Dach fabryki. Niczym wspomnienie, unosił się tu wątły zapach dymu z kominów, chociaż nie pracowały one od tylu lat. Spokój i cisza, żadnej żywej lub wręcz przeciwnie duszy w promieniu wielu kilometrów. Jak tu nie kochać takich miejsc?
Trzymałem wartę, choć raczej z czystej przyjemności, jednak nie mogłem się odprężyć, bo rany cały czas dawały o sobie znać. Eh, jeśli dalej tak pójdzie, będę musiał iść na miasto po antybiotyki. I jak tu nie kochać kajdanek?
Spojrzałem na Katherine, spod pół przymkniętych powiek. Ben. Znów temat mojego braciszka, który nie należał do ludzi, których da się po prostu polubić. Owszem, umiał być miły, często taki był, ale raczej jedynie w obecności bliskich.
- Po prostu jesteś dla niego kimś obcym, Katherina. Nie zna Cię, więc zachowuje dystans, co u niego oznacza być złośliwym dupkiem - wytłumaczyłem, nieświadomie bawiąc się bandażami. Nie lubiłem nosić ich, ale to naprawdę cholernie głębokie rany. Ok, mam nauczkę by zawsze pamiętać by nosić jakieś agrafki, by w razie czego otworzyć kajdanki. Nagle Ben wyszedł na dach i stanął nade mną, uśmiechając się od ucha do ucha - Co się tak szczerzysz? - Mruknąłem.
- Muszę Ci coś pokazać - powiedział podekscytowany. Po chwili dodał - Znaczy Wam. - Uczynił mały krok w stronę porozumienia z Kath. Wstałem i poszliśmy razem z nim. Zaprowadził nas do piwnicy, po czym otworzył jakieś ciężkie drzwi i mnie zamurowało.
Znaleźliśmy się w pokoju marzeń. Było to małe pomieszczenie, po środku którego stał stół do bilarda. W około były różne automaty i stojak z różnymi whisky i winami, które pewnie miały idealny rocznik. Spojrzałem na Ben'a i uniosłem brew.
- Pracownicy musieli tu przychodzić po godzinach - poinformował, po czym wyjął jedną butelkę z półki na wysokości jego oczu, podał ją mi, wyjął dwa kieliszki, ale po chwili dołożył też trzeci. Widać był zbyt szczęśliwy swoim znaleziskiem, by trzymać się swoich moralno-religijnych zasad, choć miał ich bardzo mało. Bardzo.
- Co? - Spytał, widząc nasz wzrok. - Jesteśmy w Bułgarii a ja chcę się napić i wznieść toast, a coli nie mamy - Wytłumaczył, podając lekko niechętnie jeden Katherine. Po chwili zajął się stołem to bilarda. W tej chwili zachowywał się jak małe dziecko, które odkryło dzień przed świętami swój prezent. I zamierzał go wykorzystać - Stary, nikt nie wie o tym pomieszczeniu, a drzwi są pancerne. Wiesz co to znaczy, braciszku? No? To piep****a kryjówka!
- Stary, ile ty masz lat? - parsknąłem, ale mu nie zgasł zapał.
- Wal się - mruknął, choć był tak wesoły, że na pewno nie zabrzmiało to podle. W sumie, od dawna nie widziałem go aż tak szczęśliwego. No i proszę, wystarczy taka mała drobnostka, by poczęstował alkoholem Kath, czego tak się wypierał kilkanaście minut temu. Spojrzałem na Kath, przypatrującej się Ben'owi z zdziwieniem.
- Czy ty to widzisz? - Powiedziałem rozbawiony, kiedy mój brat oglądał automaty z różnymi grami, szczerząc nadal się jak idiota.
(Katherina?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz