Wystarczył jeden dotyk, kilka słów bym sie uspokoił. Przestałem tak głeboko oddychać i grzecznie leżałem.
Śledzilem wzrokiem Katherinę. Przynajmniej oczy mnie nie bolały, to już coś. Szybko równierz załapałem jak oddychać, by ból nie był aż tak wielki. Zaraz jednak przyszło ukojenie, gdy lekarz wstrzyknął do welflonu środek przeciwbólowy lub wręcz znieczulający. Nadal jednak staralem sie nie ruszać. Jednynie lekko ująłem dłoń Katheriny. Była tu. A ja powoli odpływałem, sparaliżowany przez cierpienie. Nie mogłem myśleć, mówić, krzyczeć. Jednak to powoli przechodzilo, kiedy skupiłem się na Katherinie. Przynajmniej była miła. Możę naprawdę się cieszy.
No jasne, że się cieszy, idioto.
- Musisz mieć silną wolę przetrwania, 494 - zaczął lekarz. Sprawdzał na ekranie puls, temperaturę i parę innych rzeczy. Raczej nie był zadowolony i spojrzał na nas smutno. Weź nie dołuj nas doktorku, chcę jeszcze trochę powierzyć, że wyzdrowieje. Skoro się wybudziłem, to i wyzdrowieje. Muszę żyć. Przynajmniej te kilka miesięcy. Muszę. Chciałbym zobaczyć moje dziecko.
- Katherina... - wydusiłem.
- Nic nie mów - powtórzyła.
- Przepraszam - powiedziałem słabo. - Musiałem...
Urwałem, coraz trudniej mi się oddychało. Trzymałem jej rękę, co prawda słabym uściskiem. Nie za bardzo doszło do mnie, co przed chwilą powiedziałem. Normalnie jakbym był pijany. Teraz jednak milczałem, nie zdolny do mówienia. Ale słuchałem. Tylko to mi pozostało.
(Katherina?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz