Jako osoba niezwykle opiekuńcza obserwował biernie, kiedy nieznajoma upadała, bez zbędnych, obciążających emocji. W jego dłoni tkwił nóż, nieodebrany jeszcze. Czekała go poważna decyzja: co zrobić z nimi? Najmądrzejszym rozwiązaniem byłoby zadzwonienie po karetkę, która zabrałaby problem z sobą, ale wtedy czekałoby go męczące tłumaczenie, bowiem na nożu były jego odciski palców, co nie koniecznie dobrze świadczy o dobrych intencjach. Uklęk obok i sprawdził puls. Stabilny. Mało kto może się pochwalić takim spokojem i opanowaniem, większość ludzi stałaby jak te kołki bądź krzyczała, jakby nic innego zrobić by nie umieli. Raczej to by nie pomogło. Krople deszczu opadały na nią, mieszając się z ciepłą posoką, powoli spływającą po chodniku. Po szybkiej analizie faktów, postanowił zabrać stąd ją, nie dając się wykrwawić.
Małe, trochę zaniedbane mieszkanie kilka kilometrów od centrum zupełnie wystarczyło niewybrednemu osobnikowi, jakim był Ben. Przynajmniej było tanie, a łazienkę oraz kuchnię miało, a większych wygód mu nie potrzeba. Siedział na szerokim parapecie, czytając książkę przy świetle dziennym, które było zdecydowanie lepsze od lampek. Tatuaże w większości były skryte przez czarną, bawełnianą koszulkę z krótkim rękawem, a na wolności był jedynie krzyż ozdobny na lewym ramieniu i kod kreskowy na karku. Z jego włosów skapywała zimna woda, pozostałość po prysznicu. Wbił swe zielone oczy w tekst, jakby nie zauważał dziewczyny leżącej na rozłożonej kanapie. Jeszcze kilka godzin temu udając przez chwilę lekarza, opatrzył jej ranę, zatamował krwawienie i obandażował, wykorzystując wszelkie nauki z Manticore na temat medycyny wojskowej. Kiedy się obudziła, co usłyszał po jej przyśpieszonym oddechu, nawet nie uniósł wzroku, jednak podświadomie szykował się na możliwą awanturę oraz tłumaczenia. Teraz jednak ważniejsze było doczytanie końca rozdziału.
(Vivienne?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz