- Bo to zazwyczaj mało ważny element, kiedy nie przepadasz za jakąś
osobą i chcesz jak najszybciej wyjść - odłożyła książkę na stół i
spojrzała na niego z ciepłym uśmiechem, w głębi duszy przewiercając go
na wskroś lodowatym spojrzeniem. Tak naprawdę nie znała go i nie miała
podstaw, aby mu ufać. Równie dobrze wszystko mogło być ukartowane, te
nagłe pojawienie się przed sklepem i niespodziewana bójka, kiedy akurat
ona przechodziła w pobliżu. Nie podobały jej się te "dziwne zbiegi
okoliczności".
- Uratowałaś mi życie - zaczął powoli. Jego wzrok padł na chwilę na
książkę, którą przyniosła do pokoju. Zmrużył oczy i przechylił lekko
głowę. "List w butelce"... Dłoń Lotki opadła z hukiem na okładkę
powieści, jednak pobłażliwy wzrok mężczyzny dał znać, że przeczytał już
tytuł.
- Co nie oznacza, że musimy się lubić - przytuliła książkę do piersi,
splatając ręce. Spojrzała na niego ze złością. To, że czyta romanse nie
oznacza przecież, że jest słaba i płaczliwa. W rzeczywistości to właśnie
to oznaczało. Vivienne oczywiście żyła w przekonaniu że jest twarda, a
momenty w których czuła, że życie ją przerastała starała się jak
najbardziej zminimalizować, tak, że między jedną nieprzespaną nocą
(wcale nie z powodu bezsenności) a drugą zapominała całkowicie, że jest
krucha i delikatna. Funkcjonowała ze świadomością, iż jest silna i
stabilna psychicznie, co oczywiście nie było do końca prawdą.
- Ale jednak zapamiętałem - rzekł, lekko się uśmiechając. Czajnik
zagwizdał przeciągle, przerywając ciszę, która nagle zapadła. Vivienne
ruszyła do kuchni, żeby go wyłączyć, a gdy wróciła, mężczyzny już nie
było. Pomyślała, że może to i lepiej, bo w końcu i tak musiała szykować
się na dzisiejszy Bal Maskowy.
Ben?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz