Mężczyzna oderwał wzrok od lektury i zerknął na kobietę, która już się uspokoiła i grzecznie podziękowała. Kiwnął głową, po czym odłożył na bok książkę i wstał z zimnego parapetu. Wykorzystał tą chwilę, by przyjrzeć się nieznajomej. Drobna, szczupła, niewiele niższa od niego, jednak nie była człowiekiem: jej krew ją zdradzała, więc Ben nie mógł dobrze ocenić jej pod względem zagrożenia. Niestety, taki nawyk, zawsze zbytnio uważa na obcych.
- Dziękujesz za wskazanie noża? Czy za to, że Cię zabrałem z ulicy? A może, za opatrzenie rany? - zadał pytania, unosząc brew wysoko. Nie odpowiedziała, a on tylko się uśmiechnął lekko. Zaraz jednak zmierzył ją wzrokiem. I znów zmienił nastrój, jak to u socjopatów bywa. Niestety, Ben był kimś kto w mgnieniu oka to zmieniał.
- Powinnaś leżeć - upomniał ją, nieufnie przyglądając się nożowi. Szczerze? Najchętniej by ją związał, ale to nie byłoby zbyt mądre posunięcie. Ma przecież udawać normalnego przechodnia, który postanowił zlitować się nad ugodzoną nożem kobietą. Czemu to zrobił, skoro to zupełnie nie w jego naturze? Chciał ratować swój tyłek, bo jego odciski palców są w każdej kartotece policyjnej, a tylko tego mu brakowało, by ścigali go za coś, czego nie zrobił. Bo kłopotów ma mało.
( Vivienne?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz