Spojrzałam na niego zszokowana, nie wiedząc nawet jak się odezwać na jego słowa. Pierwsze co zrobiłam, to odsunęłam się od niego delikatnie.
-Wiele osób-odpowiedziałam-Nie tylko stąd.
-A dokładniej?!-warknął
-Jeden kotołak ,który mnie przemienił, ale Alec się go pozbył i ...-zaczęłam
Popatrzyłam delikatnie za niego i przyjrzałam się mężczyźnie na ziemi. Skądś znałam tą twarz, ale jak stałam oddalona o trupa nie mogłam stwierdzić kto to. Podeszłam powoli do mężczyzny i nie mal że zamarłam.
-Katherina?-zapytał Alec, podchodząc do mnie.
-Aiden-wyszeptałam przerażona
-Twój........-zaczął Alec
-No to co odpowie mi ktoś w końcu , kto chce ją dopaść?-zapytał znudzony Ben, przerywając bratu.
-Już powiedziałam! Wilkołaki, stary ród, który mój "kochany" tatuś praktycznie wytępił. I jak widać mój przyjaciel,którego zabiłeś!-krzyknęłam wkurzona
Ben stanął jak wryty , tak samo jak Alec. Chyba jednak nie wiedział jak na to zareagować, obaj nie wiedzieli. Byłam wściekła ,ale nie chciałam robić żadnemu z nich krzywdy. Zacisnęłam pięści i wzięłam głęboki wdech.
-Wracajmy już na serio!-mruknęłam
Przez całą drogę szłam z Alec'em, jednak za bardzo nie odzywałam się do niego. Miałam tylko przed oczami Ben'a, ale zaczęłam się stopniowo zastanawiać , czemu Aiden? Czy Vanessa faktycznie miała rację mówiąc,że mój najlepszy przyjaciel mnie zdradził? Chociaż wszystko mogła trzymać się kupy, bo on chciał być kotołakiem, a ja nie miałam najmniejszego zamiaru go przemienić, tak samo jak Vanessa.... Był w sumie po części czarodziejem i zielarzem, takie tam bzdety.
-Katherina, jeśli chcesz mogę z nim na ten temat porozmawiać i go ochrzanić -usłyszałam Alec'a.
-Nie. Wszystko jest w porządku. Działał w końcu w naszej obronie. Po części uratował nam życie-odpowiedziałam
Alec chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak pokiwałam przecząco głową. Już po 20 minutach wróciliśmy z powrotem do fabryki.Nie odzywając się weszłam do łazienki i zdjęłam szybko bluzkę. Odgarnęłam włosy i zaczęłam przyglądać się ranie. W tej samej chwili do drzwi łazienki ktoś zapukał.
-Proszę?-odpowiedziałam spokojnie.
(Romeo?)
sobota, 9 sierpnia 2014
od Romeo - C.D Katheriny
Tak. Jego krew. Ona chyba tego nie przemyślała, oszukiwać mnie i to z zapachem krwi, którego umiem odróżnić odkąd byłem dzieckiem! Spojrzałem na Ben'a, który był wyraźnie rozdrażniony i zdezorientowany, ale to nie przez kłamstwo Katheriny. Znów przeszedł na "stan łowcy" kiedy pocisk trafił w drzewo, a wszechobecny, niezwykle intensywny zapach krwi prowadził do takiego zachowania. Coś o tym wiedziałem. Z dalszego "polowania" musimy zrezygnować. Kath jest ranna, a ja i Ben niezdolni do pełnego użycia zdolności łowieckich.
- Udawajmy, że nie wiem o Twojej ranie, skoro tak chcesz - powiedziałem, po czym ruszyliśmy do fabryki. Ben znów był.. cóż, łowcą. Milczał, nasłuchując, szedł umiarkowanym tempem i ostrożnie, by nie zagłuszyć innych hałasów. Szliśmy tak długi czas, raczej w milczeniu. Ben prowadził inną drogą niż szliśmy wcześniej, widocznie po to by się nie natknąć na kolejnego durnego wilkołaka czy coś innego. Byliśmy na jakimś wzniesieniu, idąc wąską drogą, gdzie po prawej był las, a po drugiej rzeka położona dwa metry niżej. Dosłownie. Nagle jednak usłyszałem świst powietrza i w tej samej sekundzie zauważyłem strzałę pędzącą na Ben'a. Oczywiście był to ułamek sekundy i kiedy się zorientowałem co się dzieje, ten trzymał ów kawałek drewna z grotem kilka centymetrów od swojej twarzy, gdzie najwyraźniej miała trafić. Skoczył w dół, na napastnika. Gdy ja i Kath zeszliśmy na dół, zobaczyliśmy jak rozwścieczony ale i dumny z siebie mój braciszek stał nad ciałem mężczyzny, któremu najwyraźniej złamał kark po czym wbił ów strzałę pomiędzy oczami. Ben, mistrz ironii. Podszedł do Katheriny.
- Kto na ciebie poluje? - Spytał nieco zimno, ale trzeba mu wybaczyć, w końcu przed chwilą był kilka centymetrów od śmierci.
(Katherina?)
od Katheriny - C.D Romeo
Leżałam tak oszołomiona na ziemi,a serce waliło mi jak szalone. Zerknęłam na Ben'a ,który zwijał się i tarzał ze śmiechu. No i masz. Alec stał tak nad nami trochę zdziwiony, jednak zaraz sama wybuchnęłam śmiechem.
Podniosłam się do siadu i przeczesałam ręką włosy, popatrzyłam na Ben'a który dalej się śmiał i uśmiechnęłam się rozbawiona.
-To Ci się udało-zaśmiałam się
-Tak wiem-odpowiedział , można było nawet uznać że zdeczka się dusi xD
No po prostu skromności jak widać mu nie brakuje. Pokręciłam oczami i szturchnęłam go delikatnie.
-Wystraszyłeś mnie-dodałam rozbawiona
Podniosłam się z ziemi z pomocą Alec'a i otrzepałam się porządnie.
-A ty co czemu nie zareagowałeś?-zapytałam zaciekawiona
Alec podrapał się po karku i zaczął coś tam mamrotać pod nosem, szukając jakiegoś wyjaśnienia na moje pytanie.
-To było ukartowane co!-zaśmiałam się
-Tak!-obaj równo powiedzieli.
-Z wami to zawału można dostać -pokręciłam głową z delikatnym uśmiechem.
Odwróciłam się w stronę brata Alec'a ,który już zdążył się podnieść. Zaśmialiśmy się jeszcze wszyscy ostatni raz i zaczęliśmy wracać w stronę fabryki. W pewnej chwili poczułam dziwny zapach............wilkołaka. Usłyszałam jakby wystrzał.
-Padnij!-krzyknęłam i popchnęłam chłopaków na ziemię.
W drzewo trafił pocisk, a konkretniej duży kołek. Mruknęłam coś pod nosem i podniosłam się z ziemi. Szybko złapałam za sztylet ze srebra i pognałam za napastnikiem. Biegłam za nim w las i omijałam skutecznie pociski, które wystrzelał w moją stronę. Jednak ja rzuciłam w nie sztyletem. Trafiłam w klatkę piersiową i w tej samej również chwili wilkołak trafił we mnie. A konkretniej trafił w ramię, kołek przebił je na wylot, ale mimo to dalej tkwił w środku. Syknęłam z bólu i zerknęłam na niego wściekła. Wyciągnęłam kołek z ramienia i przykucnęłam przy wilkołaku.
-Kto znów was przysłał!-warknęłam
-Błagam nie......-wydusił- Kazano mi Ciebie obserwować i zabić w razie....-zaczął, ale nie dałam mu skończyć.
-Zabić? To ja będę dla ciebie taka miła i zgotuję Ci szybką śmierć-mruknęłam.
Szybkim ruchem wyciągnęłam sztylet z jego brzucha i wbiłam prosto w jego serce. Przeszukałam go dokładnie aż znalazłam parę rzeczy,które się przydadzą. Przyjrzałam się kontaktom , zapisałam te które znałam bardzo dobrze i rozwaliłam telefon. Podniosłam się z ziemi i dotknęłam swojego ramienia. Na wylot, eh to nie wróży szybkiego gojenia. Mniej więcej 4 do tygodnia , będzie się to goić. Na mojej ręce było pełno krwi, a zaraz obok mnie pojawili się Ben i Alec.
-Jesteś ranna?-zapytał szybko Alec
-Nie......to jego krew-mruknęłam omijając prawdę by się tak nie martwił.-Powinniśmy na serio już wracać.
(Romeo?)
Podniosłam się do siadu i przeczesałam ręką włosy, popatrzyłam na Ben'a który dalej się śmiał i uśmiechnęłam się rozbawiona.
-To Ci się udało-zaśmiałam się
-Tak wiem-odpowiedział , można było nawet uznać że zdeczka się dusi xD
No po prostu skromności jak widać mu nie brakuje. Pokręciłam oczami i szturchnęłam go delikatnie.
-Wystraszyłeś mnie-dodałam rozbawiona
Podniosłam się z ziemi z pomocą Alec'a i otrzepałam się porządnie.
-A ty co czemu nie zareagowałeś?-zapytałam zaciekawiona
Alec podrapał się po karku i zaczął coś tam mamrotać pod nosem, szukając jakiegoś wyjaśnienia na moje pytanie.
-To było ukartowane co!-zaśmiałam się
-Tak!-obaj równo powiedzieli.
-Z wami to zawału można dostać -pokręciłam głową z delikatnym uśmiechem.
Odwróciłam się w stronę brata Alec'a ,który już zdążył się podnieść. Zaśmialiśmy się jeszcze wszyscy ostatni raz i zaczęliśmy wracać w stronę fabryki. W pewnej chwili poczułam dziwny zapach............wilkołaka. Usłyszałam jakby wystrzał.
-Padnij!-krzyknęłam i popchnęłam chłopaków na ziemię.
W drzewo trafił pocisk, a konkretniej duży kołek. Mruknęłam coś pod nosem i podniosłam się z ziemi. Szybko złapałam za sztylet ze srebra i pognałam za napastnikiem. Biegłam za nim w las i omijałam skutecznie pociski, które wystrzelał w moją stronę. Jednak ja rzuciłam w nie sztyletem. Trafiłam w klatkę piersiową i w tej samej również chwili wilkołak trafił we mnie. A konkretniej trafił w ramię, kołek przebił je na wylot, ale mimo to dalej tkwił w środku. Syknęłam z bólu i zerknęłam na niego wściekła. Wyciągnęłam kołek z ramienia i przykucnęłam przy wilkołaku.
-Kto znów was przysłał!-warknęłam
-Błagam nie......-wydusił- Kazano mi Ciebie obserwować i zabić w razie....-zaczął, ale nie dałam mu skończyć.
-Zabić? To ja będę dla ciebie taka miła i zgotuję Ci szybką śmierć-mruknęłam.
Szybkim ruchem wyciągnęłam sztylet z jego brzucha i wbiłam prosto w jego serce. Przeszukałam go dokładnie aż znalazłam parę rzeczy,które się przydadzą. Przyjrzałam się kontaktom , zapisałam te które znałam bardzo dobrze i rozwaliłam telefon. Podniosłam się z ziemi i dotknęłam swojego ramienia. Na wylot, eh to nie wróży szybkiego gojenia. Mniej więcej 4 do tygodnia , będzie się to goić. Na mojej ręce było pełno krwi, a zaraz obok mnie pojawili się Ben i Alec.
-Jesteś ranna?-zapytał szybko Alec
-Nie......to jego krew-mruknęłam omijając prawdę by się tak nie martwił.-Powinniśmy na serio już wracać.
(Romeo?)
od Romeo - C.D Katheriny
Spojrzałem na Ben'a, który aż się palił do działania. To w końcu był jego żywioł. Szybko wyszedł z piwnicy, a gdy za nim wbiegliśmy, już w rękach miał dwa gnaty z długimi lufami. Miały wmontowane już na stałe tłumiki i wyglądały jak cuda techniki. Zauważyłem jeszcze dodatkowo u niego dosyć mały rewolwer za paskiem, który pewnie był ubezpieczeniem. Kath gapiła się na całą ścianę w różnorakiej broni, a ja sobie wziąłem jedynie mojego ukochanego colt'a i kilka naboi.
- Częstuj się - mruknął Ben do Katheriny, wskazując na kratę na której przypięte były bronie. To był prawdziwy raj - Cóż, rozdzielamy się. Jeśli którykolwiek będzie miał kod kreskowy na karku, nie zabijaj, Petrova, ok? To nasi.
Po tych słowach wyszedł.
Błądziliśmy po opustoszałym terenie. Ben był zapewne gdzieś na zachód i najwyraźniej dobrze mu szło, bo nie słyszałem żadnych strzałów wskazujących na użycie broni awaryjnej lub strzelaninie. On zazwyczaj zabijał cicho. Kath też gdzieś zniknęła, ale w sumie już się tak o nią nie bałem. Miała super moce i była kotołakiem, więc pewnie sobie poradzi.
Do tej pory natknąłem się jedynie na dwóch ludzi którzy najwyraźniej byli Białego, których załatwiłem w swoim stylu. Co oni tu do cholery robią?
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ben znalazł aż dwunastu ludzi, podczas gdy Alec jedenastu, co oznaczało jedno: Ben wygra zakład. Idąc przez las, natrafił na trop Katheriny, więc postanowił się za nim udać. Znieważyła go i ogólnie była nieprzyjemna, więc pora na zemstę w wielkim stylu. Szybko trafił na nią, w miejscu gdzie drzewa były bardzo stare. Grube, tak, że nie dałoby się ich objąć, postawione jakieś metr, dwa metry od siebie. Uśmiechnął się, bo to było idealne miejsce. Z zaskoczenia powalił Katherine, zasłonił jej usta dłonią a drugą przystawił gnata do czoła. I zaczął odmawiać w łacinie wers z Starego Testamentu, realizując swój plan. Dziewczyna chyba "lekko" się przeraziła. Próbowała się wyrwać, ale wszystkie jej wysiłki poszły na marne. Był zbyt silny. Skończył mówić, a raczej wręcz krzyczeć modlitwę, nachylił się nad nią, patrząc prosto w jej oczy i nacisnął na spust.
Ale kula nie wystrzeliła. Głównie dlatego, że jej tam nie było.
- Opss - powiedział z głosem niewiniątka - Znów zajęte. Spróbujemy zadzwonić później - I wtedy nie wytrzymał i zaczął się śmiać, uwalniając ją, by opaść koło na plecy z bólem brzucha od śmiechu. Podniósł się i spojrzał na nią - Gdybyś ty widziała swoją minę! Oj, daj spokój! Przecież bym Cię nie zastrzelił! - Mówił, pomiędzy napadami śmiechu, który wcale nie był kpiący czy wredny. Był po prostu wesoły, w końcu to był tylko "niewinny żarcik".
(Katherina?)
- Częstuj się - mruknął Ben do Katheriny, wskazując na kratę na której przypięte były bronie. To był prawdziwy raj - Cóż, rozdzielamy się. Jeśli którykolwiek będzie miał kod kreskowy na karku, nie zabijaj, Petrova, ok? To nasi.
Po tych słowach wyszedł.
Na zewnątrz
Błądziliśmy po opustoszałym terenie. Ben był zapewne gdzieś na zachód i najwyraźniej dobrze mu szło, bo nie słyszałem żadnych strzałów wskazujących na użycie broni awaryjnej lub strzelaninie. On zazwyczaj zabijał cicho. Kath też gdzieś zniknęła, ale w sumie już się tak o nią nie bałem. Miała super moce i była kotołakiem, więc pewnie sobie poradzi.
Do tej pory natknąłem się jedynie na dwóch ludzi którzy najwyraźniej byli Białego, których załatwiłem w swoim stylu. Co oni tu do cholery robią?
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pół godziny później
Ben
Ben znalazł aż dwunastu ludzi, podczas gdy Alec jedenastu, co oznaczało jedno: Ben wygra zakład. Idąc przez las, natrafił na trop Katheriny, więc postanowił się za nim udać. Znieważyła go i ogólnie była nieprzyjemna, więc pora na zemstę w wielkim stylu. Szybko trafił na nią, w miejscu gdzie drzewa były bardzo stare. Grube, tak, że nie dałoby się ich objąć, postawione jakieś metr, dwa metry od siebie. Uśmiechnął się, bo to było idealne miejsce. Z zaskoczenia powalił Katherine, zasłonił jej usta dłonią a drugą przystawił gnata do czoła. I zaczął odmawiać w łacinie wers z Starego Testamentu, realizując swój plan. Dziewczyna chyba "lekko" się przeraziła. Próbowała się wyrwać, ale wszystkie jej wysiłki poszły na marne. Był zbyt silny. Skończył mówić, a raczej wręcz krzyczeć modlitwę, nachylił się nad nią, patrząc prosto w jej oczy i nacisnął na spust.
Ale kula nie wystrzeliła. Głównie dlatego, że jej tam nie było.
- Opss - powiedział z głosem niewiniątka - Znów zajęte. Spróbujemy zadzwonić później - I wtedy nie wytrzymał i zaczął się śmiać, uwalniając ją, by opaść koło na plecy z bólem brzucha od śmiechu. Podniósł się i spojrzał na nią - Gdybyś ty widziała swoją minę! Oj, daj spokój! Przecież bym Cię nie zastrzelił! - Mówił, pomiędzy napadami śmiechu, który wcale nie był kpiący czy wredny. Był po prostu wesoły, w końcu to był tylko "niewinny żarcik".
(Katherina?)
od Katheriny - C.D Romeo
Patrzyłam na Ben'a i uśmiechnęłam się rozbawiona pod nosem. Faktycznie ,śmiesznie.......bardzo śmiesznie wyglądał. Zerknęłam na swój kieliszek.
-To co wznosimy toast?-zapytałam
-Tak!-krzyknęli obaj na raz.
Zaśmiałam się cicho i wznieśliśmy ten toast, zaraz Ben znów powrócił do gapienia się na różne automaty.
-Panie Alec, zechce Pan zagrać ze mną w bilarda -zaśmiałam się
-Z chęcią Panno Katherine-uśmiechnął się w moją stronę
Skinęłam głową i upiłam łyka ze swojego kieliszka, a następnie odstawiłam go na szafę i wzięłam kijek do bilarda. Potem ustawiliśmy kule i zaczęliśmy grać. Ben znalazł sobie jakiś automat ,którego uruchomił i też sobie grał. Było dość zabawnie i ciekawie , wszyscy o dziwo się śmialiśmy. W pewnej chwili jednak usłyszałam czyjeś kroki daleko stąd.
-Słyszeliście?-zapytałam
-Ale co?!-zdziwili się
-Przysłuchajcie się, proszę-mruknęłam
Mężczyźni zrobili to o co ich poprosiłam i skinęli w końcu głowami. Wyszłam z tej "kryjówki" i wyszłam na dach fabryki, mimo iż Alec usilnie próbował mnie zatrzymać. Przykucnęłam na nim i obserwowałam okolicę.
Siedziałam tam i nasłuchiwałam jednak kroki oddalały się stopniowo, co oznaczało albo dziwne stworzenia, albo ludzi z Manticore. Westchnęłam cicho i wróciłam się do chłopaków na dół. Widać Alec chyba się przejmował, o mało nie dostał zawału? Nie wiem, zawsze ryzykuję, a jak widać on się strasznie martwi.
-Ktoś zawrócił ,ale wyczułam nieprzyjemny odór -mruknęłam
-Mianowicie?-zapytał Ben
-Wilkołaka-wzruszyłam ramionami
-Co tu mógł robić?!-wtrącił się Alec.
-Nie wiem-wyjaśniłam-Wiecie co........... zrobiłabym sobie małe polowanko,żeby wytępić niektórych nieproszonych "gości". Trzeba pokazać, że nie warto z nami zadzierać. Alec , Ben?-zapytałam
(Romeo?)
-To co wznosimy toast?-zapytałam
-Tak!-krzyknęli obaj na raz.
Zaśmiałam się cicho i wznieśliśmy ten toast, zaraz Ben znów powrócił do gapienia się na różne automaty.
-Panie Alec, zechce Pan zagrać ze mną w bilarda -zaśmiałam się
-Z chęcią Panno Katherine-uśmiechnął się w moją stronę
Skinęłam głową i upiłam łyka ze swojego kieliszka, a następnie odstawiłam go na szafę i wzięłam kijek do bilarda. Potem ustawiliśmy kule i zaczęliśmy grać. Ben znalazł sobie jakiś automat ,którego uruchomił i też sobie grał. Było dość zabawnie i ciekawie , wszyscy o dziwo się śmialiśmy. W pewnej chwili jednak usłyszałam czyjeś kroki daleko stąd.
-Słyszeliście?-zapytałam
-Ale co?!-zdziwili się
-Przysłuchajcie się, proszę-mruknęłam
Mężczyźni zrobili to o co ich poprosiłam i skinęli w końcu głowami. Wyszłam z tej "kryjówki" i wyszłam na dach fabryki, mimo iż Alec usilnie próbował mnie zatrzymać. Przykucnęłam na nim i obserwowałam okolicę.
Siedziałam tam i nasłuchiwałam jednak kroki oddalały się stopniowo, co oznaczało albo dziwne stworzenia, albo ludzi z Manticore. Westchnęłam cicho i wróciłam się do chłopaków na dół. Widać Alec chyba się przejmował, o mało nie dostał zawału? Nie wiem, zawsze ryzykuję, a jak widać on się strasznie martwi.
-Ktoś zawrócił ,ale wyczułam nieprzyjemny odór -mruknęłam
-Mianowicie?-zapytał Ben
-Wilkołaka-wzruszyłam ramionami
-Co tu mógł robić?!-wtrącił się Alec.
-Nie wiem-wyjaśniłam-Wiecie co........... zrobiłabym sobie małe polowanko,żeby wytępić niektórych nieproszonych "gości". Trzeba pokazać, że nie warto z nami zadzierać. Alec , Ben?-zapytałam
(Romeo?)
od Romeo - C.D Katheriny
Dach fabryki. Niczym wspomnienie, unosił się tu wątły zapach dymu z kominów, chociaż nie pracowały one od tylu lat. Spokój i cisza, żadnej żywej lub wręcz przeciwnie duszy w promieniu wielu kilometrów. Jak tu nie kochać takich miejsc?
Trzymałem wartę, choć raczej z czystej przyjemności, jednak nie mogłem się odprężyć, bo rany cały czas dawały o sobie znać. Eh, jeśli dalej tak pójdzie, będę musiał iść na miasto po antybiotyki. I jak tu nie kochać kajdanek?
Spojrzałem na Katherine, spod pół przymkniętych powiek. Ben. Znów temat mojego braciszka, który nie należał do ludzi, których da się po prostu polubić. Owszem, umiał być miły, często taki był, ale raczej jedynie w obecności bliskich.
- Po prostu jesteś dla niego kimś obcym, Katherina. Nie zna Cię, więc zachowuje dystans, co u niego oznacza być złośliwym dupkiem - wytłumaczyłem, nieświadomie bawiąc się bandażami. Nie lubiłem nosić ich, ale to naprawdę cholernie głębokie rany. Ok, mam nauczkę by zawsze pamiętać by nosić jakieś agrafki, by w razie czego otworzyć kajdanki. Nagle Ben wyszedł na dach i stanął nade mną, uśmiechając się od ucha do ucha - Co się tak szczerzysz? - Mruknąłem.
- Muszę Ci coś pokazać - powiedział podekscytowany. Po chwili dodał - Znaczy Wam. - Uczynił mały krok w stronę porozumienia z Kath. Wstałem i poszliśmy razem z nim. Zaprowadził nas do piwnicy, po czym otworzył jakieś ciężkie drzwi i mnie zamurowało.
Znaleźliśmy się w pokoju marzeń. Było to małe pomieszczenie, po środku którego stał stół do bilarda. W około były różne automaty i stojak z różnymi whisky i winami, które pewnie miały idealny rocznik. Spojrzałem na Ben'a i uniosłem brew.
- Pracownicy musieli tu przychodzić po godzinach - poinformował, po czym wyjął jedną butelkę z półki na wysokości jego oczu, podał ją mi, wyjął dwa kieliszki, ale po chwili dołożył też trzeci. Widać był zbyt szczęśliwy swoim znaleziskiem, by trzymać się swoich moralno-religijnych zasad, choć miał ich bardzo mało. Bardzo.
- Co? - Spytał, widząc nasz wzrok. - Jesteśmy w Bułgarii a ja chcę się napić i wznieść toast, a coli nie mamy - Wytłumaczył, podając lekko niechętnie jeden Katherine. Po chwili zajął się stołem to bilarda. W tej chwili zachowywał się jak małe dziecko, które odkryło dzień przed świętami swój prezent. I zamierzał go wykorzystać - Stary, nikt nie wie o tym pomieszczeniu, a drzwi są pancerne. Wiesz co to znaczy, braciszku? No? To piep****a kryjówka!
- Stary, ile ty masz lat? - parsknąłem, ale mu nie zgasł zapał.
- Wal się - mruknął, choć był tak wesoły, że na pewno nie zabrzmiało to podle. W sumie, od dawna nie widziałem go aż tak szczęśliwego. No i proszę, wystarczy taka mała drobnostka, by poczęstował alkoholem Kath, czego tak się wypierał kilkanaście minut temu. Spojrzałem na Kath, przypatrującej się Ben'owi z zdziwieniem.
- Czy ty to widzisz? - Powiedziałem rozbawiony, kiedy mój brat oglądał automaty z różnymi grami, szczerząc nadal się jak idiota.
(Katherina?)
Trzymałem wartę, choć raczej z czystej przyjemności, jednak nie mogłem się odprężyć, bo rany cały czas dawały o sobie znać. Eh, jeśli dalej tak pójdzie, będę musiał iść na miasto po antybiotyki. I jak tu nie kochać kajdanek?
Spojrzałem na Katherine, spod pół przymkniętych powiek. Ben. Znów temat mojego braciszka, który nie należał do ludzi, których da się po prostu polubić. Owszem, umiał być miły, często taki był, ale raczej jedynie w obecności bliskich.
- Po prostu jesteś dla niego kimś obcym, Katherina. Nie zna Cię, więc zachowuje dystans, co u niego oznacza być złośliwym dupkiem - wytłumaczyłem, nieświadomie bawiąc się bandażami. Nie lubiłem nosić ich, ale to naprawdę cholernie głębokie rany. Ok, mam nauczkę by zawsze pamiętać by nosić jakieś agrafki, by w razie czego otworzyć kajdanki. Nagle Ben wyszedł na dach i stanął nade mną, uśmiechając się od ucha do ucha - Co się tak szczerzysz? - Mruknąłem.
- Muszę Ci coś pokazać - powiedział podekscytowany. Po chwili dodał - Znaczy Wam. - Uczynił mały krok w stronę porozumienia z Kath. Wstałem i poszliśmy razem z nim. Zaprowadził nas do piwnicy, po czym otworzył jakieś ciężkie drzwi i mnie zamurowało.
Znaleźliśmy się w pokoju marzeń. Było to małe pomieszczenie, po środku którego stał stół do bilarda. W około były różne automaty i stojak z różnymi whisky i winami, które pewnie miały idealny rocznik. Spojrzałem na Ben'a i uniosłem brew.
- Pracownicy musieli tu przychodzić po godzinach - poinformował, po czym wyjął jedną butelkę z półki na wysokości jego oczu, podał ją mi, wyjął dwa kieliszki, ale po chwili dołożył też trzeci. Widać był zbyt szczęśliwy swoim znaleziskiem, by trzymać się swoich moralno-religijnych zasad, choć miał ich bardzo mało. Bardzo.
- Co? - Spytał, widząc nasz wzrok. - Jesteśmy w Bułgarii a ja chcę się napić i wznieść toast, a coli nie mamy - Wytłumaczył, podając lekko niechętnie jeden Katherine. Po chwili zajął się stołem to bilarda. W tej chwili zachowywał się jak małe dziecko, które odkryło dzień przed świętami swój prezent. I zamierzał go wykorzystać - Stary, nikt nie wie o tym pomieszczeniu, a drzwi są pancerne. Wiesz co to znaczy, braciszku? No? To piep****a kryjówka!
- Stary, ile ty masz lat? - parsknąłem, ale mu nie zgasł zapał.
- Wal się - mruknął, choć był tak wesoły, że na pewno nie zabrzmiało to podle. W sumie, od dawna nie widziałem go aż tak szczęśliwego. No i proszę, wystarczy taka mała drobnostka, by poczęstował alkoholem Kath, czego tak się wypierał kilkanaście minut temu. Spojrzałem na Kath, przypatrującej się Ben'owi z zdziwieniem.
- Czy ty to widzisz? - Powiedziałem rozbawiony, kiedy mój brat oglądał automaty z różnymi grami, szczerząc nadal się jak idiota.
(Katherina?)
Subskrybuj:
Posty (Atom)