poniedziałek, 4 sierpnia 2014

od Romeo - C.D Katheriny

Pobiegliśmy w stronę krypty. Kto to może być? Próbowałem się wsłuchać, ale Katherina nie chciała się zatrzymywać. W biegu nie da się nasłuchiwać, bo zbyt wiele hałasów zagłusza. Szybko dotarliśmy do krypty. Nagle Katherina upadła na ziemię, a mnie przeszył prąd. Cóż, widać była za mało śmiertelna dawka, bo zemdlałem dopiero po minucie, przez którą nie byłem zdolny do najmniejszego ruchu. Nienawidzę tego, a oczywiście zawsze ludzie Białego muszą używać paralizatorów. Bo przecież przywalenie w głowę czy choćby jakaś trucizna nie jest aż tak spektakularna!

*Kilka godzin później

Byliśmy w jakimś pomieszczeniu. A dokładnie w małej kawalerce, która nie miała podziału na kuchnie, salon czy łazienkę. Wszystko stało w jednym pokoju. A ja byłem przykuty do grubej rury. Eh? To bardzo nie w stylu zawodowego mordercy. Dostrzegłem dwóch kolesi, jakiegoś olbrzyma i chuderlaka. Super. Robi się gangsterski film.
- Co zrobimy z tą laską? - doszedł mnie męski, gruby i niski głos. To dopiero musi być wielki byk. A ja muszę ratować Katherine.
- Nie jest z Manticore. Zastrzelmy ją - odpowiedział ten chudy.
- Nie... - warknąłem, próbując się wydostać.
- Nic z tego. Tych kajdanek nie zerwiesz - powiedział, śmiejąc się. Cholera. Wyprowadzali Katherine. Znów próbowałem się wyrwać, ciągnąc za kajdanki. Lepszego wyjścia nie widziałem. Czułem ciepłą ciecz, spływającą po moich rękach, jednak nie przejmowałem się nią. Musiałem się wydostać i dopaść tych dupków. Szarpałem się, ile sił, aż w końcu rura puściła. Odwrotnie z kajdankami, ale tym się nie przejmowałem. Zbiegłem na dół. Katherina... Zatrzymałem się. Muszę pomyśleć. Szli w dół, słyszałem jak kierują się korytarzem. Szarpała się, sądząc po śladach w przejściu. Dalej kierowałem się zmysłami. Krzyk. Jak nawigacja, rozbrzmiały słowa w moim umyśle: skręć w prawo. Za dwadzieścia metrów, skręć w lewo. Tam zauważyłem ich. Trzymał Katherine i przyłożył jej pistolet do głowy. Przynajmniej tak sądziłem, bo było ciemno jak w grobowcu. Nagle mnie zobaczył i był szczerze powiedziawszy zdziwiony. Nie sądził, że znajdę go w tym budynku, w dodatku po ciemku.
- Co do chol... - nie dokończył, bo wyrwałem mu broń, swym nadludzkim tempem i ogłuszyłem go z łatwością. Wielka ulga mnie napełniła, gdy znalazłem Katherine. Była cała i zdrowa. - Chodź, kotku - pomogłem jej wstać. Była oszołomiona. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie odgłos odbezpieczania gnata za mną. Odwróciłem się, wraz z Katherine. Stał tam ten chudzielec, z gnatem w ręku. Cóż, na moją gadkę "nie strzelaj, usłyszą nas przecież" nie było szans, bo miał tłumik. Ale stało się coś dziwnego. Nad tym facetem była kratka od szybu wentylacyjnego, która uchyliła się, linka obwiązała się w około jego szyi i podniosła tego mężczyznę. Wisiał tak, dusząc się. Po pośmiertnych drgawkach, przestał się ruszać a morderca puścił go. Nagle z szybu ktoś zeskoczył. Uniosłem brew, nadal trzymając Katherine. To było naprawdę dziwne. Obcy pochylił się nad trupem i wyszeptał jakiś wers z biblii po łacinie (!). Poczułem, jak przy słowie "deus", moje oczy zmieniają barwę na czerń, ale mrugnąłem i już wszystko było ok. Na czarno ubrany, w moim wzroście mężczyzna odwrócił się do nas.
- To się nazywa wielkie wejście! - powiedział, uśmiechając się. Na jego czarnej bluzce, było dokładnie widać srebrny medalion z podobizną Matki Bożej, który był ogromny. Nic dziwnego, gdyby nie to, że ja i on wyglądamy dokładnie tak samo. Dokładnie, każdy szczegół. Może oprócz fryzury. Doskonałe wyczucie czasu ma, prawda?
- Ben? - spytałem. Zrobił minę, jakby uznał mnie za największego idiotę świata.
- A kto? Nie zorientowałeś się, braciszku, że moja śmierć to kolejny, mistrzowski przekręt? Kto jak kto, ale ty?... A to kto? - wskazał na Katherine.

( Katherina?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz