Ben jedynie roześmiał się kpiąco na słowa Katheriny. Nie obchodziły go żadne groźby, zawsze tak było. Ma je kompletnie gdzieś, tak jak teraz. On chyba naprawdę miał gdzieś, czy umrze dziś czy jutro. Cóż... to Ben. Mężczyzna muszący mieć wielkie wejścia, mordujący "w imię Pana", modlący się przed lub po każdym pozbawieniem życia który naoglądał się za dużo filmów. Zdecydowanie za dużo, sądząc po jego zachowaniu i sposobie bycia. A teraz czołga się w szybie wentylacyjnym, jakby znajdował się w jakimś kiepskim kinie akcji.
Po chwili szyb skręcił, ale przez kratkę na przeciwko widziałem, że to koniec naszej podróży. Odwróciłem się w miarę możliwości i wyważyłem kratkę, po czym zeskoczyłem na dół. Katherina i Ben zrobili to samo. Wciągnąłem do płuc czyste powietrze, ciesząc się z naszego wyjścia. Źle mi się kojarzą ciasne przestrzenie. Ben przeciągnął się, a ja wreszcie mu się przyjrzałem. Cóż, co mam powiedzieć? Wyglądał jak ja, jednak kiedy zdjął skórzane rękawiczki zauważyłem skrawek wystającego tatuażu. Ah, no i miał dłuższe włosy. Nie wiele, ale jednak i przez to było widać, że jest blondynem. U mnie nie, bo jak były tak ścięte, wydawały się brązowe, a nie koloru brudny blond. Nie chciałem wyglądać jak Kalifornijski surfer, przepraszam bardzo. I dostrzegłem pewien szczegół. Miał przy sobie pełen zestaw dobrego zabójcy. Dwa gnaty z tłumikami, pistolet ogłuszający, całkiem pokaźny nóż i parę innych. A to wszystko ukryte w kurtce. No kto by się spodziewał? (sarkazm)
- Skąd ty tu się wziąłeś? - spytałem, patrząc na mojego brata. Odwrócił się jak oparzony i znów spojrzał na mnie jak na kompletnego idiotę.
- Jak to skąd? Bóg mi wskazał drogę - mruknął, urażony moją postawą. No tak. Zapomniałem. I znów szedł, prowadząc nas gdzieś, aż doszliśmy do starego... czegoś. Sądząc po zapachu, farbryki nie używanej jakieś dwadzieścia, trzydzieści lat. Weszliśmy tam. Wszystko było uprzątnięte, nawet dało się tam mieszkać. W kącie leżał materac, koło szafka. Nic się nie wyróżniało od innych miejsc zamieszkiwanych "dziko". Może oprócz wielkiego napisu na ścianie:
"Misja
Obowiązek
Dyscyplina"
A to wszystko czarnym sprejem. Tak. Widać, że to dom Ben'a.
- Jest tu bezpiecznie - powiedział - Pójdę się rozejrzeć po okolicy...
Tak. Rozejrzeć. Parsknąłem kpiąco, ale on to zignorował i wyszedł. Odwróciłem się do Katherine, która najwyraźniej nie polubiła go. To dobrze, ale... Muszę jej coś powiedzieć. Podszedłem do niej.
- Uważaj na niego. Nie ufam mu - poinformowałem ją. Uniosła brew. Widocznie muszę jej to wyjaśnić - Kath, Ben nie jest do końca... normalny. Zazwyczaj mamy jakiś powód by zabić. Są również psychopaci, zabijający dla sportu. Ale Ben... On zabija dla przyjemności i jeszcze myśli, że to co robi, to jego obowiązek, nałożony przez Boga. Jakbyś mu podpadła, to byłby gotowy wybić pół świata by tylko Cię dopaść. No wiesz. Trochę mu odbiło. Podobno zabił już ponad sto ludzi, najpierw zamykając ich w celi, tatuując swój numer na ich karku jako "podpis" a potem puszczając wolno, by urządzić sobie takie małe "polowanie". Ale dopóki jest naszym sojusznikiem, raczej jest nieszkodliwy.
(Katherina?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz