Przez czas, w którym Kerry oglądała posiadłość, a Kath gdzieś tam się szwendała, spędzałem na badaniu otoczenia, pod kątem taktycznym. Klif raczej nie był zbyt... dobrym rozwiązaniem. Odcięta jedna droga ucieczki, otoczenie nas byłoby niemal banalne. Mogliśmy jednak w razie potrzeby skoczyć na niższą półkę i schować się zanim nas by zauważyli.
(...) Spojrzałem na swoją pierś, w miejsce gdzie była rana, aktualnie przykryta bluzką. Zaraz jednak ponownie skierowałem na nią swe oczy, podobno trochę ciemniejsze niż Alec. Przynajmniej, tak mi mówiła Max, jak się jej pytałem, jak nas rozróżnia. Wymieniła takie drobiazgi jak fakt, że właśnie miałem ciemniejsze oczy, jaśniejsze włosy w przeciwieństwie do Alec'a, byłem chudszy, miałem tatuaże. I dodała, że najłatwiej nas poznać po mimice oraz zachowaniu. Może. Chociaż ona nas rozróżniała. Ah, no i mieliśmy inny kod. I ja go chowam, a on nie. Eh, przestałem o tym myśleć i skupiłem się na jej słowach. Nie martwi się o Alec'a i słusznie. Ja akurat naprawdę o nikogo się nie martwiłem. Brzmi to dziwnie, ale to prawda. Po prostu nie umiem się martwić o kogoś. Gdyby Alec umarł, zrobiłbym po prostu to co zawsze. Zasalutował, minuta ciszy dla uhonorowania poległo i odszedł. Bez mrugnięcia okiem, odwrócenia się. Przecież po to jesteśmy. By walczyć i umierać.
- Moja rana i ja mamy się dobrze - odpowiedziałem, opierając się o framugę, gdyż stałem właśnie w przejściu. Miałem skrzyżowane na piersi ręce i patrzyłem na nią spokojnie. Wiedziałem, że się martwi o Alec'a, jedna z zalet bycia obserwatorem: zauważa się drobiazgi. - Wróci. - Rzuciłem tylko i wyszedłem. Położyłem się na tylnym siedzeniu mojego samochodu i tam leżałem. Miałem w zasięgu wzroku i słuchu a nawet węchu cały dom więc mogłem spokojnie sobie leżeć, po uprzednim wysłaniu Alec'owi naszego położenia, oczywiście zaszyfrowanego. Nigdy nie wiadomo, kto dorwie jego telefon. Nagle po jakiś dwudziestu minutach, usłyszałem znajomy dźwięk Impali. Zaraz jednak ucichł, a jej warkot zastąpiły kroki. Niemal natychmiast wyszedłem z samochodu. Alec. Szedł znad przeciwka. Nie miał ran, przynajmniej nic takiego nie widziałem. Był zmęczony, było to widać na pierwszy rzut oka.
- To Manticore - powiedział. Zamarłem, słysząc dobrze znaną mi nazwę. Nie. Przecież... jak? Dlaczego tutaj? Teraz?
- Jak to? - spytałem cicho. Nie dostałem odpowiedzi, bowiem Katherina wyszła z domu. Alec uśmiechnął się na jej widok szeroko.
(Katherina?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz