Zmarszczyła brwi i poruszyła niespokojnie głową przez sen.
Znowu była tam, w ciemnym obskurnym mieszkaniu, skryta w cieniu czekała w napięciu na dźwięk kluczyka przekręcanego w drzwiach. Blask księżyca wlewał się przez okno, oświetlając półki ze zdjęciami oprawionymi w ładne, proste, złote ramki. Podeszła bliżej i potarła palcami szklaną powierzchnię, wycierając warstwę kurzu.
Uśmiechnięta rodzina.
- Kim jesteś? - Głos rozbrzmiał tak nagle i tak blisko, że zdjęcie wypadło jej z rąk. Szkło rozbiło się na tysiąc odłamków. Mężczyzna pochwycił nóż kuchenny i zbliżał się do niej, jego twarz wykrzywiał podły uśmiech. Czemu nie było słychać dźwięku otwieranych drzwi? I czemu nie ma przy sobie broni? To wszystko nie tak!
Była bezbronna, sparaliżowana. Ostrze zatopiło się w jej brzuchu, piersi, gardle...ból promieniował jednak z głowy. Zacisnęła mocno powieki.
Otworzyła szeroko oczy, oddychając ciężko. Patrzyła w sufit, bezskutecznie próbując uspokoić galopujące tętno. Nienawidziła koszmarów.
Vivienne spojrzała w prawo, na obite szkarłatem oparcie kanapy. Zamrugała oczami. Dotknęła rany na brzuchu. Bandaż?
Poderwała się tak nagle, że spadła na ziemię z głuchym łoskotem, obijając boleśnie lewy łokieć. Gdzie jest? Bała się odpowiadać samej sobie. Wstała prędko i cofnęła się, wpadając na stół. Kilka kosmyków blond włosów opadło na jej twarz, drgając pod wpływem jej nierównego oddechu. Omotała wystraszony wzrokiem pomieszczenie, szukając wyjścia, jak ptak zamknięty w klatce. Dostrzegła chłopaka siedzącego na parapecie, pochłoniętego do głębi w jakieś lekturze. Sięgnęła ręką do paska, ale nie znalazła tam noża.
- Za tobą. - Ten sam głos co wczoraj. Odwróciła się. Broń leżała spokojnie na stole, czekając na dotyk właścicielki. Vivienne zatknęła nóż, upewniając, czy nie wypadnie.
Dotknęła bandażu pod czarną, cienką bluzką z długimi rękawami. Rana bolała znacznie mniej. Przypomniała sobie wczorajszy wieczór i szybko skojarzyła fakty.
- Dziękuję. -
Ben?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz