Ściągnęła tę głupią maskę, która tylko drażniła piórami i ostrym
wykończeniem jej policzki. Cisnęła ją pod nogi, nie mniej wściekła jak
on.
- Ty myślałeś, że ja tego chciałam?! Otóż nie! - syknęła ze złością,
uderzając go w pierś dłońmi, odpychając z czystą wściekłością odbijającą
się w wielkich, szmaragdowych oczach. A Ben? Delikatny jak pański
piesek, zachowuje się jakby jego sprawy były najważniejsze, a on sam był
pępkiem świata. Udaje ciągle tajemniczą, owianą grozą postać, a jest po
prostu najzwyczajniej zmutowany genetycznie, jak parę tysięcy innych
mutantów. Powinien kupić sobie jakiś krem nawilżający na tę bardzo
wrażliwą skórę. Fuknęła, przeklinając w duchu podły los, który ani razu
nie obdarzył jej życzliwą, całkiem normalną osobą. Widocznie ślepy traf
musi splatać ze sobą życia dziwaków.
Wyjrzała zza kotary, śledząc wzrokiem policjanta. Krążył między parami
jak wilk, czekający aż jeden z baranów oddali się od stada. Zmierzyła go
chłodnym wzrokiem, w duchu obiecując sobie, ze jak najszybciej wyjdzie z
miasta. Jeszcze dziś w nocy.
Spojrzała na Bena, który stał jak stał, przewiercając ją chłodnym
spojrzeniem. - Możesz iść, nikt cię tu nie trzyma. I spokojnie, nie mam
zamiaru cię dotykać - prychnęła, unosząc ręce w górę.
Ben?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz