Wiedziałem, że nie będę mógł obronić Katheriny, ona sama również sobie nie poradzi. Cholera. Stres połączony z strachem o życie i ich i swoje wprowadziły mnie w stan łowcy. On zawsze się objawiał, kiedy w grę wchodziło zagrożenie życia, mimo, że służył on do polowań nie walki czy ucieczki. Łatwo było zobaczyć, że jestem już w tym "trybie", że tak powiem. Serce bijące trzy razy szybciej niż u przestraszonego człowieka sprawiło, że do krwi dostała się ogromna ilość adrenaliny, przez co zacząłem oddychać szybciej. Źrenice się powiększyły tak bardzo, że nie było widać prawie tęczówek. Widziałem to w odbiciu, w szybie. Słuch i węch się kilkakrotnie polepszył. Przydatna umiejętność ale... moje serce nadal ledwie co działało. Jeśli się zaraz stąd nie wydostaniemy, to mój własny organizm mnie zabije. Wolałbym już oberwać kulką w łeb. Skrzywiłem się i szybko odsunąłem się od okna i zacząłem wzrokiem szukać drogi ucieczki. Nie możemy uciec przez tylne wyjście, bo skoro ten tak jawnie się tutaj pojawił, to to jest pułapka. Szkolenie Manticore się jednak przydaje.
Słyszałem bicie serca kolesia w samochodzie i trzech przy tylnym wyjściu. Ale nie tylko. Ku mojej uciesze, słyszałem również serce Katheriny i naszej córeczki. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Co z tego, że właśnie umieram.
- Co się stało? - spytała Katherina.
- Słyszę jej serce - powiedziałem, ale zaraz spoważniałem gdy usłyszeliśmy trzask drzwi od samochodu. - Chodź - mruknąłem i pociągnąłem Katherine za sobą. W końcu w moim obowiązku jest ją chronić, prawda? Kiedy mężczyzna podszedł do drzwi wejściowych, otworzyłem je i obezwładniłem go. Nie wiem jak mi się to udało. Wiem, że w ułamek sekundy pokonałem trzy metry i pozbawiłem go broni. Uderzyłem go z całej siły w głowę. Padł na ziemię, a ja prawie bym do niego dołączył. Ból był nie do wytrzymania. Oddychałem ciężko, zgięty w pół. Spojrzałem na motocykl... miał przebite opony. Eh... Zabiję ich. Ja po prostu ich zabiję za to.
- Idź - powiedziałem do Katheriny.
- Nie.
- Kotek, to nie jest cholerny babski film i nie będziemy bawić się w dramaty! Idź, zanim tu przyjdą. Mamy większe szanse osobno.
- Alec...
- Chcesz bym przeżył? To idź. Razem nie mamy żadnych szans - warknąłem zdenerwowany. Być może przez ten stan łowcy, być może przez zmęczenie.
- Będę w...
- Nie mów mi. Im mniej wiem, tym lepiej - stwierdziłem. Niepewnie, ale poszła. Nie bałem się o nią aż tak, ona również miała broń. Spojrzałem na swoją i sprawdziłem magazynek. Powinienem dać radę się obronić czterema kulami. Słyszałem jak szli do mnie. Westchnąłem. Wykorzystując resztę siły jaką miałem, załadowałem ponownie magazynek i odbezpieczyłem broń. Jasne, że nie miałem żadnych szans w tym stanie, ale bez walki się nie poddam.
Jedyne co pamiętam, to jak mnie zaatakowali. A teraz... wiadro zimnej wody wylądowało na mojej głowie. Podskoczyłem w miejscu zaskoczony, biorąc głęboki wdech i gwałtownie otwierając oczy. Zaraz jednak jęknąłem z bólu. Bolała mnie strasznie głowa, widać musiałem oberwać. Szybko zauważyłem, że byłem związany. Moje ręce były przewiązane z tyłu metalową linką, która wrzynała się w moje nadgarstki. No ludzie, kilka miesięcy temu dopiero wygoiły się moje ślady od kajdanek! Przede mną stało dwóch kolesi, nie znałem ich jednak.
Wszystko mnie bolało. Mięśnie od wysiłku, głowa od uderzenia, serce od stanu łowcy, żebra, wszystko. Oparłem się o oparcie (masło maślane, heh), wykorzystując każdą chwilę na odpoczynek. Potem nie będzie mi to dane, bo raczej nie mieli dobrych zamiarów.
- Gdzie jest Katherina Petrova? - spytał jeden z nich zimno. O proszę, chodzi o Katherine! Już myślałem, że znów coś ode mnie chcą.
- Kto? - zdziwiłem się unosząc brew. I wtedy ten sam facet z całej siły walnął mnie w twarz. Poruszyłem szczęką, by ją wstawić na swoje miejsce. Czułem ból, owszem, ale nie umiem zliczyć ile razy byłem tak bity. W Manticore przygotowywali nas do tortur w dość specyficzny sposób, bo właśnie nas torturując. Poza tym raz zepsułem misję i wtedy obrywałem dopóki nie straciłem przytomności. Oblewali mnie wodą i robili to ponownie. I znów. I znów. Wiem więc coś o obrywaniu.
- Pytam jeszcze raz - wrzasnął - GDZIE JEST KATHERINA PETROVA?
Ten drugi podszedł i nachylił się.
- Lepiej mu powiedz, zanim się rozkręci. Dobrze Ci radzę.
- Bawicie się w dobrego i złego glinę? - parsknąłem kpiąco. I znów oberwałem. Gdyby krzesełko nie było przymocowane do podłogi, do najpewniej teraz wylądowałbym na betonie. Nie wydam przecież Kath, nie mogę.
- Gdzie ona jest? - spytał ten "dobry glina".
- Idź do diabła.
I znów oberwałem. Temu pierwszemu widocznie się to spodobało i zamiast jednego porządnego uderzenia, zaserwował mi trzy. Cudem nie odpłynąłem.
Czułem jak po policzku spływa strużka krwi.
To trwało jeszcze długo. Łącznie naliczyłem dwadzieścia cztery uderzenia, zemdlałem tylko raz. Mój organizm był zbyt wycieńczony na taką serie, więc na dwudziestym czwartym uderzeniu stało się to znowu. I znów zostałem oblany zimną wodą. Spojrzałem na nich, ledwie unosząc głowę. Nie wydam jej. Nawet nie mam jak, nie wiem gdzie ona jest.
- Gdzie?
- Nie wiem - powiedziałem. I znów oberwałem, a świat nagle się stał taki zamglony, mniej ostry. A jednak to było mniej drastyczne niż w Manticore. Tam się nie cackali i od razu by zaczęli mnie katować fizycznie i psychicznie. To drugie było najgorsze.
- Skurczybyk jest wytrzymały - stwierdził jeden z nich. Już nawet nie wiem który. Przestałem ich rozpoznawać, za bardzo się rozmyli.
Przestałem liczyć uderzenia po trzydziestym. Wiem, że moje ciało się chciało poddać, ale nie mogłem. Po prostu nie mogłem.
W końcu odpłynąłem kolejny raz. I nie zbudziło mnie wiadro wody.
Z PERSPEKTYWY ROMEO
Tyle miesięcy w ciasnej klatce, jako bierny obserwator. Nie przejmowałem kontroli. Po prostu nie umiałem, mimo przeżytych lat. Czasem przestawałem patrzeć, słuchać, ucichałem bo nie mogłem znieść widoku Katheriny. Szczęśliwej z nim. Dręczyłem go gdy z nią zerwał, bo był najsłabszy psychicznie, ale... od kiedy ta czarnowłosa medium przyszła, nie mogłem się odezwać, byłem jakby uśpiony. No, najpierw próbowała mnie wyrzucić z tego ciała, jednak nie mogłem wyjść. Ten cholerny tatuaż broniący przed opętaniem, uniemożliwiający wejście działał także w drugą stronę: nie mogłem wyjść. A wieść o jej ciąży... zniszczyła mnie. Nadal ją kochałem. Bardzo, bardzo ją kochałem, mimo, że połowicznie ją po prostu nienawidziłem za to wszystko. Jak ona mogła to robić? Wiedząc, że ja tu jestem, widzę, czuję? Tak, ja spowodowałem wypadek. Chciałem się pozbyć tego dupka, a zamiast tego... tylko ich do siebie zbliżyłem. To cholernie boli. Jakby wbiła mi nóż prosto w serce. Tak bardzo nie cierpiałem nawet w piekle. Taki ból jest sto razy gorszy niż rozrywanie na kawałki.
"Kochasz mnie, czy nienawidzisz?"
Te słowa wypowiedziałem do niej ja. Dwa czy tam trzy dni przed tym, jak zostałem pozbawiony kontroli nad ciałem a ona poznała Alec'a.
"I jedno i drugie"
Zacisnąłem pięści, a raczej zrobiłbym to gdybym mó... o boże, ja właśnie zacisnąłem pięści. Otworzyłem powoli oczy, było pusto w pomieszczeniu. Widocznie stało się to samo co wtedy: jeden stracił przytomności, drugi odzyskał kontrolę. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Moje demoniczne moce zaczęły mocno wspierać krew transgenika i już po chwili czułem jak serce się regeneruje. Za nim poszły inne narządy. Po jakiś czterech, pięciu godzinach całkowicie wyzdrowiałem. Kocham tą niezniszczalność demonów. Nie wiem jak mi się to udało, ale po chwili metalowa linka upadła na ziemię, a ja mogłem wstać. Zachwiałem się, ale udało mi się ustać na nogach.
W lustrze zauważyłem, że miałem czarne, demoniczne oczy. Podszedłem do niego i przejrzałem się. Uśmiechnąłem się zadowolony i po chwili moje ślepia były normalne. Jak dobrze móc poruszać palcami, chodzić, wyprostować się!
Zepchnąłem tego dupka w najczarniejsze miejsce umysłu, pozbawiając go zdolności obserwowania, myślenia, słyszenia. Dosłownie go uśpiłem i zostałem w głowie sam.
Z łatwością wydostałem się stamtąd, mordując wszystkich co stanęli mi na drodze. Jednocześnie myślałem nad tym wszystkim: jak to możliwe, że kochamy ten sam rodzaj muzyki? Że oboje kochamy Impalę? Katherine (no, ją najbardziej)? Jedzenie? Telewizję? Chyba, że...
No proszę. A więc nasze odczucia, uczucia zmieszały się podczas pobytu w jego głowie! No co za przypadek! I tak gnoja nienawidziłem, ale to mi trochę poprawiło humor.
Od razu skierowałem kroki do domu Kath. Nie było jej tam. Ani w moim domu. Ani w domu Bena (oczywiście sprawdzałem tak, by się na niego nie nadziać). Dopiero po godzinie wpadłem, gdzie może być i dosyć szybko dotarłem do domu nad urwiskiem. Zapukałem. Otworzyła mi.
- Al.. - chciała powiedzieć "Alec", ale jej przerwałem.
- Nie. Może mnie nie pamiętasz - zacząłem, wchodząc do domu, przechodząc koło niej. Rozglądałem się, mając ręce w kieszeniach. - Poznaliśmy się... rok temu? Coś koło tego. Straciłem poczucie czasu w klatce, tu w środku - wskazałem na głowę, a potem ponownie opuściłem rękę - Nie ważne. Próbowałem Cię zabić, postrzeliłem Twojego przybranego brata, ty mi pomogłaś w pewnej sprawie. Spaliśmy ze sobą, padło parę ważnych słów, ale dla jednego z nas najwyraźniej nie miały znaczenia. Nie ładnie robić tak nadzieje. Uratowałaś mnie przed szponami pewnej istoty, a ja oddałem za ciebie życie idąc do najgorszego miejsca jakie istniejąc i przez dwa miesiące cierpiałem najgorsze katusze jakie istnieją, dzień w dzień. Dwa miesiące na Ziemi to dwadzieścia lat w piekle, wiesz? Ale to nieważne. Potem znów ze sobą spaliśmy i wyjechaliśmy na "weekendzik" do Stanów. Niestety, właściciel tego ciała postanowił dać znać o swojej obecności i przez następne... kilka miesięcy biernie oglądałem wydarzenia. Nazywam się Romeo, kojarzysz mnie? - zakończyłem, nadal wędrując po tym pomieszczeniu w domu, w ogóle nie zdradzając emocji. Miałem pokerową minę, mimo, że ledwie to wszystko wytrzymywałem. Odwróciła się w moją stronę - Nie martw się, pojąłem, że nie jestem mile widziany i nie zamierzam psuć Ci Twojego idealnego życia. Chcę się tylko pożegnać. Wezmę swą Impalę, colta i już mnie nigdy nie zobaczysz. Ah, no i oddam Ci tego chłoptasia i tak już mnie porządnie wkurza.
(Katherina?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz