Kilkoma krokami pokonałem dzielącą nas odległość i stanąłem z nią twarzą w twarz. No, prawie, bo była ode mnie niższa. Zaraz pożałowałem naszej bliskości, gdyż czułem jak pomiędzy nami przechodzi jakby prąd. Stłumiłem jednak to i skupiłem się na ważniejszych sprawach. Nachyliłem się lekko, mając nadal w głowie jej słowa, które miały mnie stąd wygonić. Myśli, że uda jej się mnie pozbyć? Przelicza się, oj jak bardzo. Nie zamierzam odejść.
- Nie - powiedziałem. Obserwowałem, jak się denerwuje moją prostą odmową. Po chwili się odsunąłem, byle tylko tego nie czuć. Nie czuć, jak bardzo ją kocham i pragnę. Była zdecydowanie za blisko, jednak na szczęście to nieznośne uczucie lekko straciło na sile. Lekko. Zawsze, gdy już jest dobrze, sprawy muszą się aż tak komplikować? Dlaczego to zawsze przytrafia się mnie? No tak, los lubi się znęcać nad zmutowanymi pół ludźmi z trudną przyszłością, podstawowe prawo wszechświata, niemal tak oczywiste jak kromka chleba spadająca zawsze na posmarowaną stronę. - Mógłbym Ci opowiadać dniami i nocami, jak bardzo jesteście dla mnie ważni, ale i tak mi nie uwierzysz. Nie ufasz mi, bo Cię zraniłem. Możesz mnie stąd wyrzucić, możesz mnie nienawidzić, odpychać od siebie, - wymieniałem, całkiem ostrym tonem - rzucać szklankami, uderzyć mnie, co mi się w sumie należy, ale i tak będziesz musiała zaakceptować - trochę złagodniał mój głos - to, że i tak będę przy tobie ze względu na naszą, hmm, małą, słodką wpadkę. Nienawidzisz mnie? Słusznie! Powinnaś mnie nienawidzić. Ale nie zabraniaj mi opieki, spotkań z moim dzieckiem. Nie zabraniaj mi patrzenia jak dorasta, nie zabraniaj mi bycia ojcem.
(Kath? Przepraszam, że takie krótkie)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz