piątek, 10 października 2014

od Alec'a - C.D Katheriny

Podążyłem wzrokiem zaskoczony za ruchami Katheriny. Nie stałem jednak jak kołek, ponieważ po ułamku sekundy, gdy już się otrząsnąłem, postanowiłem pomóc. Zauważyłem kontem oka, jak jakiś facet do nas zmierza. Obezwładniłem go, pozbawiając broni. Upadł na klęczki, a ja uderzyłem go w głowę kolbą pistoletu.. Jak się okazało, na tyle mocno by jego serce już nigdy nie zabiło Koleś którego trzymała Kath nie odpowiadał, tylko uśmiechał się kpiąco. Dopiero po paru groźbach i martwych kolegach odzyskał głos. I postanowił uraczyć nas odpowiedzią.
- Manticore - wykrztusił. Zatrzymałem się i spojrzałem na niego unosząc brew. Co z tego, że właśnie szło na nas dwóch uzbrojonych po zęby ludzi.
- To czemu wtedy pytaliście o Katherine? - spytałem cicho, ale zaraz musiałem ponownie walczyć. Przerzuciłem jednego przez ramię, a drugiemu złamałem nogę kopnięciem, po czym skręciłem kark. Chroniłem również Katherine, więc nie było mi łatwo. 
- Kto Cię pytał?
- Kath, to dwie inne grupy - mruknąłem. Faceci z którymi aktualnie walczyłem byli całkiem nieźli, ale nie dawali mi rady (dwóch na jednego? no co za ludzie). Jednak kiedy odwróciłem się by zablokować cios jednego z nich.... moje ciało przeszedł impuls. Na tyle mocny, że nie mogłem się ruszyć, a po chwili moje nogi zmiękły i upadłem na zimny chodnik. Mięśnie niekontrolowanie spinały się. Wiecie jak wygląda ktoś porażony prądem, prawda? Ten paralizator spokojnie zabiłby człowieka. Miałem mroczki przed oczami, palce próbowały się czegoś schwytać, z gardła nie mógł wydobyć się nawet jęk.
- Alec! - usłyszałem i gość który użył przeciwko mnie swojej broni upadł koło. Odetchnąłem, leżąc już w normalniej pozycji. Nie czułem zupełnie nóg. No, mógłbym wstać na upartego, ale wątpliwe czy bym przeszedł chociaż parę metrów. Na moje nieszczęście w naszą stronę szło paru innych ludzi. Byłem strasznie śpiący. Tak chciało mi się spać.... Zamknąć oczy... Trochę się podniosłem, jednak ich było za dużo. Ja, mocno osłabiony i Katherina w ciąży... To musiało źle się skończyć. Pamiętam już tylko mocne uderzenie w głowę. Mimo wszystko, myślałem tylko czy Katherinie się nic nie stało. Ani jej, ani mojej małej córeczce. Nie może im się nic stać.


Obudziłem się w jakiejś sali. Nie poznawałem tego miejsca. Byłem przywZnów przesłuchanie? Mogli by wymyślić coś lepszego. Wtedy usłyszałem za ścianą oddech. Szybki, płytki. Oszalałe bicie serca. I drugie serce, bijące ciszej ale kilkanaście razy szybciej. Żyją.
- Nic Wam nie jest? - spytałem głośno, na tyle by mnie usłyszały.
- Alec?
- Tak - odetchnąłem, słysząc jej głos. Wtedy drzwi do pomieszczenia w którym się znajdowałem rozwarły się. Stanęła w nich kobieta około czterdziestki. Miała krótkie, blond włosy, trochę zmarszczek, raczej chuda i niska. W wizytowym czy tam biurowym stroju, odcienie bieli i błękitu. Podeszła do mnie. Nie sama, niedaleko niej było jeszcze paru gości  którzy pewnie mieli mnie pilnować. Miło. Bardzo, cholernie, miło. Podeszła od tyłu i poczułem jak ostrym gestem zsuwa ze mnie kurtkę, po czym przejechała palcem po kodzie kreskowym. Już dawno go nie usuwałem (można, lecz to działa na dosyć krótko) i był już cały na wierzchu. Zatrzymała się dłużej na końcówce, w której były zawarte trzy ostatnie liczby: czyli mój numer. Wiedziała, że jestem X5, więc oszczędziła mi pytań.
- 494 - mruknęła cicho i odeszła - Pilnujcie go - i wyszła. Usłyszałem, jak wchodzi do Katheriny. Napiąłem wszystkie mięśnie, jeszcze nie do końca sprawne po potraktowaniu prądem. Nasłuchiwałem. Obcasy stukały o podłogę. Specjalnie umożliwili mi podsłuchiwanie.
- Jak się czujesz? - spytała tym oschłym głosem obca kobieta. Poważnie grała mi na nerwach i nie przewidywałem jej zbyt długiego życia.
- A co Cię to obchodzi.
- Obchodzi wiele. Nosisz w brzuchu dziecko jednego z naszych żołnierzy, a pech sprawił, że żadnego z potomków jakiegokolwiek X5 nie zdążyliśmy zbadać. Jesteście naszą szansą - powiedziała i opuściła pomieszczenie, by znów wejść do mojego.
Boże. Właśnie dzieje się to, czego się bałem najbardziej. Moje dziecko urodzi się i będzie wychowywać w Manticore. Sparaliżował mnie strach, gniew, smutek. Wszystko na raz. Spojrzałem swoimi lekko zaszklonymi, zielonymi oczami. Bardzo rzadko pozwalałem sobie aż na tak skrajne emocje. To był pierwszy raz od wielu, wielu lat kiedy moje oczy to szklanki.
- Nie zrobisz tego - szepnąłem. Podeszła. - Masz mnie. Czemu jej nie wypuścisz? Czemu ich nie wypuścisz? Po co Ci one?
- Tak jak myślałam. Z tobą zawsze były problemy. Chcesz znów wylądować w psychiatryku? Da się to zrobić, 494. - Być może Katherina to słyszała. Nie obchodziło mnie to. Chcę tylko, by przeżyły i zwiały jak najdalej z tego piekła.
- Wypuść je - warknąłem.
- Nie. To dziecko będzie idealnym materiałem na badania.
- Nie! - uniosłem się i jeden z jej goryli mocno mnie uderzył. Na tyle, bym razem z krzesełkiem runął na ziemię. Ale zostałem podniesiony wraz z krzesłem.
- To nie Twój wybór - powiedziała. Spojrzała na goryli - Do izolatki. Nie martw się, wypuścimy Cię z niej jak sobie tylko przypomnisz, gdzie Twoje miejsce. potem trafisz do swojego nowego oddziału i sprawdzimy co z tobą dalej robić. A ją - wskazała na ścianę, za którą była Katherina - do skrzydła szpitalnego, do pokoju.

*Dwa miesiące później*
Siedziałem w tej izolatce ponad miesiąc. Cechowała się tym, że byłem obserwowany dwa cztery na dobę i od nowa uczonym jak się zachować. Że mam podawać numer, nie imię. Że jestem nic nie wartym śmieciem, który został stworzony by zabijać i zostać zabitym. Kolejny miesiąc był dokładnie taki sam jak osiem lat temu. Musztry, treningi. Nie podpadałem nikomu i skupiałem się na zadaniach. Trudne do uczynienia, bo ciągle myślałem o mojej małej Katherinie. Co się z nią dzieje? Nie widziałem jej. Nie było mi dane jej widzieć ani razu, gdy lądowałem w skrzydle szpitalnym (co działo się co jakieś dwa tygodnie z powodu obrażeń, badania mieliśmy w tym samym skrzydle co mieszkaliśmy) zawsze byłem tak daleko od niej, jak tylko się dało. Może miała okno z widokiem na plac? Przynajmniej ona mnie by widziała. I wiedziała, że mi nic nie jest.
Nie mogłem się uśmiechać. Po prostu zapomniałem jak to się robi. Całe dnie, pomijając te wszystkie prania mózgu, lekcje, musztry, treningi i badania siedziałem w pokoju. Próbowali mnie złamać, ale drugi raz się nie dam. Nie. Co prawda ta szefowa wymyślała coraz nowsze sposoby. Podporządkowywałem się, ale nie udało im się do końca tego zrobić.

( Katherina?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz