środa, 12 listopada 2014

od Max - C.D Bena

Cóż za wspaniały dzień. Od samego rana spotykały ją same nieszczęścia. Teraz wpadła do domu Bena. Nie przywitała się, nie skinęła głową, kompletnie nic. Była wściekła. Dodatkowo ociekała wodą. Daleko od tego prowizorycznego schronu dopadła ją burza i potworna ulewa.
Ale zacznijmy od początku...
Wstała tak jak zawsze, tuż przed świtem. Poranny trening, dla zachowania swych nienagannych umiejętności. Poskakała nieco po drzewach, powspinała się po większych skałach. Potem wpadła na miasto, by coś przekąsić. Popołudnie... wtedy zaczynały się schody. Wiatr utrudniał jej dotarcie na spotkanie z Loganem, jej chłopakiem. Do pewnego czasu fakt ujrzenia ukochanego dodawał jej energii i jako takiej radości. Cała ta pozytywna energia opadła wraz z jego słowami, które były dla niej jak pchnięcie sztyletem. Zerwał z nią. Po chamsku. Po prostu powiedział, że "to nie to, czego oczekiwał". Znalazł sobie inną, to pewne. Jak przeczuwała, tak też było. Powiedział o nowej miłości. Max wściekła się jak nigdy, dlatego jej ex wrócił ze spotkania do domu ze śladem na prawym policzku. Jakoś tak ręka naszej wojowniczce sama poleciała i trafiła go mocno akurat tam, ojej... Następna była burza i ulewa, o której zostało już wspomniane.
Otworzyła z hukiem drzwi do domu Bena. Zatrzasnęła je za sobą równie głośno.
— Max. — usłyszała jego spostrzegawcze stwierdzenie. Wow, zauważył ją.
Nawet nie raczyła na niego spojrzeć. Rzuciła w kąt swoją podręczną torbę, którą nosiła zazwyczaj przewieszoną przez ramię i tułów. Ona także nie była zbyt sucha. Wycisnęła resztki wody ze swoich włosów, skręcając je. Ponurym wzrokiem zgromiła wylegującego się na kanapie "brata".
— Wyglądasz jak milion nieszczęść. — skomentował Ben, śmiejąc się pod nosem.
— Na szczęście i tak tysiąc razy lepiej od ciebie, narcyzie. Mógłbyś tu chociaż posprzątać. Jak zwykle bajzel. Wszystko porozrzucane. Niedługo zatoniesz w swoich śmieciach. — syknęła.
Miała tendencję do czepiania się o wszystko, gdy świat odwracał się przeciwko niej. Dlaczego miała uśmiechać się szeroko i biegać radośnie po łące, gdy jej humor był tak tragiczny? Szybkim krokiem podeszła do okna i oparła się dłońmi o parapet. Obserwowała krople spływające po szybie. Nagle złość została zastąpiona przez ogromny smutek. Gardło ścisnęło się, a powieki zapiekły niebezpiecznie. Nie, nie mogła płakać. Nie mogła pokazać tego, że byle chłopaczek jest zdolny do doprowadzenia jej do stanu krytycznego. Zacisnęła zatem zęby i liczyła na odrobinę ciszy. Miała nadzieję, że Ben jakimś cudem domyśli się, że w tej chwili nie ma ochoty na jakiekolwiek docinki.

Ben? XD Bez kija nie podchodź. XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz