Para zaczęła obściskiwać się w jednym z ciemnych, ustronnych kątów. Vivienne odwróciła wzrok z niesmakiem.
Oto definicja miłości XXI wieku.
Ujęła zgrabnie między palce kieliszek, po czym oparła się o blat,
leniwie oglądając wirujące w rytm muzyki pary; mężczyzn, rozkochujących w
sobie panie za sprawą tony żelu na włosach i marnej imitacji mięśni,
które pozostają raczej w dalszym zaniku mimo pozornych starań ich
naprężenia, damy, które uwodzą nie urodą oraz inteligencją, bo jak tak
spojrzeć to zdecydowana. Większość przedstawicielek płci pięknej tych
cech po prostu nie posiadała, a odkrytym wręcz do pępka dekoltem i
wyciśniętym w lśniący lateks tyłkiem.
Czasami Vivienne miała ochotę rzucić wszystko i teleportować się na
księżyc, a patrząc na scenę rozgrywającą się przed jej oczami-stosunkowo
często, żeby nie powiedzieć "ciągle".
Jej wzrok przykuło drobne zamieszanie przy drzwiach wejściowych; na
szybie dostrzegła szybki taniec czerwonego światła przeplatanego
niebieskimi błyskami. Psy.
Jakby na potwierdzone jej myśli do holu wkroczył funkcjonariusz, chyba
jedyny mężczyzna na sali posiadający na wyłączność prawdziwe mięśnie.
Gliniarz poprosił stojącego przy drzwiach lokaja o listę gości. Vivienne
była pewna, że chodzi o nią. Oczywiście miała na tyle oleju w głowie,
aby podać fałszywe imię i nazwisko, ale niewykluczone, że mieli jej
rysopis; po pierwszej i ostatniej, miała nadzieję, wpadce przy robocie
sąsiedzi jej ofiary mogli usłyszeć odgłosy szamotaniny albo co gorsza
zobaczyć jak Lotka ucieka zraniona. Teraz ściągała na siebie uwagę
siedząc samotnie przy barze. Odstawiła kieliszek z nietkniętą
zawartością na blat i zsunęła się zgrabnie z krzesła. Wzrokiem
powędrowała do przyglądającemu się jej z uwagą Benowi. Skinęła do niego
głową, dając znak, aby podszedł. Ten zmarszczył brwi i niepewnie zbliżył
się do Vivienne. Nie zdążył nic powiedzieć, jak zarzuciła mu ręce na
ramiona.
- Obejmij mnie w talii, udawaj że tańczymy - szepnęła, prawie w ogóle nie poruszając wargami.
Ben?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz