Spóźnił się na śniadanie. Nie, nie dręczyły go sceny z tego filmu. Było to nic w porównaniu z izolatką, która opiera się głównie na takich filmach czy psychiatrykiem. Nie mówiąc o tym, że kiedyś takie lekcje były codziennie. Nic dziwnego, że Ben oszalał. Był idealnym przykładem skuteczności tej terapii. "Misja, obowiązek, dyscyplina, misja, obowiązek, dyscyplina, misja, obowiązek, dyscyplina, misja...."
Zajął swe miejsce, kładąc tacę z jedzeniem przed sobą. Wszyscy byli dziwnie pokorni, jak baranki. Alec prawie się do nich zaliczał, jedyną różnicą było zerkanie na Katherine, a inni wbijali swój pusty wzrok w talerz, jakby był święty. Zmierzył ich swoimi zielonymi niczym mech ślepiami i wziął się za jedzenie. Po dwudziestu minutach, rozbrzmiał dzwonek oznajmiający koniec śniadania. Zanim jednak dostali polecenie by wstać i iść na musztrę, przemówił strażnik.
- Po musztrze, wszystkie X5 z klasy łowców stawiają się w punkcie C, w lesie. Pozostali zaś zostają na placu i ustawiają się według oddziałów - wydał rozkazy.
Musztra zleciała dosyć szybko. Cały czas zastanawiał się, czego oni właściwie chcą. Cóż, nie pozostaje mu nic innego jak pójście się przekonać na własnej skórze. Złapał jeszcze szybko Katherine, zanim poszedł na tajemnicze zajęcia wyłącznie dla wybranych.
- Za dwie godzinny na placu. Poćwiczymy - posłał jej swój uśmiech i wbiegł do lasu za zbitką paru łowców z innych oddziałów. Krótkie wyjaśnienie: są najmniej liczna klasą. Naukowcy uznali Łowców za nieprzewidywalnych i niebezpiecznych, z względu największej ilości genów zwierzęcych pośród wszystkich. Innymi słowy, oddzielała ich cienka granica z X4. Ben niestety jedynie potwierdził ich obawy. Taka z nich edycja limitowana. Poszedł by na aukcji pewnie za parę milionów.
Punkt C był całkiem blisko wyjścia. Czekał już na nich Lydecker. Wydawał się czymś niepokoić. Bardzo.
Właśnie wtedy dotarło do Alec'a, co oni chcą zrobić. Otworzył szeroko oczy, niczym zwierzę zagonione w kozi róg. Mieszanka przerażenia i zdziwienia, doprawiona niechęcią. Wielu się pewnie zastanawiało, co właściwie doprowadziło jego bliźniaka do takiego stanu. Te zajęcia. Pranie mózgu? To jeszcze nic! To nie wzbudza tak prymitywnej, w tak czystej postaci żądzy krwi i mordu! Pamiętacie może, jak Alec został zepchnięty na skraj, przez stan łowcy połączonego z chęcią zabijania? Tak. Te zajęcia, mają właśnie to wywołać. Mają uruchomić zwierzęcą stronę, tak jakby potrzebowali potwierdzenia, że łowcy spiszą się na polu walki. Tak blisko do szaleństwa.
Ben daje ofiarą broń.
Lydecker podaje pistolet samopowtarzalny do ręki jakiegoś przerażonego gościa.
Ben ostrzega i daje szanse ucieczki.
- Zostałeś posądzony o zdradę wobec Manticore. Możesz uciec. Masz broń. Jeśli dotrzesz do ogrodzenia, możesz opuścić te tereny. Jeśli jednak Ci się nie uda... jesteś zdany na ich łaskę bądź niełaskę. Nie wiesz do czego są zdolni. Dobrze Ci radzę, uciekaj - powiedział z przerażeniem (!!!) w głosie Lydecker. Sam nie wiedział, do czego są jego żołnierze zdolni. W ostatnich zajęciach, taki facet został dosłownie rozszarpany na strzępy gołymi rękoma. Mężczyzna, widocznie były pracownik Manticore zaczął uciekać. Alec mu współczuł: wiedział, że nie ma szans na ucieczkę. Spojrzał po swoich "towarzyszach". Wszyscy wydawali się zniecierpliwieni, pragnęli już ruszyć, jednak Lydecker nie dawał znaku. Na czym jednak skączyliśmy? Ah, tak.
Ben rusza.
Lydecker daje znak. Nie minął ułamek sekundy, a wszyscy ruszyli. Alec niechętnie podążył za nimi. Na samym początku były przepychanki, pomiędzy biegnącymi. Jakby w biegli w wyścigu. Alec nie wtrącał się, wolno za nimi podążał, by wyglądało jakby brał udział w zajęciach. Szybko jednak instynkt wziął górę. Bieg przez zarośla równa się mnóstwo małych ran, czyli świeży trop. Nawet nie wiedział kiedy, z biernego obserwatora, przekształcił się w łowcę, maszynę do zabijania.
Nie miał żadnych szans.
Zajęcia te trwały kilka minut, dość szybko pozbawili uciekiniera najcenniejszego daru - życia. I choć potem był na siebie wściekły: Alec dołączył się do tej rzezi. To on pozbawił go broni. Dopadł go jako drugi, ale to on zabiegł mu drogę ucieczki i to on wytrącił z drżących rąk pistolet. To ON miał na sobie krew.
Wrócił do swojego pokoju, jednak nie przeszedł przez plac. Nie umiał. Tam ćwiczyła Katherina. Westchnął głośno, patrząc w lustro. Najgorsza udręka, bowiem nie widział siebie. Widział egoistycznego krwawego mordercę. Mutanta, przedmiot nie stworzenie. Narzędzie, nie myślące samodzielnie. Prymitywne coś, którym żądzą te ukryte, najsilniejsze pragnienia, obecne już wtedy, kiedy ludzie schodzili z drzew. Coś, co każe walczyć. Coś, co trzyma przy życiu a jednocześnie powoli je odbiera. Przeszedł szybko pod prysznice (były wspólne, tak samo jak toalety) i zaczął zmywać z siebie krew. Oparł się ciężko o wyłożoną kafelkami ścianę. Zimna powierzchnia trochę przywróciła mu czysty umysł. Powoli zaczął wychodzić z tego dołka, w który po raz setny wpadł. Tak. Stan łowcy powoli go zabijał. Teraz jednak z niego wychodził. Źrenice powróciły do swojego naturalnego rozmiaru, tętno zwolniło, zmysły się stępiły, głód ustał. Odetchnął z ulgą, powoli patrząc jak czerwona woda wpływa przez otwór. Za skrzepła krew postanowiła znów wrócić do swej pierwotnej postaci. Po dłuższej chwili oderwał się. Założył czyste ubrania, a te umazane krwią rzucił tam, gdzie ich miejsce. Zegarek wskazywał, że zaraz miną dwie godziny od umówienia się z Katheriną. Wyszedł na dwór, mijając się z powracającymi, wykończonymi transgenicznymi. Przylepił na twarz uśmiech i podszedł do swej ukochanej.
- Ćwiczymy, czy najpierw chcesz odpocząć? - spytał.
(Katherina?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz