To wszystko stało się zbyt nagle. Ta.... Niby trwało to pół godziny, godzinę (co jest krótkim czasem, ale to lepiej dla Kath), ale ja odczuwałem inaczej. Odczuwałem również, że moja ręka długo nie wytrzyma, ponieważ Kath odreagowywała ból zaciskając na niej palce. Powstrzymałem wszelkie grymasy bólu i tak po prostu przy niej trwałem.
Sam pragnąłem odebrać dziecko, ale najpierw musiałem jakoś uspokoić Kath. No przecież ona na razie nie może wstawać...
- Kath, leż - powiedziałem, po czym sam wstałem, wychodząc za szefową i oficjalnym tonem zacząłem - Proszę o udzielenie pozwolenia na przytrzymanie naszej córki.
Szefowa zatrzymała się, odwróciła się.
- Udzielam - odezwał się głos, jednak nie z jej gardła. No, ona nie ma męskiego głosu. Wtedy zobaczyłem Donalda Lydecker'a*. Byłego szefa Manticore. Pamiętałem go z dzieciństwa, trenował mój i Bena oddział (i pewnie parę innych) aż do kiedy miałem dziewiętnaście lat. Wtedy też go ostatni raz widziałem. Był zimny, nie pokazywał po sobie uczuć. Zazwyczaj. Coś go jednak różniło od wszystkich innych: traktował nas jak ludzi. Znaczy nadal prowadził mordercze treningi, eliminował chore jednostki ale... w jego oczach zawsze byliśmy ludźmi. Być może dlatego teraz udzielił pozwolenie.
- Ty tutaj nie rządzisz - warknęła szefowa. Lydecker nawet na nią nie spojrzał. Zmienił się sporo. Osiwiał i chodził o lasce ale i tak całkiem dobrze się trzymał. Kiwnął głową porozumiewawczo do lekarza który teraz niósł małą, a on od razu podał ją mnie. Hmm... Jestem mu coś winien, ale tego długu to chyba Lydecker'owi nigdy nie spłacę. To nie do opisania, co czułem gdy trzymałem ją na rękach. I mimo, że chciałem od razu zanieść ją Katherinie, to teraz nie mogłem się ruszyć. Gdy w końcu się opamiętałem, spojrzałem na Lydecker'a z wdzięcznością.
- Dziękuje - szepnąłem. Uśmiechnął się lekko i gestem dłoni mnie wygonił do mojego kotka. Wróciłem tam, po czym usiadłem koło leżącej Katheriny i dałem jej naszą małą córeczkę.
(Katherina?)
*Lydecker (czytaj: Lajdeker)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz