Ile tam byłem? Rok? Dwa? Czułem jak by to była cała wieczność, setki jak nie tysiące lat. A to były tylko dwa miesiące.
Mała iskra buntu wznieciła ogień. Jakiś szaleniec postanowił lekko
uchylić sobie wrota piekieł i z nich wydostało się dokładnie dwadzieścia
siedem demonów. W tym ja.
Ludzie kiedy chcą opisać najgorszą rzecz, mówią, że jest jak w piekle. A
w piekle jest... cóż... jak w piekle. Jest to miejsce pełne cierpienia,
gdzie jest się sam jak palec. I wiesz, że to nie skończy się wraz z
śmiercią. Tam nie możesz umrzeć.
Powrót do ciała nie jest przyjemny, przynajmniej dla mnie. Jestem
ewenementem wśród demonów. Zaczerpnąłem gwałtownie powietrza, podnosząc
się jak oparzony. Uśmiechnąłem się błogo, czując jak ból mnie opuszcza.
Koniec piekła. Jestem na Ziemi.
Wstałem z zimnej, niewygodnej ziemi. Zaraz. Nie leżałem na ziemi. Tylko
na podłodze. Ah... Spoko, nie wgłębiam się. Podszedłem do lustra
niedaleko i podniosłem koszulkę, przyglądając się w miejsce, gdzie
jeszcze niedawno były głębokie, śmiertelne rany. Taki dodatek do
wyszarpania duszy i umieszczenia jej w piekle. Jednak nie było nawet po
nich śladu. Wyszedłem z domu, w którym zupełnie nie wiem jak się
znalazłem. Zaraz... To dom mojego przyjaciela Castiel'a. Ah.. Już wiem
kto mi pomógł w wydostaniu się z tego... piekła, dosłownie jak i w
przenośni. Znalazłem karteczkę z adresem i dopiskiem, że kupiony dla
mnie. Miło! Doszedłem pod adres. Było to stare złomowisko, na którym nie
było auta sprzed 1980 rokiem. Tam znalazłem moją Chevy, zaparkowaną w
specjalnym dla niej miejscu. Była zadbana. A na środku stał domek. Ah,
mam dom? Rozejrzałem się po nim, po czym poszedłem do miasta, oczywiście
najpierw się przebierając. Musiałem znaleźć Katherine.
I znalazłem.
Na swoje nieszczęście.
Zauważyłem ją przez szybę w restauracji. Była tam z jakimś facetem.
Trzymał jej dłonie. Śmiali się. Ah, nieźle ją dotknęła wiadomość o mojej
śmierci, by ją ratować. Tak bardzo, że aż się tym nie przejęła.
Flirtowała z jakimś facetem. Przynajmniej nic jej nie jest. Ale poczułem
to. Ukłucie w sercu i smutek. Nie byłem zły. No tak. Przejmuję się nią,
zacząłem się nią opiekować. Kochać. I znów oberwałem od losu cios
poniżej pasa. Zacisnąłem szczękę, może przez lekkie uczucie złości. A
przed chwilą zły nie byłem. Odjechałem Impalą, zaciskając ręce na
kierownicy.
Wróciłem do "domu". Usiadłem na stołku, położonym pomiędzy samochodami.
Zacisnąłem w rękach młotek i z całej siły, wstając, uderzyłem w maskę,
starego, zakurzonego samochodu. I jeszcze raz. I jeszcze. I tak do
utraty sił.
(Katherine?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz