Byłem przyzwyczajony do takiego życia. Ciągłe ucieczki, walka o przetrwanie, obrażenia, ciągłe bycie w pogotowiu i niepewność czy przeżyje się następny dzień to stałe elementy mojego żywota od dziecka. Choć wolałbym, by tak nie było.
Wróciłem do domu i sprawdziłem stan Impali. Eh. Fatalny. Zamówiłem potrzebne części u kolegi i wziąłem się za wygrzebanie tego, co z silnika pozostało.
Całe przygotowanie Chevy i wstępna naprawa zajęło mi sześć godzin. Ignorowałem ciągle rosnący ból, a raczej starałem się go ignorować. Wiem, nie powinienem się przemęczać, dostałem tego nauczkę, gdyż pod koniec dnia nie mogłem się już praktycznie ruszyć. I raz się potknąłem i zwyczajnie upadłem na ziemię, pechowo zdzierając sobie kolana do krwi. No tak. Pech musi mnie prześladować. No nic. Padłem na łóżko bez sił i tak leżałem aż do rana, oczywiście pisząc do Katheriny, że nie mogę przyjść. Raczej nie będzie miała mi tego za złe. Wstałem około ósmej, co było późną jak na mnie porą. Umyłem się, przebrałem i ponownie położyłem na łóżku, włączając telewizor.
Nie wiem ile gapiłem się na teledyski rockmenów i słuchałem muzyki. Po prostu tak leżałem plackiem, aż drzwi do domu rozwarły się. Spojrzałem leniwie w tamtą stronę i ujrzałem uśmiechniętą Max. Jestem jedną z niewielu osób, które rzadko widzą ten uśmiech, więc sądzę, że na razie panuje zawieszenie broni na uprzykrzanie sobie życia.
- Jak się czujesz? - spytała i podeszła. Wciągnąłem do płuc powietrze by jej odpowiedzieć, ale wyczułem pewną interesującą woń. Zmarszczyłem brwi i podniosłem się.
- Masz ciasto - stwierdziłem. Ma ciasto! Kocham ciasto. Mógłbym żyć jedząc tylko hamburgery, pizzę i ciasto a popijać to whisky i colą. Podała mi je, a ja od razu otworzyłem torebkę i wyjąłem moje ciasto. Domek był na tyle mały, a rzeczy w nim ściśnięte, że bez problemu siedząc na łóżku, sięgnąłem łyżeczkę z blatu. Od razu zacząłem rozpracowywać czekoladową masę.
- No więc? Jak się czujesz z świadomością, że zostaniesz ojcem? Jesteś z tym pogodzony tak samo jak sześć lat temu? - powiedziała kąśliwie. Ah, nadal jesteśmy na wojennej ścieżce? Ale uderzyła w czuły punkt. Nic nie poradzę, że zostałem przypisany do tego idiotycznego programu rozmnażania, bo uznali, że jestem dobrym materiałem na ojca (oczywiście pod względem genetycznym). Na szczęście Manticore została spalona zanim doszło do czegokolwiek.
- Skończyłaś?... To dobrze. - mruknąłem, wkładając zapełnioną łyżeczkę do ust. Hmmm.... Pychota. Wszystko mnie bolało po wczoraj, ale jakoś dawałem sobie radę.
- Myślałam by Cię gdzieś wyciągnąć, ale Logan kupił Ci ciasto.
- Kocham tego gościa. Znaczy nie tak jak ty - zaśmiałem się. Rozmawialiśmy dłuższą chwilę, aż w końcu się pożegnaliśmy a ja ruszyłem tyłek do Katheriny. Tak bardzo nie chciało mi się wychodzić z domu. Bez pukania wszedłem do środka. Od razu przede mną pojawiła się Katherina. Eh, mam nadzieje, że jej dobry nastrój nie minął, nie mam siły się kłócić.
- Cześć, kotek.
(Katherina?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz