Od Romeo - C.D Katheriny
Zastanowiłem się, a Ben cały czas oglądał ranę. Dotknął ją nawet, ale zaraz z sykiem zabrał rękę. Przewróciłem oczami. On naprawdę był jak takie małe dziecko. Małe, niebezpieczne, obłąkane, niekoniecznie pojmujące to, że już nie jest w Manticore dziecko. Które nie ma na sobie koszulki, bo była cała przesiąknięta krwią i trzymał ją w ręce.Ok, co robimy. Mój umysł niemal natychmiast przestawił się na myślenie żołnierza. Dwadzieścia lat bycia nim daje we znaki. Zastanowiłem się chwilę, ale nie potrzebowałem wcale długiego czasu do namysłu, w końcu na wojnie trzeba podejmować szybkie decyzje i tego zostałem nauczony. Eh.. Gadam trochę jak Ben. To on tu jest psychopatycznym mordercą "bo tego go nauczono".
- Po pierwsze, powinniśmy się jak najszybciej stąd wynosić, znają nasze położenie. Będzie trzeba się przyczaić, bowiem nie znamy wroga. Eh, czuję się jak na zajęciach taktycznych - mruknąłem, chodząc po pokoju. - Ja pójdę za tym samochodem.
- Dlaczego ty? - spytała Kath.
- No właśnie - zgodził się Ben.
- Bo chcę mieć kogo przepytywać, a rozmawiać z zwłokami nie potrafię - wytłumaczyłem, a Ben mi przytaknął robiąc znów minę jak na filmach. - Nic mi nie będzie, poradzę sobie - odpowiedziałem za wczasu, bowiem wiedziałem, że Kath się martwi. - To tylko taki... zwiad. Wrócę za około cztery godziny i ruszam teraz, zanim ślad po nich zaginie.
I wyszedłem szybko z pokoju. Wiedziałem, że idą za mną. Ben z łatwością mnie dogonił, kiedy wyszliśmy z domu. Odwróciłem się do niego. Będę tego strasznie żałował, ale przynajmniej okaże się, czy Ben naprawdę ma dobre zamiary.
- Eh... Ben. Nie daj ich skrzywdzić - poprosiłem. Po chwili dodałem, ciszej. - Ich obronę potraktuj jak... swoją misję. Obowiązek. Zrozumiałeś?
Zobaczyłem jak zesztywniał i spojrzał na mnie wzrokiem którego odgadnąć nie mogłem. Tak, specjalnie użyłem tych słów, które dla niego miały większe znaczenie niż cokolwiek innego. Wiedziałem, że jeśli się zgodzi, to potraktuje to jak jakiś sens życia, ale zależało mi na bezpieczeństwie dziewczyn. A mimo, że go praktycznie nie znałem, wiem, że oddałby życie by wypełnić swą misję. W końcu to żołnierz, zaprogramowany na to by zabijać i być zabitym. Katherinie nie może się nic stać. Eh... chciałbym z nimi zostać. Bardzo chciałbym. I choć pewnie się do tego nigdy nie przyznam, po prostu zrobię wszystko by Ben nie wrócił do Manticore. Cóż, rodzina to dla mnie rzecz święta, choć nikłe miałem o niej pojęcie. Spojrzałem na niego. Wahał się.
- Tak - odpowiedział, od razu poważniejąc. Uśmiechnąłem się do niego i ruszyłem za śladem kół. Odwróciłem się jeszcze tylko i rzuciłem mu kluczyki od mojego samochodu. Eh, Chevy... Mam nadzieje, że on umie prowadzić.
- Jeśli ją zarysujesz, to Cię zabije! - krzyknąłem jeszcze i poszedłem dalej.
Od Ben'a
Patrzyłem jak odchodzi, nadal stojąc jak kołek. Jeszcze tylko złapałem kluczyki, nawet nie patrząc się na nie. Uwielbiam moce X5. Wypuściłem powietrze z płuc, intensywnie myśląc o tym wszystkim. Miałem się, hmm, zaopiekować Kath i tą dziewczyną. Nie jestem niańką, ale co miałem zrobić? Z jego słów wnioskuje, że to mój obowiązek.Obowiązek.
Misja.
Z nimi wiąże się również dyscyplina, więc się zgodziłem. Ufa mi, heh. Miło. Schowałem do kieszeni kluczyki od jego samochodu, po czym poszedłem do kuchni. Stały tam obie i mimowolnie się zawstydziłem, gdy poczułem ich spojrzenia na sobie. Nie było mojego zmieszania widać, przecież nie dam im tej satysfakcji. Kerry przypatrywała się tatuażom, widocznie zdziwiona. Potraktuje to jako komplement, nie mam ochoty się teraz kłócić ani tłumaczyć.
- Musimy stąd iść - powiedziałem, opierając się o blat. To wszystko mi się nie podobało, ale co poradzić? Wiele rzeczy może nam się nie podobać. Ruszyliśmy do wyjścia. I wtedy poczułem czyjeś palce na moich plecach. Wzdrygnąłem się i odskoczyłem jak oparzony odwracając się do dziewczyn. Przez chwilę nie oddychałem, by zaraz opróżnić i ponownie napełnić płuca świeżym powietrzem, uspokajając się. Kerry spuściła wzrok i już wiedziałem kto jest winien.
- Przepraszam - powiedziała zawstydzona. I jest nas dwoje.
- Nie lubię być dotykany - wytłumaczyłem chłodnym głosem, nadal czując mrowienie w miejscu, gdzie przejechała palcami. Nie lubię? Nienawidzę. Po prostu nienawidzę, gdy ktoś mnie dotyka. Ten przywilej mają tylko niektóre osoby, a i tak nie sprawia mi to żadnej przyjemności. Powiedzmy, że uraz z dzieciństwa plus kilka lat całkowitej samotności trochę mnie wyalienowały i sięgnąłem rozum do głowy, wiedząc, że nigdy nie znamy zamiarów innych. A dotyk oznacza bliskość, bliskość oznacza praktycznie brak czasu na reakcję, która by była odpowiedzią na niespodziewany atak. Chyba nie trzeba być Sherlockiem, że to była prawdziwa udręka, gdy Alec i Kath mnie trzymali. Alec'a bym zniósł, knebel jeszcze przeżył choć i tak wykazałem się dużym zaufaniem, ale Kath siedząca na mojej piersi, to była przesada. Nadal czułem w tym miejscu nieprzyjemne ciepło. Znaczy ciepło było w miarę przyjemne, ale sam fakt wywołania go już nie. Naprawdę, to przypalanie było niczym przy tym, ale wiedziałem, że to potrzebne. Jej głos brutalnie przywrócił mnie do rzeczywistości.
- Nie musisz tak na nią napadać - warknęła Katherina. Napadać? Ja?
- Po prostu jeśli nie musicie, nie dotykajcie mnie. Ani w plecy, ani w pierś, ramiona, ręce czy nogi a tym szczególnie szyję, kark, głowę. Trzymajcie się tego, bo przez najbliższe cztery godziny musimy ze sobą wytrzymać. Jak mówiłem: jeśli nie ma takiej potrzeby, ręce przy sobie - mruknąłem, po czym zgarnąłem swoją kurtkę i zarzuciłem ją na ramiona, niczym taką barierę "anty-dotykową". Moja koszulka była zupełnie przesiąknięta i do założenia się nie nadawały.
O matko.
Zapomniałem o krwi.
- Poczekajcie tu chwilę - rzuciłem i wszedłem szybko na górę. Na podłodze było trochę mojej krwi, ale wystarczająco dla dobrego łowcy. Wyjąłem jakikolwiek dezodorant i napsikałem na krew, by ją zanieczyścić. Po chwili już nie nadawała się do niczego. Starłem rozcieńczoną posokę, odłożyłem na miejsce dezodorant. I przy okazji zmyłem z ręki zaschniętą już ciecz, pozostałą po ranie. Wyszedłem na dwór, by rzucić na ziemię szmatkę oraz moją koszulkę. Wyjąłem zapalniczkę i rzuciłem ją na rzeczy, które od razu zajęły się ogniem dzięki dezodorantowi. Nie ma to jak improwizowane zacieranie śladów. Eh. Na szczęście rzeczy się spaliły. Odwróciłem się do dziewczyn.
- Zmywajmy się stąd, zanim wrócą - rzekłem i wsiadłem do Impali.
( Katherina?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz