Odprowadziłem Bena wzrokiem, w milczeniu.
- Czemu wszyscy są teraz tacy smutni?... Alec, jak myślisz co dalej będzie? - spytała mnie. Spojrzałem na nią, wesoło. Ok, byłem zmęczony i padałem z nóg, jeszcze ta sprawa z Manticore ale i tak byłem wesoły. Przysunąłem się do niej, na skraj starej kanapy i widząc, że już zjadła, przesadziłem ją sobie na kolana. Mój uśmiech się poszerzył, gdy wtuliła się w moją pierś. Objąłem ją mocno. Pocałowałem ją w czubek głowy i spojrzałem na nią, by zaraz oprzeć na niej swój policzek. Cały czas czułem jej zapach, który mnie, szczerze, uspokajał. Ona jest moja.
- Będzie wszystko dobrze. Manticore to groźny przeciwnik mający swoich ludzi nawet w amerykańskiej Ambasadzie, ale nie zapomnijmy, że sześć lat temu spalili całe swoje laboratorium z wszystkimi badaniami, lekarzami, są słabi. Ben po prostu... To Ben. Wesoły Ben to jak... jak... - roześmiałem się. - Nie, nie znajdę porównania.
Sama Kath się zaśmiała.
Kerry patrzyła na nas ciekawsko. Tak, musieliśmy wyglądać naprawdę słodko. Nie przywykłem jeszcze do tego, ale jakoś się tym nie przejmowałem. A wyglądajmy sobie słodko, jak taka sobie przykładna para. Po chwili, moje spojrzenie i Kerry się skrzyżowały. Była przerażona tym wszystkim i w sumie, nie dziwię się jej. Ale i tak nie pojmowałem jej zachowania. W czym pomoże trzęsienie się w kącie? Ben, z tego co słyszałem (tak, przyznaje się, podsłuchiwałem go) rozmawiał z Max, ostrzegał ją. "Tak, tak.... Max, przestań.... Nie, nie obchodzi mnie to.... Rozmawialiśmy już o tym....... Ja tylko Cię chciałem ostrzec, dlaczego ciągle musisz wracać do tamtego tematu?" jego głos był ostry, widocznie był bardzo zły, ale zaraz złagodniał "dobrze, Maxi". Maxi? Czy on właśnie zdrobnił jej imię? Przestałem już się przysłuchiwać, wolałem teraz tulić Katherine. Nie było mnie ledwie cztery godziny! Nie miałem jednak do niej pretensji, sam gdy wróciłem miałem ochotę tylko ją przygarnąć do piersi i tak trwać.
(Katherina?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz