- Udawajmy, że nie wiem o Twojej ranie, skoro tak chcesz - powiedziałem, po czym ruszyliśmy do fabryki. Ben znów był.. cóż, łowcą. Milczał, nasłuchując, szedł umiarkowanym tempem i ostrożnie, by nie zagłuszyć innych hałasów. Szliśmy tak długi czas, raczej w milczeniu. Ben prowadził inną drogą niż szliśmy wcześniej, widocznie po to by się nie natknąć na kolejnego durnego wilkołaka czy coś innego. Byliśmy na jakimś wzniesieniu, idąc wąską drogą, gdzie po prawej był las, a po drugiej rzeka położona dwa metry niżej. Dosłownie. Nagle jednak usłyszałem świst powietrza i w tej samej sekundzie zauważyłem strzałę pędzącą na Ben'a. Oczywiście był to ułamek sekundy i kiedy się zorientowałem co się dzieje, ten trzymał ów kawałek drewna z grotem kilka centymetrów od swojej twarzy, gdzie najwyraźniej miała trafić. Skoczył w dół, na napastnika. Gdy ja i Kath zeszliśmy na dół, zobaczyliśmy jak rozwścieczony ale i dumny z siebie mój braciszek stał nad ciałem mężczyzny, któremu najwyraźniej złamał kark po czym wbił ów strzałę pomiędzy oczami. Ben, mistrz ironii. Podszedł do Katheriny.
- Kto na ciebie poluje? - Spytał nieco zimno, ale trzeba mu wybaczyć, w końcu przed chwilą był kilka centymetrów od śmierci.
(Katherina?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz