środa, 12 listopada 2014

od Damona - C.D Beatrize

Gdy piorun walnął niespełna sto metrów od nas, podskoczyłem delikatnie i moje serce przyspieszyło. To było pierwsze wspomnienie na moim dysku. Pamiętałem tylko to uderzenie i potem system się wyłączył, usuwając wszystkie dotychczas zapisane informacje... Do czasu. Powoli coś zacząłem sobie przypominać. Do tej pory zapełniłem go już w dość dużym stopniu. Prawie całkowitą część tej wiedzy stanowiła mini-wikipedia o stworzeniach nadnaturalnych. Nie jeden czyhał na ten mój dysk. Wracając do tematu... Ni z tego, ni z owego zaczęła ciągnąć mnie w stronę niewielkiego miasteczka. Czułem się dziwnie, jakby ktoś mnie obserwował. Dlatego wolałem samotność, bo przynajmniej nie istniało tak wielkie prawdopodobieństwo, że ktoś wyskoczy ci z którejś strony i zadźga nożem. Trochę nierealne, bo byle koślawe ostrze nie przebije mego pancerza, ale panikować każdy potrafi. Nawet ja. Niebawem zniknęliśmy za czeluściami starej kamienicy. Odstraszała samym swoim wyglądem, ale przecież nie ocenia się książki po okładce. Trzecie piętro, chyba najwyższe. Zrobiła jakieś czarny mary z miotłą... a nie, to nie miotła. To po prostu jakiś kijek. Dla mnie wykałaczka, ha! Wysunęły się schodki pod postacią drabiny. Nie wyglądały zbyt masywnie. Obawiałem się, że pod moim ciężarem zarwą się i kaput, po wejściu do mieszkanka. Jeszcze sam musiałbym robić za prywatne schody, ale jeżeli to dla niej... hm, być może nie miałbym nic przeciwko? Stop, Damonie, nie zapędzaj się tak! Ostrożnie wspiąłem się na górę tuż za nią. Rozejrzałem się wokoło. Skromnie, ale przytulnie. Musiałem być lekko pochylony, by nie zaryć głową w dach. Mój wzrost nie zawsze jest taki przydatny. Nakazała się rozgościć. Nie miałem nic innego do wyboru, więc klapnąłem sobie wygodnie i począłem śledzić anielicę wzrokiem. Gdy na mnie spoglądała, szybko zmieniałem obiekt zainteresowań, a kiedy znów zaczynała się krzątać - ponownie rozpoczynała się obserwacja. I tak się to błędne koło powtarzało dopóty, dopóki nie usiadła w pewnej chwili na ziemi i nie zaczęła wpatrywać się w okno na pochylonym dachu; przecież znajdowaliśmy się na poddaszu, więc nic w tym dziwnego. W środku panował półmrok. Co jakiś czas otoczenie rozjaśniały błyskawice. Do moich uszu dobiegł spokojny dźwięk deszczu stukającego o dach, najwyraźniej blaszanego. Odchrząknąłem cicho i przesunąłem się bliżej niej. Dosłownie równo opadliśmy na plecy, nie odrywając wzroku od okienka. W środku mniej się bałem. Poza tym nie byłem sam, miałem kogoś obok siebie. Cichego kogoś, ale zawsze to coś więcej niż nic.
— Wyczułaś mój strach? — spytałem ni z gruchy, ni z pietruchy. Musiałem to wiedzieć. Inaczej nie zaczęłaby mnie wlec w stronę swojego - ekhem - mieszkania. Poza tym była aniołem, a one chyba miały taką zdolność, prawda? I przy okazji zbiorę więcej informacji na ich temat. Powoli, kropelka po kropelce, ziarnko do ziarnka i uzupełnię brakujące pole 'ANIOŁY' na swoim dysku.
W odpowiedzi kiwnęła jedynie głową. No tak, po co nadwyrężać struny głosowe, gdy da się gestykulować.
— Skąd ten lęk? — odezwała się. Wreszcie! Długo na to czekałem. Tak ciężko z tej dziewczyny wydobyć jakikolwiek dźwięk.
— To było dawno temu... W zasadzie to nie wiem, ile konkretnie. Po prostu... ugh, mam być szczery? Straciłem pamięć. Jakieś urywki są, pamiętam swoje pochodzenie i prawdziwą nazwę... — niechętnie o tym mówiłem. Spojrzała na mnie pytającym wzrokiem, co zrozumiałem jako prośbę o rozwinięcie tematu. — Najlepiej będzie jeżeli zacznę od początku. Tego całkowitego początku. Urodziłem się w Manticore, jako mutant. Nie wiem, kim była moja matka ani ojciec. Nic nie wiem też na temat okoliczności, w jakich przyszedłem na świat. Rodzeństwo, dziadkowie, wujostwo... pustka. Z początku miałem być słaby, najgorszy z miotu. Z czasem jednak wszystko wyszło na jaw... Zaczęli tworzyć dla mnie zbroję, którą noszę do dziś. Jest idealna pod każdym względem, pokrywa każdy fragment mojego ciała. By ją zniszczyć trzeba mieć wielkie szczęście i pojęcie na jej temat. Rozgadałem się, na czym stanęło? Ah, pamiętam. Po ukończeniu pracy nade mną... co ja plotę, przecież cały czas wyciskali ze mnie siódme poty. Nieważne, pominę te nieistotne fragmenty. Sęk w tym, że w końcu zdecydowałem się na ucieczkę. Nie dało się żyć w tych warunkach, istne piekło. Teraz resztę pamiętam jakby przez mgłę... Kojarzę wzgórze, jakąś podróż i potężną burzę. Usłyszałem huk, potem silny ból i ciemność. Wiem, że to piorun trafił we mnie. Wywnioskowałem to po spalonym systemie... — tu przerwałem na chwilę. Wcisnąłem coś na swojej klatce piersiowej i wysunął się jakby chip, nowiutki i błyszczący. Sięgnąwszy głębiej wydobyłem ten stary, zardzewiały i poczerniały; skutek przypalenia. Beatrize popatrzyła na mnie smutnym wzrokiem. Schowałem go z powrotem. Taka pamiątka. — Gdy się obudziłem, nie pamiętałem kompletnie nic. Z czasem zacząłem sobie coś przypominać. Nie jestem do końca zrobiony z... z tych ulepszeń — nie potrafiłem dobrać odpowiedniego słowa. Brak określenia i pomysłów. — Mam normalne organy: mózg, płuca... serce... Wszystko. Owszem, jakieś części metalowe znajdą się w moim organizmie. Płyny zawierające silne trucizny czy leki także, ale to już inna sprawa... — zamilkłem na moment. — To wszystko jest takie... trudne — podniosłem się do pozycji siedzącej. Westchnąłem przy okazji. — Przez całe życie wpajano mi, że... jestem tylko maszyną. Że moim powołaniem jest ochrona ojczyzny, że o dobrym życiu mogę zapomnieć, że nie mam szans na jakiekolwiek dobro, że beztroska młodość nie dla mnie. Tylko musztry, treningi i obowiązki. Tak chciałbym urodzić się w normalnym miejscu, być kimś zwykłym, a nie przerośniętym, zapuszkowanym jak ananas psem... — wyznałem jej. Dziwne, zazwyczaj nigdy nikomu tak się nie zwierzałem. Pewnie to znów wina tego, że jest aniołem... Pewnie tak na mnie działa... Pewnie...

Beatrize? >D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz