Do pewnego momentu jej towarzysz był znośny, chociaż zawsze dało się
uchwycić w jego głosie nutę wyższości, jakby uważał się za
superbohatera. To, że ją uratował, "przykro" stwierdzić, nie dawało mu
takiego przywileju. Zresztą ona o nic nie prosiła, doskonale poradziłaby
sobie sama, potrzebne jej było tylko parę minut, ale on widocznie na
siłę chciał zgrywać dobrą, całkiem bezinteresowną duszę, by teraz, po
opatrzeniu jej ran czy tego chciała czy nie i zapewnienie jej dachu nad
głową na jedną noc po prostu uważać ją za nieporadną, łatwowierną i co
ważniejsze pokorną owieczką. Ale owieczki, zwłaszcza takie pozorowane,
także mają swoje granice, a w stosunku do zarozumiałych dupków były one
nadzwyczaj wąskie i łatwe do przekroczenia.
-Masz rację, ustalmy coś. Po pierwsze nie rozkazujesz mi, po drugie
zatrzymujesz się tu i teraz, po trzecie wysiadam i nie wchodzimy sobie w
drogę dla twojego bezpieczeństwa - przeniknęła go szmaragdem swoich
dużych oczu, nie spuszczając z niego wzroku ani na sekundę, pozostając
tak bez mrugnięcia powiekami. Długie, smukłe palce oplatały rękojeść
noża, gotowe w każdej chwili zacisnąć się i wyszarpnąć sztylet, by zadać
cios. Mimo, iż czuła głupią więź z napuszonym mutantem za kierownicą,
bo inaczej nie da nazwać się uczucia łączącego cię z nowo poznaną osobą
przez waszą odmienność, której nie znosisz i vice versa, nie ufała mu
jako Vivienne.
A jako Amazonka dodatkowo nie potrafiła się podporządkować, to nie leżało w jej dzikiej naturze.
Chłopak tylko zaśmiał się na jej słowa, jadąc dalej i podkręcił głośność
radia na 16 z podłym uśmiechem malującym się na twarzy. Lotka zmrużyła
oczy i sięgnęła do klamki, chcąc otworzyć drzwi samochodu. Pędzli ponad
sto dwadzieścia kilometrów na godzinę, ale nie zważała na to. Nie będzie
słuchała tego gbura tylko dlatego, że to jego samochód, że to on ją
uratował i że właściwie nie ma stąd drogi ucieczki. No, oprócz tej
jednej, oczywistej - skok.
Ben :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz