-To nie jest dobry pomysł!-powiedziała cicho Bianca gdy stanęłyśmy przed mostem prowadzącym do zachodniej części miasta
-Oj nie przesadzaj! Ja się jakoś nie boję-uśmiechnęłam się
-Clary...przemyśl to sobie. Będziesz żałować!
-Jak się boisz to wracaj do domu..
-Nie! Nie mogę pozwolić ci iść tam samej!-odpowiedziała szybko
Uśmiechnęłam się licząc na taką właśnie odpowiedź mojej opiekunki.
Szybko pokonałyśmy ten most i znalazłyśmy się na zrujnowanych uliczkach
po których walały się gruzy..za pewne oderwane cząstki zrujnowanych
kamiennych budynków, których tutaj nie brakowało. Przez kilka minut
naszego zwiedzania nie natknęłyśmy się na żadnego stwora..ani człowieka
jeśli jacykolwiek tutaj mieszkali.
-No widzisz! Nawet potworów tu nie ma...a ty się boisz!
-Nie boję się tylko ty nie wiesz jak wiele tutaj niebezpieczeństw się kryję! Jesteś zupełnie nieodpowiedzialna i za głupia...
-Skończyłaś?-spojrzałam zna nią ziewając
-Ty mała...
-Oj przecież wiesz jak kocham się z tobą droczyć-uśmiechnęłam się do przyjaciółki
-Jak stąd żywe wyjdziemy to pożałujesz,a teraz chodźmy dalej. Bo chyba chcesz dojść w konkretne miejsce?
-Tak..
Pół godziny później nie było mi już tak do śmiechu....Jakiś wielki stwór
zainteresował się mną i Bianką..chyba swoim śmiechem zbudziłam go ze
snu czy coś. W popłochu skręcałyśmy w kolejne uliczki nie wiedząc co
począć. Starałam się chodź trochę skontrolować umysł tego...czegoś? ale w
pośpiechu sama nie umiałam zebrać własnych myśli i wydać jakieś
sensowne polecenie. No i nagle ślepy zaułek. No piękniej być nie
mogło...
-Nie ruszaj się..postaram się odwrócić jego uwagę..a ty wtedy zaatakujesz go. Ćwiczyłyśmy atak,pamiętasz?-zapytała
-Tak..-mruknęłam cicho
Nie minęła chwila,a Bianca już atakowała go już czymś co przypominało kulę światła.
Dzięki temu odwróceniu uwagi starałam się skontrolować potwora i
chwilowo "ogłupić" go. Wreszcie gdy to mi się udało usłyszałam krzyk
opiekunki. Gdy spojrzałam na nią potwór już był w częściowym władaniu
przeze mnie. Bianca upadła na ziemię,a rozerwany materiał jej koszuli
odkrywał paskudną ranę na brzuchu z której obficie sączyła się krew.
Szybko podeszłam do niej i prowizorycznie opatrzyłam to tak jak mnie
uczyła w nagłych sytuacjach. Uniosłam ją, nie ważyła zbyt wiele tak więc
nie szło mi to tak opornie. Stworzenie które nas zaatakowało nie miało
możliwości ruchu,którą opanowałam. Uciekałam tą plątaniną ulic niosąc
przyjaciółkę. Dopiero później "więź" pozwalająca na kontrolowanie
poczynań stwora osłabła,aż w końcu zniknęła całkowicie. Nie przejęłam
się tym gdyż byłyśmy już spory kawał drogi od miejsca zdarzenia. Zaczęło
się ściemniać więc poszukałam schronu w jednym z budynków, który nie
była aż tak zrujnowany jak pozostałe. Położyłam ją na czymś co kiedyś
pewnie stanowiło dość gruby koc jednak czas i inne rzeczy zrobiły z nim
swoje. Nie wiedziałam zupełnie co zrobić...Schowałam twarz w dłonie i
próbując się opanować nie usłyszałam zbliżających się kroków. Chłodny
głos wyrwał mnie z tego dziwnego stanu. Byłam przestraszona. Odwróciwszy
się dostrzegłam ciemnowłosego chłopaka.
(Law?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz