Przejechałem dłonią po brzegach książek. W końcu wyjąłem jedną z nich i
zacząłem przeglądać. Nie, nie, nie. Cóż, to jak szukać igły w stogu
siana, ale czego innego miałbym się spodziewać? Nagłego oświecenia?
Usiadłem na łóżku niemal niezauważalnie się krzywiąc. Nadal miałem dosyć
głebokie rany po jej pazurkach.
- Czego w ogóle szukamy? - Spytała, unosząc brew. Dopiero po chwili na nią spojrzałem.
- Zabójcy mojej przyjaciółki. Została zamordowana 1852 roku, na
zachodnich terenach Stanów Zjednoczonych. No wiesz, Dziki zachód i tak
dalej.
- Mogli to być zwykli bandyci.
- Wątpliwe by bandyci byli w stanie rozszarpać kogoś żywcem. Zwierzę to
też nie było, bo jak wiesz, zwierzęta zjadają swoje ofiary -
Wytłumaczyłem, kończąc kartkować książkę - Nie sądzę by w ten sposób coś
znaleźli - Odłożyłem książkę do szafy.
- Masz jakiś inny pomysł Sherlocku?
- Myślę.
- Czyli nie masz.
- Myślę - Powtórzyłem, trochę bardziej poważnie. Przewróciła oczami,
patrząc coś w laptopie. Ja nie widziałem innej możliwości, by po prostu
zabijać istoty nadnaturalne i wypytywać się ich o to. Z pierwszym szło
mi łatwo, ale z drugim trochę gorzej.
( Kath?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz