Spojrzałem w stronę krypty. Rodzina: takie ładne słowo. Rodzice. W Manticore nie istnieli rodzice, jako troskliwi ludzie opiekujący się dziećmi. Były rodzicielki, owszem. Kobiety których nie znaliśmy, a o ich istnieniu dowiedzieliśmy się niechcący w wieku siedmiu lat. Potem wszystko poszło z górki, wiadomo. Trudno wyobrazić sobie prawie dorosłego człowieka, nie wiedzącego nic o tych sprawach. Swoją drogą, byłoby to komiczne.
- Przykro mi - Powiedziałem cicho.
- A Twoja rodzina? - Spytała po chwili. Spojrzałem na nią. Nie chciałem o tym mówić. Bardzo nie chciałem. Cóż, czasem trzeba się przemóc.
- Nie znałem rodziców. Moja matka była... cóż. Moja matka była kobietą, która za pieniądze zaszła w ciąże, dała zrobić z swoich dzieci transgeniczne mutanty, urodziła je i odeszła sobie z kilkoma tysiącami w kieszeni, choć tego nie jestem pewien. Ojciec to zapewne ktoś z Manticore, mojej "bazy" wojskowej połączonej z laboratorium. Co więcej mówić? Nie mówiono nam nigdy o rodzicach. Z bratem mnie rozdzielono, bo nikt nie mógł nas odróżnić, a moją rodziną był oddział. I ani się waż mi współczuć. Nienawidzę tego. Nie było mi tam źle, mieliśmy dach nad głową, jedzenie, opiekę medyczną i pewność, że nie wylądujemy na ulicy.
(Katherina?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz