niedziela, 19 października 2014

od Angela - C.D Beatrize

Przeglądał uważnie jej wszystkie rysunki. Na każdym były dopracowany nawet  najmniejszy szczegół. Angelo zatrzymał się na szkicu jednego z kotów.  Przyjrzał się dokładnie i w myślach stwierdził iż ten kociak był bardzo podobny do Killer. Po skończeniu oglądania rysunków dziewczyny, Angelo spojrzał na nią tworząc w umyśle specyficzny plan. Dopił swoją kawę i zaczął się bawić szklanką, obracając ją cały czas. Zaraz przypomniał sobie o tym co zawsze brał dla Killer. O matko! Ona go chyba zabije za to, że się spóźnia! Znaczy no nie zabije, bo jest kotem. Najwyżej dotkliwie podrapie XD. Angelo podniósł się powoli ze swojego miejsca i spojrzał na Beatrize.
-Mógłbym zaprosić Cię do siebie do domu?-odpowiedział bez ogródek.
Anielica wydawała się dość zaskoczona tą propozycją. Najwidoczniej nikt do tej pory jej nie zapraszał do swojego domu. On nie miał złych intencji, chciał po prostu być miłym. Chwila. On miłym?! No to jakiś ewenement! Nowość! Szok! Zdziw! Gdyby Beatrize znała go trochę wcześniej wiedziała by, że nigdy nie jest miły. Jednak ta Anielica go zaintrygowała. Był dość ciekawski co do niej. Wpatrywał się w nią uważnie, czekając na jej odpowiedź. Widać było, że intensywnie myślała, popijając swoją gorącą czekoladę.
-W porządku -dała upragnioną odpowiedź.
Angelo skinął jedynie głową, chodź w duchu tak na prawdę się cieszył. Wyszli razem z dziewczyną z kawiarni i poszli w stronę jego domu. Dotarli tam po 15 minutach. Angelo wpuścił ją pierwszy do dość niewielkiego dwupiętrowego domku. Beatrize rozglądała się uważnie po nim zapamiętując najwidoczniej każdy szczegół. W tej samej chwili z góry dało się słychać skrzypienie drzwi i zaraz tupot małych łap po schodach.  Zaraz w salonie pojawiła się czarna kotka o złotych oczach. Z zaciekawieniem przyjrzała się gościowi w ich domu, ale zaraz swój wzrok skierowała na Angela.
-Gdzieś ty był!- z gardła kotki wydobył się pojedynczy syk.
Angelo spojrzał na nią trochę zdziwiony ,ale wszedł do kuchni i tak na prawdę teraz się dowiecie co jej zamawia............Śmietankę! Ciepłą śmietankę ^.^ XD. Nalał jej , to do miski i położył na podłodze. Killer wpatrywała się w niego uważnie, a zaraz w kuchni pojawiła się Beatrize.
-Serdecznie przedstawię. Killer , Beatrize. Beatrize, Killer. Tak to mój kot-odpowiedział zażenowany. Może tym iż Killer nie zawsze była miła. Tak normalnie Killer i Angelo , czasami byli tykającymi bombami. I gdy tylko się kłócili mogli wysadzić w powietrze cały dom....

(Beatrize?)

od Bena - C.D Vivienne

- Owszem - przytaknął. Doskonale wiedział, że zawsze warto mieć dłużników jak i różnej maści sojuszników. Takie ubezpieczenie. Obserwował, jak idzie do drzwi. W takim stanie, to do domu raczej nie dotrze. Westchnął cicho, podrapał się po karku i podjął decyzję, że jeszcze dziś poudaje dobrego. Dobra równowaga dla tych wszystkich zabójstw.
- Odwiozę Cię - postanowił, sprawnie podchodząc do drzwi, jednocześnie omijając ją. Nie zbliżał się do niej bliżej niż na metr, jednak nie z strachu. Ta bezpieczna odległość którą zachowywał, nie miała ustrzec przed atakiem z jej strony, a przed przypadkowym dotknięciem, muśnięciem palców, lekkim otarciem, lub jakimkolwiek kontaktem fizycznym, którego unikał niczym ognia. Można by pomyśleć, że to przechodzi w manię, jednak czy ludzie nie uciekają od nieprzyjemności? Co on poradzi, że dotyk jest dla niego rzeczą niezwykle nieprzyjemną. Podszedł do wieszaka, na którym była jego czarna kurtka i szybko zarzucił ją na ramiona, nadal stojąc tyłem do niej. Materiał skrywał bowiem tajemnicę, która nie chciała być zbyt szybko odkryta, mianowicie srebrną broń w postaci pistoletu samopowtarzalnego którego nosił zawsze przy sobie. Sekret szybko został przykryty materiałem, nadal tkwiąc bezpiecznie w specjalnej dla niego kieszeni, ukrytej w wewnętrznej stronie. Wolał być cicho, jak zawsze skryty pod płaszczem tajemnicy, będąc cichym nieznajomym, którego nikt tak naprawdę nie zna.
Nie zdradzał tego, że nie należy do grona zwykłych ludzi. Kod na karku mógł być równie dobrze tylko tatuażem, podwyższona temperatura ciała gorączką, niespotykane zachowanie mogło wskazywać na naturę samotnika. Wolał nie alarmować nieznajomej o swej odmienności, jeśli nie będzie takiej wyjątkowej potrzeby. Otworzył drzwi i wyszedł, jednak nadal je trzymając by mogła sobie przejść. Jednocześnie długimi, chudymi palcami wygrzebał z kieszeni kluczyki, do mojego samochodu. Aktualnie był nim czerwona Shelby GT500 z roku 1967, czyli prościej mówiąc stary ford mustang.

( Vivienne?)

od Juliette - C.D Romeo

-Nie wiem... -wyszeptałam, wtulając się w niego. On tylko dziwnie na mnie patrzył, ja potrzebowałam jego obecności, wyraźniejszej obecności. Nie wiedziałam co nas czeka, może już nawet nie nas.Nie chciałam aby ode mnie odszedł. Nie chciałam na to pozwolić. Nie potrafię tego wytłumaczyć niczym, niczym.
Staliśmy tak nieruchomo w deszczu dłuższą chwile. Później zaczął doskwierać mi chłód. Poczułam jak cała się telepie. Starłam się od tego powstrzymać, nie ukazywać. Chciałam aby ta chwila trwała wiecznie. Mimo wszystko przyciągną mnie do siebie.Uniosłam wzrok do góry. Na twarz zaczęły spadać mi czyste krople deszczu.

Mój organizm przypomniał sobie co mu dolega, pozbawił mnie władzy w nogach.Dobrze, że Romeo trzymał mnie przy sobie, bo pewnie już leżała bym na asfalcie.Wziął mnie na ręce posadził na przednim siedzeniu.Przegryzłam wargi i spojrzałam na niego.
-Jeszcze raz, przepraszam.- on spojrzał na mnie, po czym usiadł za kierownicą. Czułam jak ulatnia się ze mnie życie.Położył rękę na dźwigni do zmiany biegów.Nie pewnie położyłam swoją dłoń na jego dłoni.
Po czym wydusiłam z siebie uśmiech.On na chwile zdjął wzrok z drogi, patrząc na mnie.
Jak ja cholernie się czułam kiedy nie mogłam niczego zrobić, za brakło mi sił.
Po kierowałam go do naszego rodzinnego domu. Gdzie kiedyś było można spotkać praktycznie całą moją rodzinę w niedziele. Dom jest ogromny, schowany w wysokich drzewach. U nas w miasteczku zawsze pada deszcz, albo jest pochmurnie.Uwielbiałam tą pogodę, pokochałam ją od dzieciństwa.
Mieliśmy pieniądze, mogliśmy sobie na wiele pozwolić.Tak jak na przykład na tą willę w lesie.Rodzice,... już nawet nie pamiętam czy zarobili na niego uczciwie, czy nie.
-Nie mówiłaś, że mieszkasz w zameczku. Nie wiem jak księżniczka wytrzymała w tym obskurnym motelu.
Zdziwiłam się kiedy zobaczyłam zapalone światła w domu, ale nie dałam po sobie tego poznać.
Chwycił mnie w talii, pomagając mi iść.
-Masz klucze?-zapytał
-nie są mi potrzebne- powiedziałam chwytając za klamkę.
-Dam radę-skłamałam. Wiedziałam, że jeżeli Caspian zobaczy, mnie w takim stanie, a dodatek z demonem to się wścieknie. Więc mimo bólu muszę trochę go ograć.
Zdjęłam jego kurtkę, którą mi dał kiedy wsiadałam do samochodu i powiesiłam na wieszak.Spojrzałam na niego.Wyglądał tak jak się spodziewałam.Był obojętny wobec całego domu.
-Wchodź dalej. -wydukałam-Ja za moment dojdę.- Kiedy zszedł z zasięgu mojego wzroku spojrzałam do lustra.Byłam bledsza niż zwykle.Z brody skapywały jeszcze krople deszczu. Kości policzkowe były bardziej wyraziste, jakbym schudła z twarzy.Kiedy uniosłam rękę by kosmyk włosów zakrywających mi jedno oko schować za ucho, zobaczyłam jak bardzo trzęsie mi się ręka. Najgorsze były oczy. Takie przygasłe, bez wyrazu, bez życia, jakby pozbawione blasku. Jakby były już po tam tej stronie.
Nagle zerwał mnie niepokojący hałas. Stanęłam w wejściu do salonu. Ujrzałam tam mojego kochanego braciszka naskakującego na Romeo.Przyciskając go do ściany.
-Co ty jej zrobiłeś! -wrzeszczał. Często był porywczy.
Nie mogłam na to patrzeć.Niech od się odpierdoli od mojego życia.
Z wampirzą prędkością stanęłam obok brata, po czym odepchnęłam go, a on uderzył w telewizor łamiąc go na pół.
-Przepraszam za niego.-powiedziałam wbijając wzrok w podłogę.
-Powinnaś mnie przepraszać, a nie jego.-stanął przede mną - W co ty się wplątałaś, siostrzyczko?
-Nie ważne, braciszku.- uśmiechnęłam się mimo wszystko.
-Jak nie ważne przecież ty umierasz.-stwierdził patrząc mi się w oczy.Nerwowo przełknęłam ślinę.
Już wszystko było jasne.Na nic walka z moją słabością, ze świadomością, że umieram, skoro on już o wszystkim wie. Nawet nie miałam ochoty pytać skąd wie.
-Chodź, idziemy do mnie- chwyciłam Romeo za rękę i poprowadziłam za sobą. Mój ukochany braciszek tylko zagryzał wargi aby czegoś nie dodać.
Otworzyłam drzwi do mojego pokoju. Meble ku mojemu zdziwieniu nie były pokryte kurzem, ale mimo to nie naruszone.Położyłam się na moim ogromnym, miękkim łóżku.Romeo usiadł obok mnie.
-Przejdzie mu.
-Nie przejmuję się twoim bratem.
(?)

od Beatrize - C.D Angela

Słuchała go, zaciekawiona takim zachowaniem. Zainteresował się nią, pozwolił się narysować, rozmawia, pociesza choć tak naprawdę nie wie, co jej siedzi w głowie. Pokręciła przecząco głową, na pytanie czy długo tutaj jest.
- Nie - rzekła.
Spokojnie siedziała, a chłopak przyglądał się szkicowi. On był zabiegany, jak większość ludzi XXI wieku. Ona? Nigdy się nigdzie nie śpieszyła, jakby miała całą wieczność. Tak naprawdę to ma, ale jej naczynie: nie do końca. Co najwyżej sześćdziesiąt lat, co jest dużo dłuższym czasem niż bywała w ciele ponad pięćset lat temu. Wydłużyła się średnia życia. Dziewczyna chwyciła filiżankę z czekoladą i ponownie upiła łyka, czując jak ciepło rozlewa się po jej ciele, jednak nie stopił tego lodu, bowiem Beatrize - zawsze była i będzie zimną damą, a przynajmniej tak się wydawało. Opanowana. Brak grymasu odbijał się brakiem uśmiechu. Przeszyła go przenikliwym wzrokiem.
- Mogę obejrzeć? - spytał, wskazując na zeszyt.
- Tak - niepewnie potwierdziła. Przewrócił kartkę. Kawiarnia z Sue, stojącą za kasą. Filiżanka czekolady, z której leciała para. Bawiące się psy. Kot na drzewie. Plac zabaw, opuszczony ponieważ już była noc. Przystanek, z jakąś młodą dziewczyną zapatrzoną w ekran. Plaża. I jeszcze mnóstwo codziennych widoków.

(Angelo?)

Nowy członek:

Powitajmy naszego nowego krwiopijce: Caspiana!
Dziewczyny, nie pozabijajcie się o niego!!!

od Vivienne - C.D Bena

W milczeniu spojrzała po sobie. Była w stroju "roboczym". Czarne leginsy ciasno przylegały do jej ciała, tak samo bluzka. Włosy, teraz niechlujnie rozrzucone na ramionach ostatnimi siłami trzymała razem gumka, powoli ześlizgująca się. Uniosła wzrok. Szmaragdowe kryształy lustrowały nieduże pomieszczenie, przywodzące jej na myśl pokój jakiegoś geniusza, który nigdy nie ma czasu posprzątać.
Patrzyli na siebie w milczeniu. Wysoki szatyn z tatuażem na lewym ramieniu, widoczne kości policzkowe. Dziewczyna starała się zapamiętać jego twarz; chciała, czy nie, w końcu zawdzięczała mu życie.
Nie, nie sądziła że zrobił to z dobroci serca, bo teraz mało kto takowe posiada. Raczej z poczucia obowiązku albo strachu.
Wydawał się być jednak inny niż zwykli ludzie. Miał w sobie coś ciekawego. Tak naprawdę nic o nim nie wiedziała, był po prostu cichym obcym. Zdawałoby się, że umie docenić milczenie, jak ona.
Vivienne ostatni raz spojrzała na niego. Z mokrych włosów skapnęła kropla wody i rozbiła się o podłogę. Nie spuszczał jej z oczu, zupełnie jakby bał się, że jest nieobliczalną psychopatką, zaraz wyciągnie shurikeny, by wbić je w jego gardło. Kącik jej ust uniósł się minimalnie.
- Jestem twoją dłużniczką. - Honor nakazywał jej zawsze spłacać długi i wyrównywać rachunki. Trochę żałowała, że jej pomógł. Musiała teraz oddać mu jakąś przysługę, nie zawsze w dobrej sprawie. Ale kto to mówi? Morderczyni? Dotknęła zimnego blatu stołu i przeszła przez pokój w kierunku drzwi.

Ben?

od Bena - C.D Vivienne

Mężczyzna oderwał wzrok od lektury i zerknął na kobietę, która już się uspokoiła i grzecznie podziękowała. Kiwnął głową, po czym odłożył na bok książkę i wstał z zimnego parapetu. Wykorzystał tą chwilę, by przyjrzeć się nieznajomej. Drobna, szczupła, niewiele niższa od niego, jednak nie była człowiekiem: jej krew ją zdradzała, więc Ben nie mógł dobrze ocenić jej pod względem zagrożenia. Niestety, taki nawyk, zawsze zbytnio uważa na obcych.
- Dziękujesz za wskazanie noża? Czy za to, że Cię zabrałem z ulicy? A może, za opatrzenie rany? - zadał pytania, unosząc brew wysoko. Nie odpowiedziała, a on tylko się uśmiechnął lekko. Zaraz jednak zmierzył ją wzrokiem. I znów zmienił nastrój, jak to u socjopatów bywa. Niestety, Ben był kimś kto w mgnieniu oka to zmieniał.
- Powinnaś leżeć - upomniał ją, nieufnie przyglądając się nożowi. Szczerze? Najchętniej by ją związał, ale to nie byłoby zbyt mądre posunięcie. Ma przecież udawać normalnego przechodnia, który postanowił zlitować się nad ugodzoną nożem kobietą. Czemu to zrobił, skoro to zupełnie nie w jego naturze? Chciał ratować swój tyłek, bo jego odciski palców są w każdej kartotece policyjnej, a tylko tego mu brakowało, by ścigali go za coś, czego nie zrobił. Bo kłopotów ma mało.


( Vivienne?)

od Vivienne - C.D Bena

Zmarszczyła brwi i poruszyła niespokojnie głową przez sen.
Znowu była tam, w ciemnym obskurnym mieszkaniu, skryta w cieniu czekała w napięciu na dźwięk kluczyka przekręcanego w drzwiach. Blask księżyca wlewał się przez okno, oświetlając półki ze zdjęciami oprawionymi w ładne, proste, złote ramki. Podeszła bliżej i potarła palcami szklaną powierzchnię, wycierając warstwę kurzu. 
Uśmiechnięta rodzina.
- Kim jesteś? - Głos rozbrzmiał tak nagle i tak blisko, że zdjęcie wypadło jej z rąk. Szkło rozbiło się na tysiąc odłamków. Mężczyzna pochwycił nóż kuchenny i zbliżał się do niej, jego twarz wykrzywiał podły uśmiech. Czemu nie było słychać dźwięku otwieranych drzwi? I czemu nie ma przy sobie broni? To wszystko nie tak! 
Była bezbronna, sparaliżowana. Ostrze zatopiło się w jej brzuchu, piersi, gardle...ból promieniował jednak z głowy. Zacisnęła mocno powieki.
Otworzyła szeroko oczy, oddychając ciężko. Patrzyła w sufit, bezskutecznie próbując uspokoić galopujące tętno. Nienawidziła koszmarów.
Vivienne spojrzała w prawo, na obite szkarłatem oparcie kanapy. Zamrugała oczami. Dotknęła rany na brzuchu. Bandaż?
Poderwała się tak nagle, że spadła na ziemię z głuchym łoskotem, obijając boleśnie lewy łokieć. Gdzie jest? Bała się odpowiadać samej sobie. Wstała prędko i cofnęła się, wpadając na stół. Kilka kosmyków blond włosów opadło na jej twarz, drgając pod wpływem jej nierównego oddechu. Omotała wystraszony wzrokiem pomieszczenie, szukając wyjścia, jak ptak zamknięty w klatce. Dostrzegła chłopaka siedzącego na parapecie, pochłoniętego do głębi w jakieś lekturze. Sięgnęła ręką do paska, ale nie znalazła tam noża.
- Za tobą. - Ten sam głos co wczoraj. Odwróciła się. Broń leżała spokojnie na stole, czekając na dotyk właścicielki. Vivienne zatknęła nóż, upewniając, czy nie wypadnie.
Dotknęła bandażu pod czarną, cienką bluzką z długimi rękawami. Rana bolała znacznie mniej. Przypomniała sobie wczorajszy wieczór i szybko skojarzyła fakty.
- Dziękuję. -

Ben?

od Bena - C.D Vivienne

Jako osoba niezwykle opiekuńcza obserwował biernie, kiedy nieznajoma upadała, bez zbędnych, obciążających emocji. W jego dłoni tkwił nóż, nieodebrany jeszcze. Czekała go poważna decyzja: co zrobić z nimi? Najmądrzejszym rozwiązaniem byłoby zadzwonienie po karetkę, która zabrałaby problem z sobą, ale wtedy czekałoby go męczące tłumaczenie, bowiem na nożu były jego odciski palców, co nie koniecznie dobrze świadczy o dobrych intencjach. Uklęk obok i sprawdził puls. Stabilny. Mało kto może się pochwalić takim spokojem i opanowaniem, większość ludzi stałaby jak te kołki bądź krzyczała, jakby nic innego zrobić by nie umieli. Raczej to by nie pomogło. Krople deszczu opadały na nią, mieszając się z ciepłą posoką, powoli spływającą po chodniku. Po szybkiej analizie faktów, postanowił zabrać stąd ją, nie dając się wykrwawić.

Małe, trochę zaniedbane mieszkanie kilka kilometrów od centrum zupełnie wystarczyło niewybrednemu osobnikowi, jakim był Ben. Przynajmniej było tanie, a łazienkę oraz kuchnię miało, a większych wygód mu nie potrzeba. Siedział na szerokim parapecie, czytając książkę przy świetle dziennym, które było zdecydowanie lepsze od lampek. Tatuaże w większości były skryte przez czarną, bawełnianą koszulkę z krótkim rękawem, a na wolności był jedynie krzyż ozdobny na lewym ramieniu i kod kreskowy na karku. Z jego włosów skapywała zimna woda, pozostałość po prysznicu. Wbił swe zielone oczy w tekst, jakby nie zauważał dziewczyny leżącej na rozłożonej kanapie. Jeszcze kilka godzin temu udając przez chwilę lekarza, opatrzył jej ranę, zatamował krwawienie i obandażował, wykorzystując wszelkie nauki z Manticore na temat medycyny wojskowej. Kiedy się obudziła, co usłyszał po jej przyśpieszonym oddechu, nawet nie uniósł wzroku, jednak podświadomie szykował się na możliwą awanturę oraz tłumaczenia. Teraz jednak ważniejsze było doczytanie końca rozdziału.

(Vivienne?)

od Vivienne - C.D Bena

Przez chwilę miała płonną nadzieję, że obcy po prostu ominie ją i wejdzie do sklepu albo przejdzie obok nawet jej nie dostrzegając, jak to mają w zwyczaju zabiegani ludzie XXI wieku. Kroki powoli jednak zwalniały, cichły. Zaklęła pod nosem, narzekając, że akurat teraz los zesłał jej jakiegoś opiekuńczego, czy może raczej ciekawskiego osobnika. Kropla deszczu zawisła na czubku jej nosa, po czym zadrżała i spadła, rozbijając się ciężko o betonową płytę chodnika, kiedy próbowała wstać.
- Nic ci nie jest? - usłyszała niski, męski głos. Przygryzła wargę i zaciskając powieki wstała oplatając brzuch rękoma. Nie chciała obracać się i ryzykować tym samym, że obcy odszyfruje jej prawdziwe uczucia przez grymas bólu, który wykrzywiał jej twarz. Chciała jedynie wrócić do domu.
- Wszystko w porządku - ucięła krótko, zachowując spokojny ton. Starając się nie utykać ruszyła przed siebie w deszczu, wgłąb ciemnej, zimnej ulicy. Zamrugała oczami, przed którymi zebrała się czarna mgła nieprzytomności. Wsparła rękę na ścianie sklepu, biorąc głęboki wdech i zostawiając na niej krwawy odcisk dłoni.
- Ej! - Głos nieznajomego dobiegł ją zniekształcony, jakby znajdowała się pod wodą. Uliczne światła zlaly się w jedną, jasną plamę. - To chyba twoje. -
Vivienne obróciła się opierając już całym ramieniem o chropowatą powierzchnię ściany, odkrywając głęboką ranę kłutą na brzuchu. W dłoni młodego chłopaka tkwił nóż, po ostrzu którego spływały perliste krople deszczu. Musiał jej wypaść.
- Rzeczywiście - uśmiechnęła się słabo, po czym opadła na kolana, sekundę potem leżąc już na chodniku bez przytomności.

Ben?

od Romeo - C.D Juliette

Kiedy w środku kotłuje się milion emocji, trzeba jakoś je wypuścić, odreagować. Mogłem ją uderzyć, owszem. Teoretycznie, mógłbym zrobić z nią wszystko. Nawet zabić. Zamiast tego jednak zdecydowałem się na najgłupszy, najbardziej ryzykowny ruch, jaki mogłem wykonać w tej chwili. Zanim zdążyłem pomyśleć, odwieść siebie samego od tego, powołać się na zdrowy rozsądek który gdzieś tam leży pewnie schlany, moje usta wylądowały na jej żarłocznie, by zaraz rozchylić je i wniknąć językiem do środka, łącząc nas w namiętnym jednak bardzo chciwym pocałunku. Może tego na głos nie powiem, ale pragnąłem, by była moja. Tylko moja. Była zdziwiona, trochę bardziej niż ja. Nadal byłem na nią strasznie zły, ale tak cholernie pragnąłem jej. Tutaj. Teraz... Co ona ze mną robi? Na pewno nic dobrego. Przynajmniej już wiem, by strzec dostępu do swego umysłu, bo inaczej jakiś nieproszony gość postanowi Ci tam trochę pomieszać.... Jej bliskość... mieszała mi w głowie, nie mogłem racjonalnie myśleć, otumaniała zmysły. Niczym stara, dobra whisky, tylko skuteczniej. Kończąc pocałunek, lekko przegryzłem jej wargę, by zaraz całkowicie oderwać się od jej ust. Spojrzałem w jej oczy, a ona zrobiła to samo. Nie pozwoliłem, by cokolwiek z moich wyczytała. Wiem, że ona chciała więcej, mimo, że się znamy od tak niedawna. Jednak ja.. nie mogłem jej tego dać i pewnie nigdy nie będę mógł. Nie ja. Nie ten czas, nie to miejsce, nie ta planeta. Nie mówiąc o tym, że to zwykłe zauroczenie. Intensywne, mocne, ale nadal zauroczenie. Chciałem ją od siebie odepchnąć, by je ściszyć, ale było już za późno.
- I co ja mam z tobą zrobić, księżniczko? - spytałem cicho.