/666 post!/
Była już prawie jedenasta, a ja tu nadal siedzę. Muszę się zbierać i brać do roboty, jeśli chcę ją naprawić w ciągu najbliższego półrocza. Spójrzmy prawdzie w oczy: dla większości, Chevy nadaje już na szrot. Nie dla mnie. Jakoś ją złożę do kupy i będzie działać.
Podszedłem do Katheriny i uśmiechnąłem się.
- Jeśli chcesz, wrócę wieczorem. I cały czas jestem pod telefonem - powiedziałem, lekko machając moją komórką. Pocałowałem ją. Namiętnie, przeciągając ciągle pocałunek. Po dłuższej chwili oderwała się ode mnie. Położyła dłonie na mojej piersi i lekko się odsunęła. Zrobiłem smutną minę, a dokładniej "podkówkę", czym najwyraźniej ją rozbawiłem. Miło.
- Co Ci się tak na czułości zebrało? - zaśmiała się.
- No wiesz... Nigdy nie wiadomo co będzie jutro. Może uderzyć w nas asteroida lub meteoryt, mogę nie wyzdrowieć, albo słońce nas spali wszystkich, albo zjedzą nas zombie - wymieniałem - możesz mnie znów znienawidzić...
- A dasz mi powód? - spytała. Zaśmiałem się cicho i pocałowałem ją ponownie, krótko i odsunąłem się od niej z uśmiechem na ustach.
- Mam nadzieje, że już nigdy Ci go nie dam. Moja twarz ostatnio poważnie ucierpiała - mruknąłem, pocierając policzek na którym miesiąc temu (i trzy miesiące temu) był ogromny siniak. Ta dziewczyna ma naprawdę silną rękę.
(Katherina?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz