sobota, 25 października 2014

od Romeo - C.D Juliette

Pomogłem jej wstać. Czemu właściwie to robię? Pomagam jej? Zadaję to samo pytanie po raz setny i po raz setny nie mam wyjaśnienia. Nie ważne. Jeśli przetrwam ten dzień, zniknę jak złoty sen. Zanim to się przekształci w coś poważniejszego, bo tego bym nie zniósł. Nie trzeci raz. Po prostu nie mogę do tego dopuścić. To jak wyrok śmierci, tylko milion razy gorzej. Uśmiechnąłem się ponuro.
- Zobaczysz. A teraz chodź - mruknąłem i zacząłem prowadzić ją do wyjścia. Powoli, by się nie przewróciła ani nic. W końcu, zmęczony tą szopką wziąłem ją na ręce. Była zaskoczona, ale nie przejąłem się tym i szybko zbiegłem do samochodu, nadal ją mocno trzymając. Położyłem ją na tylnym siedzeniu wygodnie i sam usiadłem za kółkiem. Impala nie jest wozem szczególnie szybkim, dużo jej brakuje do wyścigowej Shellby, to raczej samochód luksusowy. Szybko jednak dotarliśmy do samotnego domu, w opuszczonej części miasta. Otworzyłem jej drzwi i pomogłem wyjść.
- Wytrzymasz tu godzinę? - spytałem, jednak było to pytanie retoryczne. Podałem jej kluczyki i ponownie wsiadłem do samochodu.
- Gdzie jedziesz?!
- Prosto w paszczę lwa. Oczekują na mnie, nie mogę ich zawieść - stwierdziłem i zanim mnie zatrzymała, odjechałem z piskiem opon, zanim zdążyła zaprotestować. Tutaj nie powinien jej znaleźć. Mieszkanie (nie na mnie kupione, więc tak też nas nie namierzy) było ochronione zaklęciem. Musiałby się namęczyć , by nas znaleźć. Choć problemów nie miałby większych, to przeszkód sporo.

Po kilku minutach byłem na miejscu. Był to stary, zniszczony kościół. Dałem mu szanse by mnie znalazł i faktycznie: po pięciu minutach dotarł tam Alastair. Miłował w sztuczkach, więc nie zdziwiłem się, gdy z ran Jezusa na krzyżu zaczęła lecieć prawdziwa krew. Spływała po twarzy, z rąk i nóg.
- Nieźle - powiedziałem, przyglądając się figurze z której leciała czerwona ciecz. Czułem, że za mną stoi Alastair, ale nie odwracałem się. - Jestem. Ulecz ją.
- Po śmierci pierwszej przez kolejne sto lat ścigałeś jej zabójcę. Za drugą poszedłeś do piekła. Choroba trzeciej poprowadziła Cię w moje szpony.
- Nigdy nie było, nie ma i nie będzie "trzeciej" Alastair'ze. - Odwróciłem się. Był w ciele jakiegoś mężczyzny, w średnim wieku. Wychudzonego, trochę już siwego. Na pewno nikt by go nie podejrzewał o bycie demonem. - Spłacam długi, wobec niej.
- Kłamiesz.
- Owszem. Jestem w końcu demonem. Ulecz ją.
- Skąd pewność, że już tego nie zrobiłem?
- Masz mnie za idiotę? - warknąłem. Zacząłem krążyć wokół niego, niczym drapieżnik chcący dorwać swą ofiarę. Byłem tym słabszym, ale tym bardziej wściekłym. Nie dawało mi to pewności wygranej, ale miałem większe szanse. Alastair nie był przystosowany do walki. Lubił obrywać. Tak. On to lubił. Jednak był wojownikiem i prędzej czy później wygrałby. Więc wolę grać na zwłokę i wygrać rozumem. Stał, podążając za mną w miarę możliwości wzrokiem - Czemu chcesz mnie zabić? Przyjaciela, no wiesz co.
- Ta presja z góry - pokręcił głową. Nie było mu smutno. Mamy to do siebie, że zdradzamy kiedy tylko na horyzoncie pojawi się lepsza oferta. - Nie obraź się, ale perspektywa dostarczenia Cię Lilith żywego czy nie w zamian za taaaaką nagrodę jaką ona oferuje, jest dużo bardziej kusząca niż utrzymanie znajomości i wieczne potępienie u niej - powiedział i zaraz zostałem przypięty do ściany. Próbowałem się uwolnić, na nic. - Nie szarp się - zganił mnie. Po długiej walce udało mi się rozproszyć go, przyciągając do siebie wazon, który podczas lotu napotkał jedną przeszkodę: jego głowę. Wydostałem się i zaatakowałem go. Dalszą walkę trudno opisać: żaden z nas nie wyszedł bez obrażeń. Nawalanka trwała w najlepsze, dopóki nie wtargnęli jego ludzie. Zostałem dość pokazowo powalony na ziemię. Westchnąłem. Ok, nie mam już pomysłów.
- Ulecz ją. Przyjdę tu za godzinę i będę do Twojej dyspozycji - zaproponowałem. Alastair właśnie doprowadzał się do porządku.

Po paru chwilach kłótni, dwóch bójkach i trzech szantażach w końcu dowiedziałem się, gdzie jest lekarstwo. Szpital psychiatryczny. Ah, super.
Dostałem ostrzeżenie. Jeśli nie zjawię się za godzinę, znajdzie mnie i nie będzie tak miło.
Przewróciłem jedynie oczami i pokiwałem głową. Co mam się przejmować? Szybko dotarłem do szpitala, gdzie miało być lekarstwo.
Teraz jedno, cholernie ważne pytanie: Jak ja mam tu znaleźć jakąś małą fiolkę?! Przekląłem głośno, zatrzasnąłem drzwi do samochodu i wszedłem do środka, uzbrojony w pistolet naładowany łuskami wypełnionymi solą. Był on schowany pod kurtką, ale miałem do niego dostęp. Tak na wszelki wypadek.
Tak jak się spodziewałem, gdy tylko wszedłem zrobiło się zimno a z ust leciała mi para. Zacząłem poszukiwania w celu znalezienia jakiejś wskazówki. Nie mogli mi tak po prostu dać tego leku? Woleli się bawić w jakieś podchody?
Recepcja była pusta. Cały hol był pusty. Eh...
Było coraz zimniej. W końcu nie wytrzymałem, zaprzestałem szukania. Wyprostowałem się i westchnąłem głośno.
- Czego chcesz duszku Kacperku?

(Isaac?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz