Wszedłem do domu.
- Czy ten dzień, może być jeszcze bardziej pokręcony? - westchnąłem, po czym oznajmiłem, niezbyt zadowolony - Mam robotę
- Jaką?
- Ben mi powiedział, że jeden z mojego oddziału wpadł w pułapkę syreny - mruknąłem i upiłem łyka burbonu z gwinta. Wstała.
- Idę z tobą, ostatni raz jak poszedłeś sam, straciłeś pamięć.
- Raczej odzyskałem - upomniałem ją i wyszliśmy.
*Przed budynkiem*
Staliśmy przed klubem z dancingiem, gdzie aż się roiło od mężczyzn. Wchodziła też akurat pracownica, odziana jedynie w pończochy, naprawdę mini, skórzaną spódniczkę oraz stanik z ćwiekami. Została od razu wpuszczona. Kath już ruszyła do wejścia, ale zatrzymałem ją. Naprawdę myśli, że tam tak po prostu wejdzie?
- Nie wpuszczą Cię. Wpuszczają jedynie pracownice - wytłumaczyłem. Uniosła brew, ale zaraz skrzyżowała ręce na piersi.
- To jak mam tam wejść?
- Z tyłu jest casting. Biorą tylko najlepsze. Wezmą Cię przecież.
- Chyba żartujesz.
- Nie bądź taka skromna - zaśmiałem się, choć wiedziałem, że nie o to jej chodzi. Spojrzała na mnie rozwścieczona i poszła na tyły. Gdy przyszedł Ben, pomóc, weszliśmy do środka i rozdzieliliśmy się.
*Kilkanaście minut później*
W milczeniu obserwowałem tańczącą blondynkę, która wyraźnie wiedziała jak wykorzystać swe atuty. Rękami powoli, kusząco przejechała od żeber które opinał czerwony gorset, przez talię i biodra aż do swych ud. Ok, wiem. Nie powinienem tak ją "rozbierać wzrokiem" ruszając lekko głową w takt muzyki podczas gdy ona tańczyła aż tak blisko, niemal pomiędzy moimi rozchylonymi mocno nogami, ale przecież miałem się wtopić w tłum napalonych, pijących mężczyzn. I wtapiam się.
Podpierałem się dłonią o podłokietnik, bardzo ale to bardzo miękkiego fotela, w którym się niemal zapadałem. Byłem odchylony lekko do tyłu, a fotel był na tyle niski, żeby zapewnić idealny widok na tańczące panie, w tym wypadku Veronice. Wiem, że głowę miałem idealnie na wysokości jej ud, a dzięki lekko podniesionej głowy przez ów odchylenie do tyłu, miałem widok na pewne niezwykle interesujące partie jej ciała. Po chwili dziewczyna tańcząca do tej pory tyłem, odwróciła się do mnie, by kontynuować taniec. Przestałem się podpierać, obserwując ją i przegryzając wargę. A mimo wszystko, nie skupiałem się w stu procentach na ślicznej dziewczynie. Moje myśli ciągle uciekały do Katheriny. Dziewczynie wyraźnie się spodobałem, bo pozwalała sobie na bardzo intymny taniec, choć nie jestem pewien. To doskonałe aktorki.
Mimowolnie przeszedłem na tryb łowcy, skupiając całą swą uwagę na niej. Uwolniłem z swoich zębów wargę, przyglądając jej się niczym łowca swej następnej ofierze. Jeśli ja byłem wilkiem, to ona małą, bezbronną sarenką. Wyostrzony wzrok się nieźle przydawał, choć słuch lekko przeszkadzał. Dziewczyna przeczesała palcami włosy, prostując się. Ten ruch uwolnił jej zapach, który sprawił, że nieświadomie wbiłem palce w fotel, aż zbielały mi knykcie. Instynkt szalał, tak samo jak moje myśli. Miałem wielką ochotę doprowadzić ją do krzyku, jednak obie części świadomości miały na to inny plan. To była zdecydowanie zbyt niebezpieczna zabawa, gdyż przez chwilę, o zgrozo, zacząłem w pewnym sensie rozumieć Ben'a. Byliśmy łowcami. Drapieżnikami. Zabójcami... zamilcz. I to wszystko, przez jeden taniec?!
I wtedy przyszło ukojenie. Zauważyłem Katherine, która cudem się tu dostała. Mój mały kotek, szedł w naszym kierunku.
- Ok, wystarczy, mała - powiedziałem, jednocześnie łapiąc ją lekko za biodra. Przestała tańczyć. Nie była zbytnio zadowolona, spojrzała na mnie z lekkim grymasem. Puściłem jej biodra, ręce kładąc na kolanach.
- To nie koniec piosenki! - mruknęła, bawiąc się pasmem swych włosów.
- Wiesz, jesteś taka piękna - skomplementowałem ją, by tylko odeszła Grymas zszedł, a na jego miejsce wstąpił uśmiech. Również się uśmiechnąłem, swoim typowym, słodkim uśmiechem - Idź, zatańcz dla mojego brata, he? - powiedziałem miękko, wiedząc, że Ben mnie za to zabije. Albo wręcz przeciwnie. Nie ważne. Wyjąłem z portwela należytość za taniec dla mnie i dla Ben'a, po czym jej podałem. Wzieła pieniądze z uśmiechem, odwróciła się i odeszła machając biodrami. Spojrzałem na Katherine
- A więc tak szukasz tego zarażonego? - spytała zdenerwowana. Złapałem ją i jednym ruchem posadziłem sobie na kolanach, mimo, że się opierała mówiąc "hej, ej!" a jako, że jak już wspominałem, to odchylony do tyłu, strasznie miękki fotel, opadła mi na pierś. Uśmiechnąłem się do niej. Siedziała tak, oparta prawą łopatką o moje lewe ramię, mając nogi pod moją prawą ręką, którą delikatnie ją gładziłem.
- Muszę się wtopić w tłum, Katherina. Biały ma tu kogoś, jeśli nas pozna będzie po nas - powiedziałem, trzymając ją.
- Gdzie?
- Na drugiej.
Nie zrozumiała. Kiwnąłem głową "na drugą", gdzie siedział koleś przy stoliku. Mało go było widać, bo wszędzie byli albo napaleni zboczeńcy, albo tańczące "damy".
- Widzisz? Nie pije, nie ma dziewczyny, tylko obserwuje - wytłumaczyłem. Widzieliśmy, jak nachyla się nad nim jakaś kobieta, jednak jednym ruchem odprawił ją. To było oczywiste, że coś tu nie gra. Nagle na nas spojrzał, a my od razu odwróciliśmy wzrok. Spojrzałem na Katherine.
- Musimy coś wymyślić...
- Dlaczego wtedy zamiast załatwić tego gościa, gapiłeś się na tyłek jakiejś dziewczyny?
- Sądzę, że powinniśmy najpierw zająć się tym.
- Powiedz.
- A ty myśl.
- Myślę.
- Gadasz.
- I myślę.
- Wątpię - zripostowałem i oberwałem od Katheriny po głowie. Spojrzałem na nią zirytowany - Właśnie straciłaś napiwek.
I wtedy zobaczyłem, ów zarażonego X5. Był to nie przesadnie umięśniony blondyn, o bardzo mocnych i ostrych rysach. 479 siedział, rozmawiając z przyklejoną do niego dziewczyną. Syrena, było to widać, szczególnie gdy zaczęła go ciągnąć w stronę wyjścia. Wtedy też dostrzegłem kod na jego szyi.
- Znalazłem ich - mruknąłem i wstaliśmy. Ruszyliśmy do wyjścia, a ja wyjąłem sztylet. Robota poszła szybko, tylko, że 479 oberwał sztyletem. Patrzył na nas przestraszony, ale zaraz się rozluźnił widząc mnie.
- Cześć, 494 - mruknął, przeczesując palcami włosy.
- Kath, poznaj 497, 497 poznaj Kath.
- Możecie mi mówić John.
Chwilę rozmawialiśmy, jednak ja nie mogłem myśleć o tym wszystkim. Myślałem jedynie o celu, który sobie obrał mój instynkt.
Zdecydowanie zdolności łowieckie są niezwykle upierdliwe. Owszem, bardzo przydatne w tropieniu, ale jest pewien problem. Nie mogę wyrzucić sobie mojego celu z głowy, ciągle myślę tylko o tym, nie ma szans na uwolnienie się. Dlatego właśnie zrezygnowałem z tego trybu, ale zbyt długo nie używany zaczął świrować i bez mojej woli obrał sobie za cel blondi z klubu. Słysząc najmniejszy szmer odwracałem się mając niewiarygodnie silną potrzebę podążenia za nim. Mimowolnie szukałem jej zapachu wśród innych. Wyłapywałem jej twarz z tłumu. Nie, nie z pożądania jej ciała w kontekście seksualnym. Chciałem ją po prostu pozbawić życia. I to wszystko, przez jeden, głupi taniec.
Siedziałem dziś na swoim ulubionym fotelu w Kawalerce i oglądałem telewizję, wcześniej szwendałem się po mieście niczym bezpański kundel, trochę również porozmawiałem z Ben'em, który większość czasu spędził u Max.
- Alec? - spytała cicho Katherina.
- Muszę iść - odezwałem się, wstając i wychodząc. Szybko ją znalazłem, gdyż ona raczej nie ma powodu do maskowania swego zapachu. Nie wiedziałem co robiłem, podążałem za swym instynktem, który aktualnie przejął nade mną całkowicie kontrolę. Ten wieczór nie skończy się dobrze. Panie i panowie, strzeżcie się, gdyż własnie pachnąca różami blondi stanęła przede mną, odziana jedynie w niewiele zasłaniającą, czerwoną sukienkę. Podeszła blisko, na swoich niewiarygodnie wysokich obcasach. Miłe spotkanie w przytulnej, ciemnej uliczce, gdzie nikt nie usłyszy jej krzyku.
- Alec - wymruczała. Uśmiechnąłem się bardziej zwierzęcym uśmiechem niż ludzkim. Dziś niewiele było ze mnie człowieka.
- Witaj - odpowiedziałem niskim, gardłowym głosem lekko przypominającym warczenie. Również się uśmiechnęła i, wyczytując z jej ruchu ciała, otworzyła mi furtkę mówiąc jakby "bierz co chcesz". Przybliżyłem się, patrząc na nią. Oparła się o moją pierś, by dosięgnąć do ucha, choć sądzę, że to nie był jedyny powód.
- Miałam, nadzieje, że Cię jeszcze zobaczę - wyszeptała kusząco. Oczywiście to była gra, kłamała. Ale kogo to obchodzi. Przyszpiliłem ją do ściany, łapiąc za biodra dokładnie w miejscu, gdzie wczoraj. Poczułem, jakby pod moimi palcami przeszedł prąd. Położyła swe ręce na moim karku, przyciągając mocno do siebie. Jedną z swoich rąk podniosłem, by zaraz palcem przejechać po jej wardze.
Sięgnąłem do moich spodni, po pewną bardzo przydatną rzecz w zbliżeniach tego typu, bez której trudno byłoby się obejść.
Zaraz potem, wbiłem jej sztylet w zagłębienie pod mostkiem, a ręką zasłoniłem usta by stłumić krzyk. Ostrze mocno pociągnąłem do góry, pozbawiając marnego żywota kobietę o imieniu Veronica. Puściłem rękojeść, a jej ciało opadło na ziemię. Oparłem się plecami o zimną ścianę, kiedy powoli do mnie docierało, co właśnie się wydarzyło. Zabiłem ją, zupełnie bez powodu. Przynajmniej nie umarła taką śmiercią, jak większość moich dawnych ofiar. Dlaczego to do mnie wraca? Schowałem twarz w dłoniach, nie wytrzymując już tego wszystkiego. Miałem przez tyle lat spokój! Dlaczego teraz, akurat, kuźwa, teraz?! Cały czas czułem, jakbym nie był sam, we własnym umyśle. Moja psychika powoli podupadała, czułem jak zapadam się we swej świadomości. I wtedy nagle mnie olśniło.
Nagle jestem demonem. Ten obcy głos, wtedy. Nie mówię o mojej wrednej podświadomości, tylko tamtym głosie podczas jednej z nocy z Kath. Sama Kath. Myśli, że nie jestem sam w własnej głowie. Ta dziewczyna. To wszystko. Kath nazywała mnie Romeo. Demon, który się pode mnie podszył, miał na imię Romeo.
Ok, to mocno godzi moje ego, ale najwyraźniej jakiś demon-samobójca wkradł się do mojego umysłu i kiedy oberwałem czymś w łeb, on jakby osunął się w głąb mózgu, a kontrolę zyskałem ja. Wow. To.. wszystko dziwne. I teraz próbuje mnie załamać psychicznie, by mnie osłabić, a wtedy znów obejmie władze.
Co za dupek.
Już nie wiedziałem nic. Zupełnie nic. Szedłem przez miasto, nie wiedząc gdzie, nie wiedząc czy prowadzi mnie obcy demon, czy moje własne, obudzone i rozwścieczone świeżą krwią. Wiem, że nie do końca byłem sobą. Wszedłem do domu, gdzie zastałem Katherine.
- Co się stało? - spytała. Podszedłem do niej, jednak ona cofnęła się, widocznie chcąc mieć przestrzeń dla siebie.
- Nic - powiedziałem, a może skłamałem. Na pewno nie byłem sobą... a może jednak byłem. Byłem tym, kim byłem przed jej poznaniem, czy może odzyskaniem pamięci. Poza tym, jak wspominałem, moje wewnętrzne demony się obudziły i nie chciały odpuścić. Cały czas robiłem kroki w jej stronę, a ona się cofała. Chciała porozmawiać, uuu...
- Ignorowałeś mnie - zarzuciła.
- Teraz też? - zdziwiłem się, a ona natrafiła na ścianę za plecami. Zręcznie mnie uniknęła i znów oddaliła się na parę metrów.
- Alec, pytam naprawdę, co się dzieje? Jesteś blady, moż... - nie dokończyła, bo przerwałem jej, namiętnym pocałunkiem. Językiem rozchyliłem jej wargi, "zmuszając" ją by odwzajemniła pocałunek. Po chwili mocno pogłębiłem go, jednocześnie przyciągając do siebie Katherine, w niezbyt delikatnym geście. Dziś nie miałem ochoty na bycie choćby w najmniejszym stopniu delikatny, po raz pierwszy nie przejmując się, że zrobię jej krzywdę. Ok, ostatnie wydarzenia przysłoniły mi trochę racjonalne myślenie. Coś chciało przestać się powstrzymywać i teraz wydostało się na zewnątrz.
(Katherina?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz