Kolejny miesiąc rozłąki z Katheriną. Czy tak samo będzie jak mała się urodzi? Nie sądzę by dobrym środowiskiem na dorastanie dziecka jest takie, w którym żyje dwóch ludzi którzy raz się kochają a raz nienawidzą. Ok, jeszcze trochę musimy wytrzymać z tym wszystkim. Być może właśnie przy najmniejszej kotce sprawy się uspokoją.
Z wrogami mam nadzieje też. Znów byłem na celowniku. Musiałem walczyć, jednak to było dla mnie normalnym elementem dnia. Wstaje, myje się, walczę z kimś kto chce mnie zabić, jem coś w fastfoodzie, wpadam gdzieś, do przyjaciół czy coś, znów ktoś chce mnie zabić, znów coś jem, pije whisky, prysznic i do łóżka. Samotnie.
Bez wahania wszedłem do domu, po czym przystanąłem w wejściu do kuchni. Oparłem się o framugę, spokojnie obserwując kociaka. Niby przyszedłem tu spięty i zły, ale to wszystko opuściło mnie gdy tylko spojrzałem na jej brzuch. Eh... tak się bałem, że nie zobaczę tego dziecka. Nigdy. A jednak? Ten demon zrobił jedną pożyteczną rzecz: uzdrowił mnie. I gdyby nie to, pewnie bym go już zabił. Choćby z wściekłości, za te miesiące miękki.
- Cześć - powiedziałem. Ben wstał i widocznie chciał wyjść.
- Hmm, ja pójdę - mruknął.
- Nie - zatrzymała go Katherina.
- Nie wplątujcie mnie w to - jęknął i wyszedł. Odprowadziłem go powoli wzrokiem, który zaraz przekierowałem na Katherine. Kilka chwil niezręcznej ciszy.
- Też mi Cię miło widzieć, kotku - prychnąłem. Nie byłem wredny, czy kpiący.
(Katherina?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz