poniedziałek, 10 listopada 2014

od Bena - C.D Vivienne (event)

Nie znosił głośnych dźwięków. Wszelkie huki, parady a nawet gwar rozmów zniechęcały i odrzucały. Jednak ta cisza...
Próbował wsłuchać się w otoczenie. Wychwycić choćby najdrobniejszy dźwięk, acz jedyne co słyszał, to bicie ich serc, pulsowanie ciepłej krwi i oddechy. Być może brzmi to poetycznie, a wręcz romantycznie, a w rzeczywistości najzwyklej rozjuszało Bena. Znikające drzwi dopełniły efektu. Przez dłuższą chwilę nie mógł nabrać powietrza, gdy do jego wnętrza wdarła się panika. Wypełniła płuca, uniemożliwiając oddech, wsiąknęła w krew i niczym mocny alkohol dostała się do mózgu. Zwierze zamknięte w klatce, osaczone. Nie dawał tego po sobie poznać, za wskazówkę służyła jedynie nadmierna czujność. Wtedy jednak wbił swój wzrok w lustro. Nie, nie w odbicie Vivienne, acz swoje.
Dłuższą chwilę wpatrywał się w swe odbicie, takie zwyczajne. Jakby właśnie zauważył obcą osobę dokładnie przyglądał się sobowtórowi. Kto to był? Blond włosy w nieładzie, lekko opalona skóra, zielone oczy, prosty nos pokryty piegami, bladoróżowe usta, to wszystko było jedynie złudzeniem, iluzją, maską, skrywającą prawdziwe oblicze. Tam tkwiła zwierzęca natura, bestia. Nie umiał jej powstrzymywać. Nie tak jak Alec, który ujarzmił ją już dawno. Tutaj sytuacja była odwrotna.
Ben nie miał wewnętrznych demonów, skrytej bestii.
On sam się nią stał. Nie umiał jej poskromić, więc ona poskromiła go. Uwięziła, wdarła się w psychikę, wwierciła korzystając z słabości. Wykorzystała samotność, zagubienie i naiwność, żerowała na braku umiejętności odróżniania dobra i zła, pozbawiając człowieczeństwa, niczym szepczący "nikt Cię nie chce" dziecku do ucha potwór. I Ben patrząc teraz w swe (czy aby na pewno?) odbicie nie widział siebie. Wiecie co jest najgorsze? Że potwór zamiast zmory stał się przyjacielem.  
"Sam nim jesteś! Nemlinem".
"Nie kłam!"
"Potworem z piwnicy!".
 Słowa Max odbijały się echem w jego głowie, rozrywając zabliźnione rany z których ponownie zaczęła sączyć się krew. Zazwyczaj miał gdzieś słowa innych, jednak to była jego siostra, najbliższa osoba. Nawet z Alecem nigdy nie był aż tak blisko. Porównanie go do nemlinów, nieudanych transgenicznych żyjących w piwnicy? Kwiożerczych, prymitywnych, okrutnych, zwierzęcych? Nie. To nie było porównanie. Został do nich przypisany. Do jedynych istot, których się bał. Zacisnął szczękę i mocno ścisnął w ręce swój naszyjnik, teraz spoczywający jednak w dłoni. Odwrócił wzrok, wbijając go w podłogę, która nagle stała się taka interesująca.
Kap.
Dźwięk rozniósł się po pomieszczeniu. Zazwyczaj niemal niedosłyszalny, teraz był boleśnie głośny.
Kap.
Kap.
- Ben.
Kap.
Kap.
Spojrzał na Vivienne, po czym na swą dłoń, z której skapywała posoka wprost na nieskazitelną podłogę. Podniósł rękę i otworzył powoli dłoń. Zawieszka z wizerunkiem Matki Boskiej wbiła się głęboko w skórę, raniąc gdy zbyt mocno go ścisnął. Niczym nierozumny szczeniak jedynie przyglądał się ranie, by zaraz wydostać zawieszkę, nawet się zbytnio nie krzywiąc. Przyjrzał jej się, po czym husteczką dumnie ozdabiającą kiczowaty i niewygodny garnitur wytrzeć naszyjnik z okalającej go krwi. Nic nie mówił, tkwił w milczeniu robiąc wszystko niemal mechanicznie, jak gdyby dusza już dawno uleciała z jego ciała, pozostawiając pustą maszynę. Obwinął lekko dłoń, by nie ubrudzić niczego. Zaraz rozejrzał się, szukając jakiegoś wyjścia. Na marne.
Najgorsza jednak była ta cisza.
I pokrywające wszystko lustra.

(Vivienne?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz