mojej natychmiastowej reakcji, udało się nam uniknąć zderzenia. I w takich chwilach, nawet największy przeciwnik mutacji byłby wdzięczny za swoją transgeniczność. Po chwili znów spokojnie jechaliśmy. Dziękuje Ci, Manticore za naukę jazdy... wszystkim co ma koła, bo w tej chwili nawet ja umiem jeździć wszystkim poczynając od czołgu Sherman kończąc na zwykłym samochodzie. W końcu, nigdy nie wiadomo.
Na szczęście Ci strzelcy w ogóle strzelać nie potrafili i Impala nie ucierpiała. Eh, oni raczej nie są z Manticore. Nie udało im się zastrzelić mnie, Chevy a nawet roztrzęsionej, stojącej nieruchomo Kerry! Rozumiem, że we mnie chybili. Nie do końca, bo jednak ucierpiałem trochę i gdybym nie był tym, czym jestem wykrwawiłbym się. Ale Kerry czy samochód? Błagam. Z moich kpiących myśli, wyrwał mnie spokojny głos dziewczyny mojego brata.
- Dobra teraz tak na serio, gdzie nas zabierasz? - spytała. Parsknąłem śmiechem, odwracając wzrok od drogi, by spojrzeć na nią.
- Przed chwilą w nas strzelali, prawie się nie rozbiliśmy, a ty tak po prostu pytasz "gdzie nas zabierasz", jakbyś po prostu oglądała sobie film? - powiedziałem, wypuszczając powietrze. Tak, bardzo często oddychałem głęboko, wzdychałem, czy przetrzymywałem powietrze w płucach. Taki nawyk z polowań. Postanowiłem nie mówić już nic. Co jakiś czas zerkałem na siedzącą z tyłu Kerry. Tak, nadal jej nie ufałem. Może być zdrajczynią.
Po kilku minutach, dotarliśmy pod dom Alec'a, ten na wysypisku wraków. Wjechałem tam, "tylnym wjazdem" który tak naprawdę był dziurą w siatce, pomiędzy dwoma samochodami, starym Mercedesem i Garbusem. Nikt nas nie widział. To dobrze. Zaparkowałem w jakimś ciemnym, niezbyt widocznym miejscu, by nikt nie rozpoznał impali.
- Co my tutaj robimy?
- Musimy zmienić samochód - wytłumaczyłem, wychodząc z niego. Kath i Kerry poszły moim śladem. Przykryłem plandeką Impalę i rozglądałem się, za czteroosobowym autem. Pech chciał, że większość albo nie miała silnika, albo innej ważnej części. Aż w końcu. Znalazłem w miarę sprawnego Forda Fairlane, z 1957 roku (Klik). Nie miał parę części, ale wcześniej widziałem jeszcze dwa inne modele z innych lat, posiadające dużo większe ubytki oraz prawie kompletnego Mustanga pierwszej generacji, który w sumie miał takie same części jak te powyższe. Tak, to akurat łączy mnie i Alec'a: oboje znamy się na samochodach. Po jakiejś godzinie, udało mi się doprowadzić do sprawności staruszka. Wyczołgałem się spod niego, przetarłem go jeszcze z kurzu i już był gotowy. Miał nawet fotele!
- Już! - zawołałem do dziewczyn. Ah, przy okazji pożyczyłem koszulkę od Alec'a. Niech nikt nie pyta, jak wszedłem do jego domku. Tak, czarną koszulkę która na mnie wisiała. Jak to możliwe, że jesteśmy bliźniakami i jego ciuchy są na mnie za duże? - Proponuje się stąd ruszyć, zanim wpadną w odwiedziny. Przed Wami, Fairlane!
- Nie sądzisz, że będziemy zwracać na siebie zbyt dużą uwagę? - spytała Kath.
- A który z tych aut, nie zwraca na siebie uwagi? Większość z nich jest starsza od nas - powiedziałem i wsiadłem do Forda. Odpaliłem, co prawda za pomocą kabli bo kluczyków nie mam, ale odpaliłem. Chyba sobie go wezmę - Szybciej.
Kerry i Kath wsiadły. Kerry się trochę uspokoiła.
- A ty... - zaczęła obca dziewczyna. Odwróciłem się do niej prawie całkowicie i uniosłem brew, słuchając ją. Tak mimowolnie.
- Hmm...? - mruknąłem.
- Jak masz w ogóle na imię?
- Ben - odpowiedziałem, znów wygodnie siadając na miejscu kierowcy. Zastanowiłem się chwilę, gdzie jechać. - Nie znam miasta, Katherina, nie wiem jakie znasz bezpieczne miejsca. A ta... katedra? Albo jaskinie w górach, klifach? Jakieś trudno dostępne miejsce w opuszczonej części miasta, lesie, albo w górach?
(Kath?)
Na szczęście Ci strzelcy w ogóle strzelać nie potrafili i Impala nie ucierpiała. Eh, oni raczej nie są z Manticore. Nie udało im się zastrzelić mnie, Chevy a nawet roztrzęsionej, stojącej nieruchomo Kerry! Rozumiem, że we mnie chybili. Nie do końca, bo jednak ucierpiałem trochę i gdybym nie był tym, czym jestem wykrwawiłbym się. Ale Kerry czy samochód? Błagam. Z moich kpiących myśli, wyrwał mnie spokojny głos dziewczyny mojego brata.
- Dobra teraz tak na serio, gdzie nas zabierasz? - spytała. Parsknąłem śmiechem, odwracając wzrok od drogi, by spojrzeć na nią.
- Przed chwilą w nas strzelali, prawie się nie rozbiliśmy, a ty tak po prostu pytasz "gdzie nas zabierasz", jakbyś po prostu oglądała sobie film? - powiedziałem, wypuszczając powietrze. Tak, bardzo często oddychałem głęboko, wzdychałem, czy przetrzymywałem powietrze w płucach. Taki nawyk z polowań. Postanowiłem nie mówić już nic. Co jakiś czas zerkałem na siedzącą z tyłu Kerry. Tak, nadal jej nie ufałem. Może być zdrajczynią.
Po kilku minutach, dotarliśmy pod dom Alec'a, ten na wysypisku wraków. Wjechałem tam, "tylnym wjazdem" który tak naprawdę był dziurą w siatce, pomiędzy dwoma samochodami, starym Mercedesem i Garbusem. Nikt nas nie widział. To dobrze. Zaparkowałem w jakimś ciemnym, niezbyt widocznym miejscu, by nikt nie rozpoznał impali.
- Co my tutaj robimy?
- Musimy zmienić samochód - wytłumaczyłem, wychodząc z niego. Kath i Kerry poszły moim śladem. Przykryłem plandeką Impalę i rozglądałem się, za czteroosobowym autem. Pech chciał, że większość albo nie miała silnika, albo innej ważnej części. Aż w końcu. Znalazłem w miarę sprawnego Forda Fairlane, z 1957 roku (Klik). Nie miał parę części, ale wcześniej widziałem jeszcze dwa inne modele z innych lat, posiadające dużo większe ubytki oraz prawie kompletnego Mustanga pierwszej generacji, który w sumie miał takie same części jak te powyższe. Tak, to akurat łączy mnie i Alec'a: oboje znamy się na samochodach. Po jakiejś godzinie, udało mi się doprowadzić do sprawności staruszka. Wyczołgałem się spod niego, przetarłem go jeszcze z kurzu i już był gotowy. Miał nawet fotele!
- Już! - zawołałem do dziewczyn. Ah, przy okazji pożyczyłem koszulkę od Alec'a. Niech nikt nie pyta, jak wszedłem do jego domku. Tak, czarną koszulkę która na mnie wisiała. Jak to możliwe, że jesteśmy bliźniakami i jego ciuchy są na mnie za duże? - Proponuje się stąd ruszyć, zanim wpadną w odwiedziny. Przed Wami, Fairlane!
- Nie sądzisz, że będziemy zwracać na siebie zbyt dużą uwagę? - spytała Kath.
- A który z tych aut, nie zwraca na siebie uwagi? Większość z nich jest starsza od nas - powiedziałem i wsiadłem do Forda. Odpaliłem, co prawda za pomocą kabli bo kluczyków nie mam, ale odpaliłem. Chyba sobie go wezmę - Szybciej.
Kerry i Kath wsiadły. Kerry się trochę uspokoiła.
- A ty... - zaczęła obca dziewczyna. Odwróciłem się do niej prawie całkowicie i uniosłem brew, słuchając ją. Tak mimowolnie.
- Hmm...? - mruknąłem.
- Jak masz w ogóle na imię?
- Ben - odpowiedziałem, znów wygodnie siadając na miejscu kierowcy. Zastanowiłem się chwilę, gdzie jechać. - Nie znam miasta, Katherina, nie wiem jakie znasz bezpieczne miejsca. A ta... katedra? Albo jaskinie w górach, klifach? Jakieś trudno dostępne miejsce w opuszczonej części miasta, lesie, albo w górach?
(Kath?)
od Katheriny - C.D Romeo / Ben'a
Usiadłam na przodzie , zaraz obok Ben'a , a Kerry posadziłam na tyłach. Odetchnęłam głęboko i zerknęłam na Ben'a ,który zapalił silnik samochodu. Zastanawiałam się gdzie możemy jechać, ale jednocześnie martwiłam się o Alec'a. Wiem jest wyszkolony i w ogóle ,ale i tak się martwię.
-Katherina, Rey wróci?-zapytała się Kerry przerażona
Czasami nawet nie miałam głowy, słuchać ludzi ,którzy tak panicznie są przerażeni. Jakoś ich nie rozumiałam. Może dla tego, że za często sama się nie bałam.
-To dobry wojownik. Na pewno.-zapewniłam ją
Nie byłam tego pewna, ale niech dziewczyna myśli, że wszystko jest w porządku. Jak widać ma dość mało odporną psychikę na takie sprawy. Spojrzałam na Ben'a ,który przyglądał mi się pytająco, jednak ja tylko wzruszyłam ramionami. Odwróciłam głowę i zapatrzyłam się w drogę do przodu. Przez pół drogi milczeliśmy wszyscy jak grób. Zerknęłam na zegarek jeszcze trzy godziny i Alec powinien wrócić. Jak nie wróci na czas, to bez wahania pójdę go znaleźć. Popatrzyłam na Kerry,która siedziała skulona na tyle samochodu.
-Gdzie my w ogóle jedziemy?-zapytałam
-W sumie to nie wiem. W bezpieczne miejsce-odpowiedział niepewnie
Heh. Akurat. Bezpieczne miejsce? Teraz to żadnych bezpiecznych miejsc nie ma , przecież to obłęd. Spojrzałam na niego ,ale odwróciłam wzrok i zerknęłam na drogę. W tej samej chwili pojawiła się chmura kurzu i nic kompletnie nie było widać. Zauważyłam tylko tyle , że jakiś samochód koziołkował w naszą stronę.
-Ben, uważaj!-krzyknęłam zdziwiona
W ostatniej chwili mężczyzna skręcił kierownicę i ominęliśmy samochód. Zerknęłam w lusterka i sprawdziłam co z samochodem. Zaraz ominęliśmy kolejny samochód , tym razem jakiś inny ,który stał z rozwalonym przodem.
-Nie pomożemy im?!-wyrwała się Kerry
-Nie wiemy kto to. A poza tym równie dobrze mogą być to wrogowie-mruknęłam
Po chwili usłyszeliśmy jakieś wystrzały i tylko zobaczyłam jak jakiś pocisk przedziurawia znak. To potwierdziło moje obawy , że to wrogowie. Jednak szybko wyjechaliśmy z tej zasłony kurzu.
-Dobra teraz tak na serio, gdzie nas zabierasz?-zapytałam poważnie
(?)
-Katherina, Rey wróci?-zapytała się Kerry przerażona
Czasami nawet nie miałam głowy, słuchać ludzi ,którzy tak panicznie są przerażeni. Jakoś ich nie rozumiałam. Może dla tego, że za często sama się nie bałam.
-To dobry wojownik. Na pewno.-zapewniłam ją
Nie byłam tego pewna, ale niech dziewczyna myśli, że wszystko jest w porządku. Jak widać ma dość mało odporną psychikę na takie sprawy. Spojrzałam na Ben'a ,który przyglądał mi się pytająco, jednak ja tylko wzruszyłam ramionami. Odwróciłam głowę i zapatrzyłam się w drogę do przodu. Przez pół drogi milczeliśmy wszyscy jak grób. Zerknęłam na zegarek jeszcze trzy godziny i Alec powinien wrócić. Jak nie wróci na czas, to bez wahania pójdę go znaleźć. Popatrzyłam na Kerry,która siedziała skulona na tyle samochodu.
-Gdzie my w ogóle jedziemy?-zapytałam
-W sumie to nie wiem. W bezpieczne miejsce-odpowiedział niepewnie
Heh. Akurat. Bezpieczne miejsce? Teraz to żadnych bezpiecznych miejsc nie ma , przecież to obłęd. Spojrzałam na niego ,ale odwróciłam wzrok i zerknęłam na drogę. W tej samej chwili pojawiła się chmura kurzu i nic kompletnie nie było widać. Zauważyłam tylko tyle , że jakiś samochód koziołkował w naszą stronę.
-Ben, uważaj!-krzyknęłam zdziwiona
W ostatniej chwili mężczyzna skręcił kierownicę i ominęliśmy samochód. Zerknęłam w lusterka i sprawdziłam co z samochodem. Zaraz ominęliśmy kolejny samochód , tym razem jakiś inny ,który stał z rozwalonym przodem.
-Nie pomożemy im?!-wyrwała się Kerry
-Nie wiemy kto to. A poza tym równie dobrze mogą być to wrogowie-mruknęłam
Po chwili usłyszeliśmy jakieś wystrzały i tylko zobaczyłam jak jakiś pocisk przedziurawia znak. To potwierdziło moje obawy , że to wrogowie. Jednak szybko wyjechaliśmy z tej zasłony kurzu.
-Dobra teraz tak na serio, gdzie nas zabierasz?-zapytałam poważnie
(?)
Subskrybuj:
Posty (Atom)