Lydecker był wyraźnie zainteresowany małą, jednak widocznie nie zamierzał tak po prostu jej odebrać. Za to wszystko byłem tak wdzięczny, że postanowiłem mu wybaczyć pranie mózgu przez całe dzieciństwo i inne piekielności Manticore.
Spojrzałem na moją córeczkę, a raczej na jej kark. Ona naprawdę nie miała kodu. Byłem wcześniej zbyt... szczęśliwy by zwrócić na taką drobnostkę uwagę. Chciałem potrzymać małą chociaż chwilę na rękach i udało mi się to.
Nie miała kodu. Zero prześladowania. Zero uciekania, chowania się, walczenia o następny dzień. Będzie... wolna. Jak tylko się stąd wydostaniemy.
- To bardzo dobrze - powiedziałem cicho, uśmiechając się. Katherina już siedziała, więc po prostu objąłem ją mocno i pocałowałem w głowę. Wiedziałem, że najpewniej to ostatnie chwile, które możemy spędzić razem, w spokoju. Lydecker pewnie zaraz wyda rozkaz powrotu do pokoi, jednak na razie pewnie kłócił się z szefową. Co z tego, że Lydecker ma pewnie z pięćdziesiąt lat i żył w ciągłym stresie, nadal to niezłe ziółko i pewnie będzie chciał odzyskać władzę nad Manticore, widząc co tu się wyrabia. Nie ważne, nie powinienem teraz o tym myśleć. Skupiłem się na naszym najmniejszym kotku. Jak na noworodka, bardzo mało krzyczała. Nie wiem, czy to dobrze, ale skoro lekarze milczą to raczej nie ma aż takiego znaczenia. Uśmiechnąłem się wesoło. Zielone oczka na mnie patrzyły.
- Kocham Was - stwierdziłem.
(Katherina?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz