piątek, 5 września 2014

od Ben'a C.D Katheriny

Ta rozmowa trochę podniosła mnie na duchu. Jednak nie jakoś specjalnie. Nadal nic nie wiedziałem, w sumie tak jak ona. Nie wiedziała o bardzo wielu rzeczach. A teraz muszę przestać się nad sobą użalać. Jestem żołnierzem. Nie ofiarą. Nie mówiąc o tym, że zanim jej słowa się spełnią, ja już dawno byłbym w grobie. Moje życie długie na pewno nie będzie.
- Dziękuje - powtórzyłem. - Jednak cały czas mówisz: później, później. Dla mnie "później" nie będzie, Kath. Jestem żołnierzem. Tacy jak ja umierają szybko.
- Ben. Nie jesteś już żołnierzem.
- Jestem!
-... Ok. Ale będziesz żył jeszcze długo, nie rozumiesz?
- W tym problem, że ja nie chcę.
 I odszedłem. Po jakimś czasie, udało mi się zasnąć.

*Pobudka*
Mój zły sen uratował nam skórę. Obudziłem się niespełna godzinę po moim uśnieciu. Z bijącym sercem, smakiem krwi w ustach i wspomnieniami, najpiękniejszymi jakie posiadam. Jeszcze po przebudzeniu, miałem sceny przed oczami. Zamknąłem oczy, robiąc z swych powiek jakby ekran, by przeżyć to jeszcze raz. Podpierając się na rękach, odchyliłem się w tył. Zapach lasu uderzył we mnie, mimo, iż w rzeczywistości byłem w budynku. Pościg. Atak. Ofiara leżała na ziemi. Moje pierwsze polowanie. Pierwszy raz wtedy byłem tym, kim chciałem być. Łowcą. Drapieżnikiem. Nie zrezygnuje z tego, szczególnie, że moje życie jest takie krótkie. Nigdy nie wiadomo, czy dożyje jutra. Wszędzie była czerwień krwi, kiedy cały mój oddział grupowo rzucił się na nomlina. Nie miał szans. Nawet nasz stwórca się wtedy bał, obserwując jak rozszarpujemy tego wyglądającego jak człowiek stwora. Może i Katherina miała w wielu sprawach rację, ale już zawsze będę się budzić z bijącym niczym młot sercem i smakiem posoki w ustach. I wtedy usłyszałem dźwięk samochodów, a zaraz potem wystrzałów. Popędziłem wszystkich obudzić, zaskoczony atakiem. Czego innego się spodziewać? Raczej dowieść pizzę nie wpadli.

*Godzina później*
Alec cały czas patrzył na sytuację na zewnątrz. Dziesięć wozów policyjnych stało, a koło nich ludzie z Manticore oraz parę policjantów w nas celowało. Aż strach pomyśleć, co działo się z tyłu i po bokach. Przeklnął, a ja spokojnie sobie liczyłem ile mamy broni i sztuk naboi. Nie było tego wiele, wręcz przeciwnie.
- Nie wyjdziemy stąd żywi - powiedziałem, ładując karabinek maszynowy, który zwędziłem jednemu z policjantów. Nie zamierzam poddać się bez walki. Nie jestem jednym z tych słabeuszy, co by teraz wyszło z rękami w górze.
- Gorzej być nie może - mruknął Alec. Wtedy zobaczyłem jak pokaźną prędkością jechało do nas jakieś pięć furgonetek.
- A jednak może - westchnąłem, ale zaraz zmarszczyłem brwi gdy stare graty nazwane wcześniej furgonetkami przedarły się przez policjantów, zajechały niemal bokiem pod dom i wyłoniły się z nich różne postacie, które oddały strzały w stronę naszych wrogów. Ok, robiło się to coraz dziwniejsze. I po chwili, dzięki swojemu wyostrzonemu wzrokowi dostrzegłem kod kreskowy na karku jednego z naszych wybawców. Mutanty zaczynają mnie coraz bardziej zadziwiać. Na potwierdzenie moich myśli, rozległ się głos.
- Odwrót! Do domu, już! - znajomy głos przekrzyczał cały ten harmider. Mutanty zaczęły biec do naszego domu.
- Nie wierzę - mruknąłem i szybko podbiegłem do drzwi, by je otworzyć. Przez nie wdarła się nasza szalona rodzinka. Parę stworzeń, które ludzi przypominały jedynie posturą i liczbą kończyn. Ale reszta była całkiem normalna, a przynajmniej tak wyglądali. No, było ich około piętnastu, wszystkich. Wtedy przez okno wpadła jeszcze jedna istota, która rozbiła szkło nogami podczas salta. Wpadła do pokoju, w bojowej postaci. Zaraz jednak się wyprostowała.
- Kto zamawiał oddział na wynos? - spytała z uśmiechem. Max. Przepiękna (jak większość X5), niższa ode mnie o jakieś dziesięć centymetrów brunetka z głębokimi, brązowymi oczami. Z tłumu wyłowić ją było łatwo. Miała na sobie skórzany strój niczym filmowa kobieta kot, jednak mniej odsłaniający i rękawiczki skórzane bez palców, podobne do moich. No tak. Podeszła do mnie i Alec'a.
- Moi chłopcy - zaśmiała się wesoło i zanim zdążyłem zaprotestować, poczochrała moje blond włosy. Strzepnąłem jej rękę z swojej głowy, a jej uśmiech się poszerzył. Alec uśmiechnął się na jej widok, w sumie tak jak ja.
- Wow, wesoło mnie witasz - mruknąłem kąśliwie. Przekrzywiła głowę, patrząc na mnie. Zbliżyła się krok.
- Dopóki nie polujesz na niewinnych ludzi i nie bawisz się w dentystę, nic do ciebie nie mam - warknęła. Po chwili przyszła zdziwiona Katherina. Max od razu do niej podeszła. Była niższa i musiała zadrzeć głowę by spojrzeć na dziewczynę mojego brata. Wyciągnęła do niej rękę. Kath ją niepewnie uściskała.
- Cześć. Przepraszam, że Ci tak wparowaliśmy do domu. Słyszałam, że macie kłopoty i postanowiłam wpaść z odwiedzinami - powiedziała, zupełnie nie przejmując się dźwiękiem wystrzałów - Jestem Max.
- Max, to Katherina, dziewczyna Alec'a - przedstawiłem je sobie. Alec zmiażdzył mnie wzrokiem, wiedząc, że zaczną się docinki Max. Eh, uwielbiam go wkurzać.
- No popatrz. Nie sądziłam, że dożyje tego dnia - rzekła, po czym rozejrzała się. Wskazała na jednego mutanta, X6 na oko, bo jeszcze dzieciak to był - Dalton pójdź na dach, obserwuj sytuację. Jolly ty...
- Wyłazić Wy zmutowane śmieci! - krzyknął głos z megafonu. Max wściekła podeszła do okna, oczywiście tak, by nie mogli jej zestrzelić.
- Pocałujcie mnie w mój transgeniczny tyłek! - krzyknęła.
- Nie jest urocza? - zaśmiałem się.
- Jolly, weź grupę Joshue pójdźcie na górę i przygotujcie się do obrony domu. Patric, Benjamin przesegregujcie broń. Bruto sprawdź dom. Jazda, jazda, ruszać się! - wydała rozkazy ostrym głosem i znów powróciła do nas znów szczęśliwa. Przeczesała pacami swe brązowe włosy. - To na czym skończyliśmy?
- Co wy tu robicie? - spytałem, podejrzliwie.
- Nie mamy gdzie szukać domu, więc kilkanaście miesięcy temu sprowadziło się tu jakieś 3/4 mutantów, do opuszczonej części miasta. Tam mamy taką dużą kryjówkę. Na początku były to X3, X4 którzy nie mogą wychodzić na zewnątrz bo nie wyglądają jak ludzie. Ostatnio dołączyło do nich pokaźne stadko bezpańskich X5 więc jesteśmy - wytłumaczyła z szerokim, czułym uśmiechem. Przypatrywała się Katherinie wesoło.
- Dlaczego więc nikt się nie przyszedł ze mną przywitać? - rzucił Alec.
- Bo nikt Cię nie lubi - zripostowała Max, a Alec przytaknął. Zachowywali się jak rodzeństwo, kto by pomyślał.

(Katherina?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz