Cztery piętra. Dwieście pokoi do których prowadzą zawiłe korytarze z licznymi ślepymi uliczkami.
Sala balowa wypełniła się po brzegi. Pięknie udekorowana, zgodnie z tradycją Halloween. Nie były to jednak sztuczne pająki, szczury czy nietoperze, dyń również mało. Gęsta mgła otaczała lud, nie pozwalając dojrzeć podłogi. Rezydencja była otwarta dla wszystkich, ciekawscy jak i pary szukające chwili samotności mogły ją zwiedzać do woli, odkrywając tajemnice, otwierając liczne drzwi donikąd, błądząc po labiryncie przerażających pokoi igrających z ludzką psychiką, zastanawiając się co jest jawą a co snem. Ukryte przejścia, schody donikąd, okno w podłodze, pokoje luster, organy grające samoistnie, klatka schodowa dla krasnoludków i wiele, wiele innych. Na razie jednak wszyscy byli w sali balowej, zgodnie z planem. Na balkon wznoszący się wysoko ponad głowy balowiczów wyszedł wysoki, szczupły mężczyzna. Miał on na sobie śnieżnobiały garnitur i maskę w tym samym kolorze. Roztaczało się od niego zimno. Chłodne opanowanie i maniery? Być może.
- Witajcie moi drodzy! - zaczął wolno. Zapadła grobowa cisza, podczas której by można było usłyszeć upadającą szpilkę. - Halloween to noc niezwykła, mam nadzieje, że bal również taki będzie - Gdy to mówił, w jego oku pojawił się złowrogi błysk. Knuł niezwykłą niespodziankę dla gości - Częstujcie się i bawcie do samego rana!
Pstryknął. Orkiestra zaczęła grać. Tajemniczy organizator odszedł. Nikt go już nie widział wśród gości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz